Выбрать главу

To dowód, jak łatwo dajemy się zwieść złu, pomyślał Moore.

– Czy w ciągu czterech lat studiów Capra utrzymywał z kimś bliskie kontakty? – zapytał.

– Chodzi panu o jego przyjaciółki?

– Raczej o przyjaciół. Rozmawiałem z właścicielką mieszkania, które wynajmował tutaj, w Atlancie. Wspomniała, że Caprę odwiedzał czasem pewien młody człowiek. Sądziła, że też studiował medycynę.

Winnic wstała, podeszła do szafki z aktami i wyjęła z niej kartkę z wydrukiem komputerowym.

– To lista studentów z rocznika Andrew. Na pierwszym roku było sto dziesięć osób. Mniej więcej połowa to mężczyźni.

– Miał wśród nich przyjaciół?

Przejrzała trzy strony nazwisk i pokręciła głową.

– Niestety. Nie przypominam sobie, żeby przyjaźnił się z kimś z tej listy.

– Chce pani powiedzieć, że nie miał przyjaciół?

– Mówię tylko, że nic mi o tym nie wiadomo.

– Mogę zobaczyć tę listę?

Podała mu ją. Żadne z widocznych tam nazwisk nie wydało mu się znajome.

– Wie pani, gdzie mieszkają teraz ci ludzie?

– Tak. Dysponuję ich aktualnymi adresami, bo wysyłamy absolwentom biuletyn uczelniany.

– Czy ktoś zamieszkuje w okolicach Bostonu?

– Zaraz sprawdzę. – Odwróciła się do komputera, stukając pomalowanymi różowym lakierem paznokciami w klawiaturę. Winnic Bliss wyglądała jak kobieta z innej epoki i wydało mu się dziwne, że tak zręcznie radzi sobie z tym sprzętem. – Mam tu jeden adres z Newton, w stanie Massachusetts. Czy to dostatecznie blisko Bostonu?

– Tak. – Moore pochylił się do przodu, czując przyspieszone bicie serca. – Kto to jest?

– Latisha Green. Bardzo miła dziewczyna. Przynosiła mi zawsze wielkie torby orzeszków. Oczywiście, było to złośliwe z jej strony, bo wiedziała, że dbam o figurę, ale chyba lubiła wszystkich częstować. Taki miała styl.

– Była związana z jakimś mężczyzną?

– Och, ma wspaniałego męża! Wygląda imponująco! Ma ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu i piękną czarną skórę.

– Czarną – powtórzył Moore.

– Tak. Jak heban.

Moore westchnął i spojrzał ponownie na listę.

– I nikt więcej z rocznika Capry nie mieszka w pobliżu Bostonu?

– Na to wygląda. – Popatrzyła na Moore’a. – Jest pan rozczarowany? – Powiedziała to strapionym głosem, jakby czuła się osobiście odpowiedzialna za to, że go zawiodła.

– Mam dziś kiepski dzień – przyznał.

– Proszę się poczęstować cukierkiem.

– Nie, dziękuję.

– Pan też dba o linię?

– Nie przepadam za słodyczami.

– Widać, że nie pochodzi pan z Południa.

Nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Winnic Bliss, ze swymi dużymi oczami i łagodnym głosem, oczarowała go. Była zapewne ulubienicą wszystkich studentów i studentek, przychodzących do sekretariatu. Spojrzał na ścianę za jej plecami, obwieszoną całą serią grupowych fotografii.

– Czy to studenci wydziału medycyny?

Odwróciła głowę.

– Mój mąż robi co roku zdjęcie wszystkim absolwentom.

Niełatwo jest zebrać ich razem. Mąż powtarza zawsze, że są jak gromada kotów. Zależy mi na tych zdjęciach i zmuszam ich do pozowania. To przesympatyczni młodzi ludzie, prawda?

– Na której fotografii jest rocznik Andrew Capry?

– Pokażę panu księgę. Są tam również nazwiska. – Wstała i podeszła do oszklonej szafki. Zdjęła z namaszczeniem z półki cienki tomik i przesunęła ręką po okładce, jakby chciała usunąć z niej kurz. -Tu znajdzie pan zdjęcia wszystkich jego koleżanek i kolegów, a także informacje, gdzie odbywali staż. To mój jedyny egzemplarz. Mógłby pan przejrzeć go na miejscu?

– Usiądę sobie z boku, żeby pani nie przeszkadzać. Będzie mnie pani miała na oku. Zgoda?

– Och, nie mówię, że panu nie ufam!

– Nigdy nie wiadomo – powiedział Moore, mrugając do niej znacząco. Zaczerwieniła się jak nastolatka.

Poszedł z księgą do kącika, gdzie stał dzbanek z kawą i talerz z ciasteczkami. Zasiadł w sfatygowanym fotelu i otworzył rocznik absolwentów Wydziału Medycyny Uniwersytetu Emo-ry. Dochodziło południe i do sekretariatu zaczęli zaglądać młodzi ludzie w białych fartuchach, by odebrać swoją pocztę. Od kiedy to dzieciaki były lekarzami? Nie wyobrażał sobie, żeby miał powierzyć ich opiece własne zdrowie. Dostrzegał zaciekawione spojrzenia i słyszał szept Winnie Bliss: „To detektyw z Wydziału Zabójstw z Bostonu”. Tak, ten zgrzybiały starzec, który siedzi w rogu.

Moore zanurzył się głębiej w fotelu i skoncentrował uwagę na zdjęciach. Obok każdego z nich widniało nazwisko studenta, nazwa miasta, z którego pochodził, i informacja, gdzie odbywał staż. Zatrzymał się przy zdjęciu Capry. Uśmiechnięty młody człowiek o szczerym spojrzeniu patrzył wprost w obiektyw, jakby nie miał nic do ukrycia. Moore’a przeszły ciarki na myśl, że drapieżcy krążą nierozpoznani wśród swoich ofiar.

Obok fotografii Capry była adnotacja Chirurgia, Riverland Medical Center, Savannah, Georgia.

Zastanawiał się, kto jeszcze z rocznika Capry odbywał staż w Savannah, kto mieszkał w tym mieście, gdy Capra mordował tam kobiety. Przejrzawszy listę studentów, stwierdził, że były trzy takie osoby: dwie kobiety i mężczyzna z Azji.

Znów znalazł się w ślepym zaułku.

Zniechęcony, oparł się plecami o fotel. Księga otworzyła mu się na kolanach i zobaczył uśmiechniętą twarz dziekana wydziału medycyny i wydrukowany pod jego zdjęciem tekst przemówienia, które wygłosił do absolwentów. Nosiło tytuł Uzdrowić świat.

W dniu dzisiejszym stu ośmiu wspaniałych młodych ludzi składa uroczystąprzysięgę, która wieńczy ich długąi żmudną drogę. Stając się lekarzami, biorą na siebie odpowiedzialność na całe życie…

Moore wyprostował się nagle w fotelu i zaczął czytać ponownie przemówienie dziekana.

W dniu dzisiejszym stu ośmiu wspaniałych młodych ludzi…

Wstał i podszedł do biurka Winnie.

– Pani Bliss?

– Słucham?

– Wspominała pani, że na roku Andrew było stu dziesięciu studentów.

– Tylu zawsze przyjmujemy.

– W przemówieniu dziekana jest mowa o stu ośmiu absolwentach. Co stało się z dwiema osobami?

Winnie pokręciła ze smutkiem głową.

– Nadal nie mogę się pogodzić z tym, co spotkało tę biedną dziewczynę.

– Jaką dziewczynę?

– Laurę Hutchinson. Pracowała w szpitalu na Haiti. W ramach praktyk. Są tam podobno okropne drogi. Ciężarówka wpadła do rowu i przygniotła ją.

– A więc to był wypadek.

– Jechała z tyłu. Przez dziesięć godzin nie mogli jej wyciągnąć.

– A ta druga osoba, która nie ukończyła studiów w terminie?

Winnic opuściła głowę. Moore widział, że nie ma ochoty rozmawiać na ten temat.

– Pani Bliss?

– Bywa, że studenci sobie nie radzą- stwierdziła niechętnie. – Staramy się im pomóc, ale niektórzy naprawdę mają problemy z opanowaniem materiału.

– A więc ten student… Jak on się nazywał?

– Warren Hoyt.

– Musiał zrezygnować?

– Można tak powiedzieć.

– Miał kłopoty z nauką?

– Cóż… – Rozejrzała się wokół, jakby oczekując czyjegoś wsparcia. – Może powinien pan porozmawiać z doktorem Kahnem, jednym z naszych profesorów. On będzie w stanie odpowiedzieć na pańskie pytania.

– Pani nie potrafi?

– To… prywatna sprawa. Proszę się zwrócić do doktora Kahna.

Moore zerknął na zegarek. Chciał zdążyć na nocny lot do Savannah, ale chyba nie miał szans.

– Gdzie znajdę doktora Kahna?