Выбрать главу

– W laboratorium anatomii.

Już na korytarzu czuć było formalinę. Moore przystanął przed drzwiami z napisem ANATOMIA, nastawiając się psychicznie na to, co miał zobaczyć. Sądził, że nic go nie zaskoczy, ale gdy wszedł do sali, zatrzymał się oszołomiony. Stało tam w czterech rzędach dwadzieścia osiem stołów, a na nich leżały pokrojone zwłoki. W przeciwieństwie do ciał, które Moore widywał w prosektorium, te wyglądały sztucznie: miały jakby winylową skórę i nienaturalnie niebieskie lub czerwone naczynia krwionośne. Tego dnia studenci zapoznawali się z budową głowy i studiowali mięśnie twarzy. Do każdego stołu przydzielone były cztery osoby i sala huczała od rozmów. Czytano na głos teksty z podręczników, zadawano pytania, wymieniano poglądy. Gdyby nie leżące na stołach zwłoki, można by odnieść wrażenie, że to hala fabryczna, w której robotnicy montują jakieś urządzenia. Młoda kobieta spojrzała ciekawie na Moore’a, zaskoczona widokiem mężczyzny w garniturze.

– Szuka pan kogoś? – spytała, trzymając skalpel nad policzkiem zmarłego.

– Doktora Kahna.

– Jest w głębi sali. Widzi pan tego olbrzyma z siwą brodą?

– Tak, dziękuję.

Moore szedł wzdłuż rzędu stołów, przyglądając się kolejnym zwłokom: kobiety z kończynami uschniętymi jak patyki i czarnoskórego mężczyzny z wyeksponowanymi mięśniami uda. Przy ostatnim stanowisku grupa studentów słuchała z uwagą mężczyzny o wyglądzie świętego Mikołaja, który wskazywał na delikatne włókna nerwu twarzy.

– Doktor Kahn? – spytał Moore.

Kahn podniósł wzrok i natychmiast przestał przypominać świętego Mikołaja. Miał ciemne oczy, a w jego przenikliwym spojrzeniu nie było ani odrobiny humoru.

– Słucham?

– Jestem detektyw Moore. Przysłała mnie pani Bliss z działu spraw studenckich.

Kahn wyprostował się i Moore zobaczył nagle przed sobą prawdziwego olbrzyma. Skalpel wyglądał w jego ogromnej dłoni dziwnie delikatnie. Odłożył go i zdjął rękawiczki. Gdy odwrócił się, by umyć ręce, Moore spostrzegł, że jego siwe włosy są związane w ogonek.

– O co więc chodzi? – zapytał Kahn. sięgając po papierowy ręcznik.

– Mam kilka pytań na temat młodego człowieka, który siedem lat temu był pańskim studentem. Nazywał się Warren Hoyt.

Kahn stał odwrócony do niego plecami, ale Moore zauważył, że na moment znieruchomiał. Po chwili wytarł w milczeniu ręce.

– Pamięta go pan? – spytał Moore.

– Owszem.

– Wystarczająco dobrze?

– Trudno było go nie zapamiętać.

– Miałby pan ochotę powiedzieć mi coś więcej?

– Nie bardzo. – Kahn zmiął papierowy ręcznik i cisnął go do kosza.

– To dochodzenie w sprawie o zabójstwo, doktorze Kahn.

Przyglądało im się już z uwagą kilkoro studentów, zaciekawionych przebiegiem rozmowy.

– Przejdźmy do mojego gabinetu – zaproponował Kahn.

Moore podążył za nim do sąsiedniego pokoju. Widzieli stamtąd przez szybę laboratorium i wszystkich dwadzieścia osiem stołów. Miasteczko umarłych.

Kahn zamknął drzwi i zwrócił się do Moore’a.

– Dlaczego pyta pan o Warrena? Co on zrobił?

– Nie jest o nic oskarżony. Chcę tylko wiedzieć, co łączyło go z Andrew Caprą.

– Naszym najsłynniejszym absolwentem? – Kahn prychnął pogardliwie. – Cóż za zaszczyt dla wydziału medycyny!

Uczymy psychopatów, jak posługiwać się skalpelem.

– Czy pańskim zdaniem Capra był szaleńcem?

– Nie wiem, czy tacy ludzie jak on kwalifikują się do psychiatry.

– Jakie robił na panu wrażenie?

– Wydawał mi się zupełnie normalny.

Za każdym razem, gdy Moore słyszał te słowa, brzmiały mu w uszach coraz bardziej złowieszczo.

– A jaki był Warren Hoyt?

– Czemu pan o niego pyta?

– Muszę wiedzieć, czy przyjaźnił się z Caprą.

Kahn zastanawiał się przez chwilę.

– Nie wiem. Nie potrafię powiedzieć, co dzieje się poza laboratorium. Widzę tylko to, co ma miejsce w tej sali. Studenci próbują zmieścić w swoich przepracowanych umysłach ogromną porcję wiedzy. Nie wszyscy radzą sobie ze stresem.

– Tak było w przypadku Warrena? Dlatego zrezygnował ze studiów?

Kahn odwrócił się do szyby i patrzył w kierunku laboratorium.

– Zastanawiał się pan kiedyś, skąd biorą się te zwłoki?

– Słucham?

– Jak trafiają do instytutów medycyny? Na jakich zasadach wykorzystujemy je do zajęć z anatomii?

– Pewnie są ludzie, którzy ofiarowują swoje ciała dla potrzeb nauki.

– Właśnie. Każda z tych osób wykazała się niezwykłą hojnością. Zgodzili się, by ich doczesne szczątki, zamiast leżeć przez wieczność w palisandrowej trumnie, posłużyły praktycznym celom. Pomagają wykształcić następne pokolenie lekarzy.

Nie da się tego zrobić bez prawdziwych zwłok. Studenci muszą zobaczyć w naturze wszelkie szczegóły anatomii, muszą zapoznać się, używając skalpela, z budową tętnicy szyjnej i mięśni twarzy. Owszem, pewnych rzeczy można nauczyć się na komputerze, ale to nie to samo, co nacięcie prawdziwej skóry czy podrażnienie delikatnego nerwu. Do tego potrzeba ludzkiego ciała. Potrzeba ludzi, którzy darowują nam szczodrze swą najbardziej osobistą własność. Mam dla nich wielki szacunek.

Oczekuję podobnej postawy od moich studentów. W tej sali nie wolno im próżnować ani żartować. Muszą traktować ludzkie zwłoki i ich fragmenty z należną czcią. Po skończonej sekcji podlegają one kremacji. – Spojrzał na Moore’a. – Takie obowiązują tu zasady.

– Jaki to ma związek z Warrenem Hoytem?

– Bardzo ścisły.

– Z tego powodu musiał zrezygnować ze studiów?

– Tak – odparł Kahn i odwrócił się do okna.

Moore czekał, przyglądając się jego szerokim plecom i dając mu czas na dobranie odpowiednich słów.

– Ćwiczenia z anatomii są czasochłonne – odezwał się w końcu Kahn. – Niektórzy studenci nie nadążają z dokończeniem ich w trakcie zajęć. Pozwalam im więc korzystać z laboratorium o dowolnej porze. Każdy z nich ma klucz do tego budynku i mogą przychodzić tu pracować nawet w środku nocy.

– Czy Warren korzystał z tej możliwości?

– Tak – odparł po chwili Kahn.

Moore zaczął mieć koszmarne przeczucia.

Kahn podszedł do szafki z aktami i zaczął szperać w pełnej dokumentów szufladzie.

– Była wtedy niedziela. Spędziłem weekend poza miastem i musiałem zajrzeć tu w nocy, żeby przygotować preparat na poniedziałkowe zajęcia. Wie pan, jakie są te dzieciaki. Często nie radzą sobie jeszcze ze skalpelem i robią miazgę z wycinanych narządów, staram się więc mieć zawsze pod ręką odpowiedni eksponat, żeby im pokazać, jak wygląda. Zajmowaliśmy się akurat układem rozrodczym. Pamiętam, że dotarłem na uczelnię już po północy. Zauważyłem światła w laboratorium i pomyślałem, że jest tam jakiś gorliwy student, który chce prześcignąć kolegów. Otworzyłem kluczem frontowe drzwi budynku i wszedłem do środka.

– I natknął się pan na Warrena Hoyta – domyślił się Moore.

– Tak. – Kahn znalazł w końcu skoroszyt, którego szukał.

Wyjął go i odwrócił się do Moore’a. – Kiedy zobaczyłem, co robi, poniosły mnie nerwy. Chwyciłem go za koszulę i przycisnąłem do umywalki. Zachowałem się brutalnie, ale byłem tak wściekły, że nie mogłem się opanować. Nadal na myśl o tamtej chwili ogarnia mnie gniew. – Wypuścił z płuc powietrze.

Jeszcze teraz, po prawie siedmiu latach, nie potrafił spokojnie o tym mówić. – Gdy skończyłem na niego wrzeszczeć, zawlokłem go do mojego gabinetu. Kazałem mu usiąść i napisać oświadczenie, że w trybie natychmiastowym rezygnuje ze studiów. Powiedziałem, że nie musi podawać powodu, ale jeśli odmówi, złożę pisemny raport na temat tego, co widziałem w laboratorium. Oczywiście, zgodził się. Nie miał wyboru. Nie wydawał się nawet zbytnio tym wszystkim przejęty. To właśnie najbardziej mnie w nim zaskakiwało. Zachowywał zawsze kamienny spokój. Był chłodny i opanowany. Nic nie mogło wytrącić go z równowagi. Przypominał niemal… – Kahn zawiesił na chwilę głos -… bezdusznego robota.