Выбрать главу

Jego ostateczne, zrodzone wśród wahań i bólu decyzje i tak musiały być pewnym kompromisem. Po pierwsze, rozwiązać zagadkę. Potem zdecydować, jak postąpić z tym rozwiązaniem. Najbardziej martwiło go coś innego. Zaczynał podejrzewać, że natura zagrożenia przez obcych nie miała tak czystego, opartego na opozycja: dobro — zło, charakteru, jak w to początkowo wierzył.

Usiadł przed ekranem i myślał przez chwilę.

— Pokaż mi duże powiększenie organizmu z Lilith polecił komputerowi.

Ekran zaświecił i ukazało się na nim przedziwne powiększenie. Najbliższym krewnym tego organizmu był zapewne wirus, ale on był od wirusa nieskończenie mniejszy i wyglądał jak abstrakcyjny wzór cienkich linii i nierówności, zdolny do połączenia się na poziomie atomowym z konkretnymi molekułami. Molekułami! Nie było to żywe stworzenie, lecz jedynie kilka dodatkowych składników chemicznych na końcu łańcucha cząsteczki, składników, które jakimś sposobem, nie zmieniając samej molekuły, kontrolowały ją.

Po połączeniu „organizmu” z cząsteczkami, ponowne ich rozdzielenie i usunięcie „organizmu” było zabiegiem stosunkowo prostym, znajdował się on bowiem zawsze na końcu łańcucha. Tylko w cząsteczkach węglowych „organizm Wardena” znajdował się w środku struktury. Usunięcie go z łańcucha węglowego powodowało rozpad tego łańcucha i — tym samym rozpad całego „zainfekowanego” osobnika. Związki syntetyczne, podobnie jak cząsteczki węglowe; przyciągały „organizmy Wardena” swoimi dziwnymi i nienaturalnymi łańcuchami i, choć udawało się im do nich podczepić, to jednak. nie mogły się tam dłużej utrzymać. Syntetyki po prostu się rozpadały.

Z punktu widzenia Konfederacji miało to pewną zaletę. Utrzymywało bowiem Czterech Władców i ich światy w technologicznym opóźnieniu w stosunku do Konfederacji i uzależniało ich przemysł od surowców miejscowych i wszelkiego śmiecia, jakie krążyło w kosmosie wewnątrz systemu, o ile „organizm Wardena rozpoznawał je jako „naturalne”. Na żadnej z planet Rombu nie było metali ciężkich; kopalnie na asteroidach i na księżycach najbliższego spośród gigantów gazowych, Momratha, dostarczały surowców tym, którzy potrafili z nich zbudować jakąkolwiek bądź maszynę. Byli tam tacy, którzy potrafili zbudować nawet statek do podróży międzygwiezdnej, ale brak im było odpowiednich — materiałów, by tego dokonać.

Cóż, kiedy…

Ta rzecz na ekranie nie mogła być żywa! Nie w takim sensie, w jakim biologowie rozumieli życie: Więcej ;nawet, ona zupełnie nie pasowała, w każdym razie nie do Rombu. Co prawda te cztery światy tam na dole były inne, ale każdy z nich zbudowany był na logicznych i racjonalnych podstawach, jakie stanowiło życie na bazie węgla. To życie nie było nawet tak egzotyczne, jak życie na wielu planetach samej Konfederacji.

Nigdzie jednak nie było najmniejszych śladów czegoś, co przypominało „organizm Wardena”. Najwyraźniej nie pasował on do tych światów. Nie posiadał żadnych przodków, nie miał żadnych krewnych, nie było też widać żadnych ślepych zaułków jego ewentualnego rozwoju. Prawdę mówiąc, nie miał w ogóle prawa tu ewoluować.

— A zdalnie sterowane sondy — te, które poprzedzały pierwsze lądowanie na wszystkich czterech światach? Dlaczego pobrane przez nie próbki nie ujawniły „organizmu Wardena”?

— Instrumenty nie były zaprojektowane i nastawione gna szukanie czegoś takiego — odpowiedział komputer. Dopiero, kiedy dowiedzieli się, iż coś tam jest, mogli to coś znaleźć.

— Bardzo kiepskie procedury — zauważył. — Przecież cała idea badań esploracyjnych polega na odkrywaniu tego rodzaju zagrożeń.

— Jeśli nie postawi się pytania, to rzadko kiedy uzyska się odpowiedź — odparł komputer filozoficznie. — Innymi słowy, nikt nigdy nie jest w stanie przewidzieć wszystkiego. A w ogóle, — skąd to zainteresowanie starymi próbkami? Nie sądzisz chyba, iż „organizm Wardena” i obcy to jedno?

— Nie, naturalnie, że nie. Jest on czymś niewiarygodnie dziwnym i obcym, ale nawet gdyby traktować go jako istotę kolektywną, nie posiada zapewne świadomości. Wiesz, istnieją takie światy w naszych katalogach, gdzie coś takiego nie byłoby w stanie zadziwić ani mnie, ani naukowców, ale tutaj? On zupełnie tu nie pasuje. To tak, jak gdyby odkryć nagle górę lodową w świecie tropików. Nie ma w tym żadnej logiki.

— To samo zauważyło już wielu spośród badaczy i teoretyków. Niektórzy wymyślili nawet teorię, według której obcy pochodzi z przestrzeni międzygwiezdnej, przybył na meteorycie i zadomowił się na Lilith. Teoria ta zresztą jest obecnie powszechnie uznawana. Pokiwał głową.

— Ale dlaczego tylko na Lilith? I czy na pewno jedynie na Lilith? Skąd pewność, że to my przenieśliśmy go ma trzy pozostałe planety? Możliwe, iż światy te zostały „zarażone” znacznie wcześniej, o ale w ogóle tak było.

— Owszem, zakładano też, że „organizm Wardena” występował już wcześniej na wszystkich czterech planetach — powiedział komputer. — Badanie próbek przeprowadzono ze statku — bazy, znajdującego się poza zasięgiem „organizmu Wardena”. Ponieważ jednak rośliny nie rozkładały się w ów charakterystyczny dla obcych sposób, przyjęto po prostu, iż „organizm Wardena” tam nie występuje.

— Przyjęto… Zastanawiam się. A co w takim razie z roślinami z Lilith?

— Właśnie to sprawdziłem. Okazuje się, że cała roślinność w próbkach, pochodzących z Lilith, zginęła. Można to było wytłumaczyć tysiącem całkiem naturalnych przyczyn, więc nikt się tym nie przejmował. Nic nadzwyczajnego, jeśli chod.za o badanie wstępne nowych światów. Wiele obcych roślin wykazuje tę podwójną zależność i od organizmów, i od biosfery niezbędnej do ich przeżycia, na przykład takiej, która charakteryzuje się stałymi wartościami ciśnienia czy temperatury. Próbki z Lilith co prawda zginęły pierwsze, ale przecież po jednym dniu, a najdalej po dwu, zginęły też wszystkie pozostałe próbki. To całkiem normalne i tego należy oczekiwać. Nie mowna przecież odtworzyć idealnie warunków, niezbędnych do funkcjonowania kompletnie obcych form życia. W każdym razie, obecnie twoje przypuszczenia dotyczące pochodzenia „organizmu Wardena” nie mogą być już ani potwierdzone, ani obalone. Występuje on teraz na wszystkich czterech planetach.

— Mimo wszystko są to bardzo interesujące rozważania.

— A niby dlaczego? Jeśli teoria obcych sporów jest poprawna, a wydaje się ona najbardziej logiczna, to spory te mogły przecież trafić jednocześnie a wszystkie cztery planety. To nie dowodzi absolutnie niczego.

— Może i nie — mruknął do siebie. — Może… Wstał i podszedł do konsoli kontrolnej. — Kogo teraz mamy?

— Charona.

— Szkoda. Wolałbym Meduzę. Zaczynam podejrzewać, że tam, a może jeszcze dalej należy szukać potwierdzenia moich teorii. Charon zapewne nie dostarczy mi żadnej nowej informacji w tym względzie.

— A może chcesz po prostu uniknąć czekającego clę doświadczenia?

Zatrzymał się i, zakłopotany, rozejrzał wokół. Może rzeczywiście tak było? Przecież naprawdę lękał się tego nowego doświadczenia. Oszukiwał siebie samego, czy tylko komputer?

Usiadł wygodnie w fotelu. Komputer opuścił małe sondy i umieścił je w odpowiednich punktach na jego głowie, po czym ta myśląca maszyna, stanowiąca integralną część modułu, zaaplikowała mu odmierzaną porcję iniekcji i rozpoczęła wczytywanie zapisu głównego.

Przez chwilę unosił się w półhipnotycznej mgle, powoli jednak w jego mózgu zaczęły powstawać obrazy, tak jak zdarzało się to już przedtem. Tyle, że teraz wydawały się one bardziej ostre, wyraźne, bardziej podobne do jego własnych myśli.