Po chwili operator znalazł się w sypialni.
Moore poczuł skurcz w żołądku. Nie dlatego, że ujrzał coś bardziej szokującego niż inne sceny zbrodni, które widywał. Po prostu nie była mu obojętna kobieta, która przeżyła tam koszmar. Oglądał wcześniej zdjęcia tego pokoju, ale nie robiły tak ponurego wrażenia jak wideo. Chociaż Catherine nie było już w sypialni – została zabrana do szpitala – widział na ekranie krzyczące dowody jej udręki. Z czterech rogów łóżka zwisała nadal nylonowa żyłka, którą miała skrępowane przeguby i kostki. Na nocnej szafce leżały narzędzia chirurgiczne: skalpel i rozwieracze. Widok ten podziałał na niego tak, jakby dostał cios pięścią.
Gdy w obiektywie kamery ukazały się wreszcie leżące na podłodze zwłoki Andrew Capry, patrzył na nie niemal bez emocji. Był już otępiały po tym, co zobaczył parę sekund wcześniej. Rana w brzuchu Capry mocno krwawiła i pod jego torsem widniała ogromna czerwona kałuża. Drugi pocisk, który trafił go w oko, spowodował śmierć. Moore pamiętał, że oba strzały dzieliło pięć minut. To, co zobaczył, potwierdziło przypuszczenia, że Capra przez ten czas żył jeszcze i krwawił.
Nagranie na taśmie skończyło się.
Moore patrzył przez chwilę w pusty ekran, po czym otrząsnął się z odrętwienia i wyłączył magnetowid. Czuł się zbyt wyczerpany, żeby wstać z krzesła. Przemógł się w końcu, by jak najszybciej uciec z tego miejsca. Zabrał ze sobą pudło z fotokopiami dokumentów z dochodzenia w Atlancie. Ponieważ nie były to oryginały, mógł je przejrzeć gdzie indziej.
Po powrocie do hotelu wziął prysznic i zjadł w pokoju hamburgera z frytkami. Przez godzinę oglądał telewizję, aby ochłonąć. Jednak przez cały czas, przerzucając kolejne kanały, myślał o tym, żeby zadzwonić do Catherine. Po obejrzeniu ostatniej kasety wideo uzmysłowił sobie z całą wyrazistością, jaki potwór ją prześladował, i nie dawało mu to spokoju.
Dwukrotnie podnosił słuchawkę telefonu i znów ją odkładał. Za trzecim razem wystukał już bezwiednie dobrze znany numer. Po czterech sygnałach odezwała się automatyczna sekretarka.
Odłożył słuchawkę, nie zostawiając żadnej wiadomości.
Patrzył na aparat, zawstydzony, że tak łatwo uległ pokusie. Obiecał sobie, że wykaże silną wolę, przystał na żądanie Marquette’a, by podczas dochodzenia trzymał się z dala od Catherine. Kiedy zamkniemy tę sprawę, jakoś wszystko się między nami ułoży, pocieszył się.
Spojrzał na leżącą na biurku stertę dokumentów z Atlanty. Była północ, a on nie zaczął nawet ich przeglądać. Westchnął ciężko i otworzył pierwszy skoroszyt.
Akta dotyczące zabójstwa Dory Ciccone, pierwszej ofiary Andrew Capry, nie były przyjemną lekturą. Znał tę sprawę w zarysie z końcowego protokółu Singera, ale nie czytał szczegółowych raportów z Atlanty. Teraz cofał się w czasie, zapoznając się z początkami działalności Capry. Tam właśnie, w Atlancie, wszystko się zaczęło.
Przeczytał wstępny raport z miejsca zbrodni i zagłębił się w materiały z przesłuchań. Przestudiował zeznania sąsiadów Ciccone, barmana z pobliskiego lokalu, gdzie widziano JĄ ostatnio żywą, i przyjaciółki, która znalazła ciało. W aktach znajdowała się również lista podejrzanych wraz z ich zdjęciami. Nie było na niej Capry.
Dora Ciccone miała dwadzieścia dwa lata i kończyła studia w Emory. Tej nocy, kiedy zginęła, widziano ją około dwunastej, jak piła margaritę w barze La Cantina. Czterdzieści godzin później znaleziono jej ciało w domu. Była naga i przywiązana do łóżka nylonową żyłką. Miała wyciętą macicę i poderżnięte gardło.
Moore przejrzał notatki ze śledztwa. Były zapisane odręcznie i niemal nieczytelne, jakby detektyw z Atlanty sporządzał je tylko po to, by zadośćuczynić przepisom. Wyczuwał w nich bezsilność i zniechęcenie. Wiedział z własnego doświadczenia, jak ściska człowieka w gardle, gdy po upływie doby, tygodnia i miesiąca śledztwo ciągle nie daje żadnych rezultatów. Właśnie w takiej sytuacji był detektyw z Atlanty. Zabójca Dory Ciccone pozostał nieznany.
Moore otworzył raport z sekcji zwłok.
Okaleczając Dorę Ciccone, Capra nie posługiwał się jeszcze skalpelem tak zręcznie, jak w przypadku pozostałych zabójstw. Poszarpane brzegi ran dowodziły, że brakowało mu pewności siebie, by naciąć brzuch ofiary jednym ruchem. Wahał się i cofał rękę. Po przecięciu skóry pokiereszował jak rzeźnik pęcherz i jelita, żeby zdobyć swój łup. Nie zastosował nici chirurgicznych, by podwiązać arterie. Ofiara silnie krwawiła i Capra musiał działać po omacku, z rękami zanurzonymi w jej wnętrznościach.
Tylko gardło podciął jej błyskawicznie, jakby – zaspokoiwszy już żądzę i ochłonąwszy z podniecenia – odzyskał panowanie nad sobą i mógł dokończyć dzieło z chłodnym wyrachowaniem.
Moore odłożył na bok raport z sekcji zwłok i spojrzał na resztki kolacji na stojącej obok tacy. Czując nagle mdłości, wyniósł ją na korytarz. Wrócił do biurka i otworzył kolejny skoroszyt, zawierający wyniki badań laboratoryjnych.
Na pierwszej stronie widniała adnotacja Sperma zidentyfikowana w wymazie z pochwy ofiary.
Wiedział, że analiza DNA tej spermy potwierdziła, że należała ona do Capry. Przed zamordowaniem Dora Ciccone została zgwałcona.
Moore przeszedł na następną stronę i znalazł całą serię wyników badań z sekcji włosów i włókien. Na łonie ofiary znaleziono rudobrązowy włos Capry. Na kolejnych kilku stronach raportu analizowano próbki owłosienia, wykryte na miejscu zbrodni. Były to w większości włosy z głowy lub łona Dory Ciccone. Krótki, jasny włos zlokalizowano także na prześcieradle. W oparciu o złożoną strukturę jego rdzenia stwierdzono, że jest to fragment sierści. Odręczna notatka informowała: „Matka ofiary posiada wyżła. Podobne włosy znaleziono na tylnym siedzeniu samochodu Dory Ciccone”.
Zajrzawszy na ostatnią stronę raportu, zaczął uważnie ją studiować. Zawierała analizę jeszcze jednego, niezidentyfikowanego włosa, który był na poduszce. W każdym domu można znaleźć dziesiątki włosów. Wypadają nam one codziennie i w zależności od tego, jak dba się o porządek i jak często używa odkurzacza, na prześcieradłach, dywanach i kanapach gromadzą się mniej lub bardziej widoczne ślady po wszystkich gościach, którzy spędzili z nami jakiś czas. Ten znaleziony na poduszce pojedynczy włos mógł należeć do kochanka ofiary, znajomego lub krewnego. W każdym razie nie należał do Capry.
Pojedynczy ludzki włos z głowy, jasnobrązowy, AO (kręcony), długość trzonu: 5 cm. Faza telogenowa. Trichorrhexis invaginata. Pochodzenie nieznane.
Trichorrhe.ńs invaginata. Bambusowy włos.
Chirurg był w tamtym mieszkaniu.
Moore usiadł prosto, oszołomiony swoim odkryciem. Czytał tego dnia raporty z badań laboratoryjnych w Savannah. W mieszkaniach Lisy Fox, Ruth Yoorhees, Jennifer Torregrossa i Catherine Cordell nie znaleziono włosów z Trichorrhexis invaginata.
Ale wspólnik Capry cały czas tam przebywał. Pozostawał niewidoczny, nie zostawiał po sobie śladów DNA w postaci spermy. Jedynym dowodem jego obecności był ten pojedynczy włos i niejasne wspomnienie głosu, który słyszała Catherine.
Działali razem od pierwszego zabójstwa. Już w Atlancie.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
Peter Falco był po łokcie we krwi. Podniósł wzrok znad stołu operacyjnego, gdy Catherine zjawiła się w urazówce. Wszelkie dzielące ich nieporozumienia zeszły natychmiast na dalszy plan. Przyjęli role współdziałających na polu walki profesjonalistów.
– Będzie jeszcze jeden! – oznajmił Peter. – W sumie cztery osoby. Tego ostatniego ciągle wydobywają z samochodu.
Z nacięcia trysnęła krew. Peter chwycił z tacy zacisk i wetknął go w otwartą jamę brzuszną.