Выбрать главу

Ciekawe, co Aztekowie pomyśleliby o nas.

Siedzę w sterylnej pracowni, w białym fartuchu i ochronnych rękawiczkach. Jakże daleko odeszliśmy od natury! Niektórzy ludzie mdleją na widok krwi. Kiedy zdarzy się wypadek, natychmiast spłukujemy wodą jej ślady. Gdy telewizja pokazuje brutalne sceny, rodzice zasłaniają dzieciom oczy. Straciliśmy kontakt z naszymi korzeniami.

Ale nie wszyscy.

Zdarzają się jeszcze tacy ludzie jak ja. Poruszamy się w tłumie, normalni pod każdym względem – może nawet bardziej niż inni, bo nie daliśmy się owinąć jak mumie sterylnymi bandażami cywilizacji. Nie odwracamy głowy na widok krwi. Dostrzegamy jej kuszące piękno. Czujemy, jak nas przyciąga.

Zrozumie to każdy, kto przejeżdżając obok miejsca wypadku, mimo woli wypatruje krwi. Pokusa, by spojrzeć, jest silniejsza niż odraza.

Wszyscy chcemy patrzeć, ale nie każdy się do tego przyznaje.

Czuję się samotny wśród ludzi, którzy są jak w letargu. Przechadzam się po południu po mieście, oddychając powietrzem tak gęstym, że niemal je widzę. Rozgrzewa mi płuca jak gorący syrop. Przyglądam się twarzom ludzi na ulicy i zastanawiam się, z którym z nich łączy mnie braterstwo krwi, tak jak kiedyś z tobą? Czy istnieje jeszcze ktoś, kto nie zatracił drzemiącego w każdym z nas pierwotnego instynktu? Ciekawe, czy rozpoznalibyśmy się w tłumie. Obawiam się, że nie, bo ukrywamy się zbyt głęboko pod maską normalności.

Podążam więc samotnie, myśląc o tobie, jedynym człowieku, który kiedykolwiek mnie rozumiał.

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Jako lekarz Catherine stykała się tyle razy ze śmiercią, że zdążyła do niej przywyknąć. Widywała, jak oczy pacjenta zachodzą mgłą i stają się szkliste, jak szarzeje mu skóra, a dusza uchodzi z ciała niczym krew. Pracując w tym zawodzie, ma się równie często do czynienia ze śmiercią, jak z ratowaniem życia i Catherine dawno już oswoiła się z widokiem stygnących zwłok. Nie bała się nieboszczyków.

Gdy jednak Moore skręcił w Albany Street i zobaczyła urzędowy ceglany budynek, poczuła, że pocą jej się dłonie.

Stanęli na parkingu, obok białego mikrobusu z napisem „Stan Massachusetts, Biuro Koronera”. Nie chciała wysiadać z samochodu i zdecydowała się na to dopiero wtedy, gdy Moore otworzył jej drzwi.

– Jesteś gotowa? – zapytał.

– Myślę o tym bez entuzjazmu – przyznała. – Ale nie ma rady.

Uczestniczyła dziesiątki razy w przeprowadzaniu sekcji, a jednak nie była w pełni przygotowana na zapach krwi i poszarpanych jelit, który uderzył ją, gdy weszli do laboratorium. Po raz pierwszy w swej lekarskiej karierze obawiała się, że zwymiotuje na widok zwłok.

Starszy mężczyzna z plastikową osłoną na oczach odwrócił się w ich kierunku. Rozpoznała w nim doktora Ashforda Tierneya, którego spotkała pół roku wcześniej na konferencji patologów. Porażki specjalistów od chirurgii urazowej stawały się często przedmiotem jego badań. Zaledwie przed miesiącem rozmawiała z nim na temat niejasnych okoliczności śmierci dziecka, spowodowanej pęknięciem śledziony.

Łagodny uśmiech doktora Tierneya kontrastował jaskrawo z zakrwawionymi gumowymi rękawiczkami, które miał na rękach.

– Miło panią znów widzieć, doktor Cordell… – Urwał, uświadomiwszy sobie nagle gorzką ironię tych słów. – Choć moglibyśmy się spotkać w przyjemniejszych okolicznościach.

– Zacząłeś już sekcję – zauważył z niepokojem Moore.

– Porucznik Marquette chce natychmiast mieć wyniki – stwierdził Tierney. – Gdy policja do kogoś strzela, prasa rzuca mu się do gardła.

– Specjalnie dzwoniłem wcześniej, żeby doktor Cordell mogła zobaczyć zwłoki.

– Bywała już obecna przy sekcji. To dla niej nic nowego. Dokończę tylko to cięcie i może spojrzeć na twarz denata.

Tierney skoncentrował uwagę na brzuchu zmarłego. Odciął skalpelem fragment jelita i wrzucił go do stalowego pojemnika. Potem odsunął się od stołu i skinął na Moore’a, mówiąc:

– Proszę!

Moore dotknął ramienia Catherine. Podeszła niechętnie do zwłok. Najpierw spojrzała na otwartą ranę. Było to znajome terytorium. Narządy wewnętrzne nie miały indywidualnych cech i mogła na nie patrzeć bez emocji. Przyglądała im się chłodnym okiem profesjonalisty, zauważając, że żołądek, trzustka i wątroba są nadal na miejscu; czekały na usunięcie. Nacięcie w kształcie litery Y, wykonane od szyi do podbrzusza, odsłoniło zarówno klatkę piersiową, jak i jamę brzuszną. Serce i płuca zostały już wycięte; pozostała po nich pusta przestrzeń. W ściance klatki piersiowej widać było dwie rany od kuclass="underline" jedną tuż nad lewym sutkiem, a drugą kilka żeber poniżej. Oba pociski musiały przebić klatkę piersiową, uszkadzając serce lub płuca. W lewym boku była jeszcze trzecia rana. W tym miejscu kula trafiła w śledzionę. Również ten strzał miał katastrofalne skutki. Ktokolwiek strzelał do Karla Pacheco, zamierzał go zabić.

– Catherine? – odezwał się Moore. Zdała sobie sprawę, że zbyt długo milczała.

Wzięła głęboki oddech, wciągając w nozdrza zapach krwi i wychłodzonego ciała. Zdążyła się już zapoznać z wnętrznościami Karla Pacheco. Nadeszła pora, by spojrzeć na jego twarz. Zobaczyła czarne włosy, smukłe policzki, ostry jak brzytwa nos, zwiotczałe mięśnie podbródka i otwarte usta z równymi zębami. W końcu skupiła uwagę na jego oczach. Moore nie powiedział jej niemal niczego o tym człowieku. Podał tylko jego nazwisko i wyjaśnił, że został zastrzelony, bo stawiał opór podczas aresztowania. Czy to ty jesteś Chirurgiem? – pomyślała.

Jego oczy, przesłonięte mgłą śmierci, nie budziły w niej żadnych wspomnień. Przyglądała się martwej twarzy, próbując wyczuć czające się jeszcze w zwłokach fluidy zła, ale bezskutecznie. Leżąca przed nią śmiertelna powłoka była pusta i nie pozostał żaden ślad po tym, kto ją wypełniał.

– Nie znam tego człowieka – oświadczyła i wyszła z sali.

Czekała już przy samochodzie, gdy Moore wyłonił się z budynku. Czuła w płucach nieprzyjemny odór prosektorium i – jakby chcąc je oczyścić – oddychała głęboko dusznym, gorącym powietrzem. Pociła się z powodu upału, ale przenikał ja nadal do szpiku kości chłód klimatyzowanego pomieszczenia.

– Kim był Karl Pacheco? – zapytała.

Moore odwrócił wzrok w kierunku szpitala, nasłuchując syreny nadjeżdżającego ambulansu.

– Był gwałcicielem – wyjaśnił. – Mężczyzną, który polował na kobiety.

– Czy to Chirurg?

Moore westchnął.

– Wygląda na to, że nie.

– Miałeś takie podejrzenia?

– Badania DNA potwierdziły, że dwa miesiące temu zgwałcił Ninę Peyton. Brakuje dowodów jego winy w sprawach Eleny Ortiz i Diany Sterling. Nic nie wskazuje, żeby miał z nimi coś wspólnego.

– Albo ze mną.

– Czy na pewno nigdy nie spotkałaś tego człowieka?

– Wiem tylko tyle, że go nie pamiętam.

Samochód był nagrzany od słońca jak piekarnik, stali więc przy otwartych drzwiach, czekając, aż się przewietrzy. Spoglądając na Moore’a przez dach wozu, Catherine dostrzegła, jak bardzo jest zmęczony. Koszulę miał mokrą od potu. Trafiła mu się rozrywka na sobotnie popołudnie: przejażdżka ze świadkiem do kostnicy. Pod wieloma względami policjanci i lekarze wiedli podobne życie. Mieli nienormowane godziny pracy, poznawali najmroczniejsze zakamarki ludzkiej natury, byli świadkami koszmarów i uczyli się żyć z ponurymi wspomnieniami.

Jakie on ma wspomnienia? – zastanawiała się, gdy odwoził ją do domu. Ile twarzy ofiar i miejsc zbrodni utrwaliło mu się w pamięci? Była tylko jednym z wielu przypadków. Myślała o tych wszystkich kobietach, żyjących i zmarłych, które próbowały zwrócić jego uwagę.