Выбрать главу

Kiedyś być może dowiem się, jakie prawa fizyczne leżały u podstaw tego, co czynili, zasadniczo jednak zrobili oni z bronią to, co mogło się przydarzyć Darvie i mnie, gdybyśmy spróbowali w sposób znaczący zredukować gwałtownie naszą masę po ostatniej transformacji. Reakcja była bardzo podobna i wytworzyła się przy tym duża ilość ciepła… a w broni palnej amunicja zawsze zawiera jakiś materiał wybuchowy.

Jedna po drugiej, kiedy ta moc do niej dotarła i objęła nad nią kontrolę, broń zaczęła wybuchać. Żołnierze wrzeszczeli z bólu, a kilku spośród nich zaatakowało nas w ślepej furii z nadzieją przerwania kręgu samą swą masą i siłą fizyczną. Nasza broń jednak nie została zneutralizowana. Celując uważnie pomiędzy ramionami tworzących krąg czartów, powaliliśmy atakujących. Nie pozostało ich zresztą zbyt wielu po tych dwóch atakach, z przodu i z tyłu. Żeby nie mieć żadnych problemów z czarami, wszyscy użyliśmy pistoletów laserowych. Z tej odległości nawet Darva nie mogła chybić, a wydawała się ona teraz szczególnie dumna z siebie, bo nawet w którymś momencie puściła do mnie szelmowskie oko. Zerknąłem na Kirę. Była opanowana i zachowywała się w pełni profesjonalnie. Do diabła z nią! Cóż z tego, że jest się w czymś bardzo dobrym, jeśli nie ma żadnej przyjemności z wykonywanej pracy?

Znów zaczęliśmy się poruszać; teraz już jednak wiedzieliśmy, jak się zachowywać. My, wewnątrz kręgu, pilnowaliśmy, by mieć wolne pole ostrzału, nie tylko dlatego, że mogliśmy się spodziewać dalszych furiackich ataków, ale również dlatego, iż mijaliśmy stanowiska ogniowe i biura. Ktoś znajdujący się blisko nas mógł bowiem wskoczyć bezpośrednio do wnętrza kręgu.

Nikomu się to jednak nie udało. Dotarliśmy do opuszczonego stanowiska ogniowego, umieszczonego na platformie u podnóża szerokiej klatki schodowej. Szerokiej… ale nie na tyle szerokiej, by pomieścić krąg tych rozmiarów, co masz, i ze schodami tak stromymi, że nie byliśmy w stanie dostrzec tego, co się znajduje na następnym piętrze. Ten, który zaprojektował to miejsce, włożył w swą pracę wiele wysiłku.

Sięgnąłem do swego bagażu i wyjąłem cztery małe, srebrzyste kule, z których każda owinięta była pośrodku cienkim, metalowym pierścieniem. Prawie jak na komendę, krąg rozpadł się, a czarty zajęli pozycje obronne na końcu korytarza, ledwie przed chwilą bronionego przez żołnierzy. Musieli nawet odsunąć na bok ich ciągle dymiące zwłoki. Prawie w tej samej chwili schodami w dół zbiegł żołnierz i otworzył ogień. Usłyszałem jakieś krzyki, jednak Kira zareagowała z oszałamiającą szybkością, przecinając nieszczęśnika niemal na pół. Jego martwe ciało padło zakrwawione na schody i zsunęło się na podest.

Nie oglądając się na ewentualne ofiary, dopadłem pierwszego stopnia, przekręciłem pierścień na pierwszej kuli i rzuciłem ją na szczyt schodów. Nie czekając na rezultat postąpiłem tak samo z drugą kulą. Pierwsza wybuchła, nim uporałem się z trzecią. Wywołała taki huk i taką falę uderzeniową, że o mało nie zwaliła mnie z nóg. Nie ryzykowałem już rzucenia trzeciej, nim druga nie wybuchła, a czwartej pozbyłem się, kiedy odzyskałem ponownie równowagę. Dopiero wówczas rozejrzałem się wokół siebie.

Mima iż byli czartami kategorii I, to byli przecież także i ludźmi, a ten żołnierz ich zaskoczył. Kaigh był bez wątpienia martwy, a Krugar przyciskała dłonie do zakrwawionego boku. Pozostało nas teraz siedmioro… W tym tylko czworo dobrych czartów, ale czy, do diabła, mieliśmy jakiś wybór?

I tak już zbyt długo zwlekaliśmy czekając, aż granaty wywołujące silną falę uderzeniową odniosą stuprocentowy skutek i musieliśmy się teraz śpieszyć. Kira pobiegła przodem. Nie mieliśmy więc innego wyjścia, jak tylko porzucić Krugar i z bronią gotową do strzału pędzić za Kirą. Jedyna optymistyczna myśl, jaka mogła mi w tej sytuacji przyjść do głowy to, cóż, myśl, że przynajmniej to miejsce nie jest na tyle szczelne, żeby mogło być wykorzystane jako pułapka gazowa.

Nie spodziewałem się ujrzeć Kiry, kiedy znajdę się na następnym piętrze, a przecież tam ją zastałem. Z dwoma martwymi żołnierzami u stóp. Teoretycznie znajdowaliśmy się jeszcze trzy poziomy od Aeolii Matuze — jeśli tam w ogóle była — ale przekroczyliśmy już główny Korilon ochrany i wtargnęliśmy na teren biur, gabinetów, apartamentów mieszkalnych i laboratoriów Synodu i najwyższych urzędników.

Piętro jedenaste, ze swoimi zamkniętymi drzwiami do wszystkich pomieszczeń, przypominało kompleks hotelowy, Ładnie umeblowane, nowoczesne, wygodne pokoje były głównie gabinetami i kwaterami mieszkalnymi, dlatego też trudno było się zorientować, co jest czym. Jak należało oczekiwać, w ostatnich latach zaszły tam spore zmiany.

Koril zatrzymał się, by zaczerpnąć oddechu.

— Krugar jest na tyle w dobrym stanie, iż może spróbować „samonaprawy”, a może i nawet powstrzyma ewentualnych napastników, idących z dołu — powiedział dysząc ciężko. — Uff! Nie jestem już najmłodszy, to pewne. — Westchnął. — Cóż, nie obawiam się już żołnierzy. Prawdopodobnie możemy przejść tym korytarzem bez najmniejszych problemów; strzelajcie jednak do wszystkiego, co się porusza.

— Sądzisz, że nie podejmą dalszych prób ataku? — spytałem pełen niepokoju.

Pokręcił głową.

— Wiedzą, że ten, kto dotarł aż tutaj, nie jest niedołęgą. Nie. Ewentualni członkowie Synodu już dawno wycofali się na trzynaste piętro. Tam będą na nas czekać.

— Czy wasza czwórka wystarczy? — popatrzyłem na pozostałych.

— Zależy, ilu ich jest i kim są — wzruszył ramionami. — Do tej pory szczęście nam dopisywało. Miejmy nadzieję, że teraz nas nie opuści.

Dotarliśmy tu dzięki odpowiedniemu przygotowaniu, świetnemu wyszkoleniu czartów, informacjom uzyskanym z wnętrza Zamku, a także dzięki umiejętnościom, odwadze i tupetowi, jednak w sumie Koril miał rację. Szczęście nam dopisało. Miał też niewątpliwie rację, jeśli chodzi o dalszy rozwój wypadków. Żadne drzwi się nie otworzyły i nikt nie przeszkadzał nam w drodze poprzez jedenaste i dwunaste piętro. Słyszeliśmy jednak wszyscy, jak poziomy, które opuszczamy, są natychmiast zajmowane przez naszych przeciwników. Jakby nie było, dysponowali windami. Po prostu nie chcieli dopuścić do strzelaniny w — kwaterach należących do wysokich dostojników. Żołnierze zresztą zawiedli i przyszedł czas na ich szefów. Podejrzewałem, że w jakimś sensie żołnierze, a szczególnie oficerowie, są teraz po naszej stronie. Jeśli nam się uda, oni będą musieli odpowiadać za własne niepowodzenia przed tymiż szefami. Pomyślałem sobie, że bardziej z tego powodu, niż z jakiegokolwiek innego będą się trzymać jak najdalej od pola walki.

Koril zatrzymał się u schodów prowadzących na trzynaste piętro.

— No, dobrze. Ku, Kimil, Kindel! Trzymajcie się blisko mnie. Wiecie, co macie robić. Pozostali mają iść za nami, ale trzymać się z dala od wydarzeń. Wasza broń na nic się tu nie zda.

Rozumieliśmy, co chce przez to powiedzieć. Nasz udział, przynajmniej teoretycznie, zakończył się. Jedynie, co mogliśmy uczynić, to stać na straży przy wejściu. Niepotrzebnej zresztą.

Kovil zaczerpnął głęboko powietrza, wypuścił je powoli z płuc, odwrócił się i ruszył powoli schodami v górę. Czarty szli za nim pojedynczo, a za nimi Kira, Darva i ja sam. Nie wiem, co spodziewałem się ujrzeć na górze, ale na pewno nie była to wytwornie umeblowana, pusta sala.

Wielka komnata cała tonęła w karmazynowej czerwieni. Fotele i krzesła w starym stylu pokryte były jakimś jedwabistym materiałem i zdobione metalowymi ćwiekami m jaskrawozłocistym kolorze, świecącymi jasno na tle ciemnego, miejscowego drewna; stoliki o antycznych kształtach wy polerowane były do lustrzanego połysku. Dywan był także karmazynowy, utkany z jakiegoś gęstego i miękkiego włosia, o którym wa informowało, że nie pochodzi z Charona. W jego centrum znajdowała się złocista ścieżka, zaznaczona dwoma złocistymi pasami z kolorowej przędzy, wplecionej w całość materii, prowadząca ku podwyższeniu. Samo podwyższenie przypominało scenę, ze stojącym pośrodku wielkim, drewnianym tronem, zbudowanym z tego samego drewna, co reszta mebli i pokrytym tą samą materią w kolorze głębokiej czerwieni, jednak inkrustowanym czymś, co wyglądało jak ogromne, drogocenne kamienie pochodzące z całej znanej galaktyki, i co okazało się nimi rzeczywiście. Po bokach tronu, lekko cofnięte, stały dwa osobne, nieco mniejsze fotele. Z tyłu, za tymi trzema stało w półkolu jedenaście prawie identycznych siedzisk. Cała scena ozdobiona była złoto haftowaną, karmazynową draperią, zwisającą swobodnie z tyłu, a zebraną i związaną od przodu.