– Na czym go pan przyłapał?
Kahn podał Moore”owi skoroszyt.
– Wszystko jest tu wyjaśnione. Trzymam to cały czas w aktach na wypadek, gdyby Warren chciał wytoczyć mi sprawę. Wie pan, w dzisiejszych czasach studenci mogą z byle powodu podać nas do sądu. Jeśli próbowałby ubiegać się ponownie o przyjęcie na studia, mam gotową dokumentację.
Moore wziął skoroszyt do ręki. Był na nim napis Warren Hoyt. Wewnątrz znajdowały się trzy kartki maszynopisu.
– Warren i jego partnerzy z laboratorium wykonywali ćwiczenie na zwłokach kobiety – oznajmił Kahn. – Otworzyli jamę brzuszną, odsłaniając pęcherz i macicę. Nie mieli wycinać tych narządów, tylko je wyeksponować. W niedzielę w nocy Warren przyszedł dokończyć to zadanie. Zamiast obchodzić się delikatnie ze zwłokami, pokiereszował je. Jakby wziąwszy do ręki skalpel, stracił nad sobą kontrolę. Najpierw wykroił pęcherz i zostawił go między udami zmarłej. Potem wyrżnął brutalnie macicę. Zrobił to bez rękawiczek, jakby chciał czuć pod palcami te narządy. Kiedy go zobaczyłem, trzymał w jednej ręce ociekający krwią organ, a drugą… – Głos uwiązł Kahnowi w gardle z odrazy.
– Onanizował się – dokończył za niego Moore, odczytując tę informację z raportu.
Kahn podszedł do biurka i osunął się na fotel.
– Dlatego właśnie nie pozwoliłem mu kontynuować studiów. Boże, co z niego byłby za lekarz? Skoro postępował tak ze zwłokami, jak traktowałby pacjentki?
Dobrze wiem jak. Widziałem to na własne oczy, odpowiedział w duchu Moore. Zajrzał na trzecią stronę akt Hoyta i przeczytał ostatni akapit raportu Kahna.
Pan Hoyt godzi się dobrowolnie opuścić natychmiast uczelnię. W zamian zachowam w tajemnicy zaistniały incydent. Ze względu na uszkodzenie zwłok studenci ze stanowiska. 19 zostaną przydzieleni na najbliższych zajęciach do innych grup.
Stanowisko 19.
Moore spojrzał na Kahna.
– Z iloma osobami Warren odbywał ćwiczenia?
– Przy każdym stole jest czwórka studentów.
– Pamięta pan pozostałych troje?
Kahn zmarszczył brwi.
– Niestety. To było siedem lat temu.
– Nie ma pan notatek z zajęć?
– Nie. – Kahn zastanawiał się chwilę. – Przypominam sobie, że w jego grupie była pewna dziewczyna. – Odwrócił się do komputera i po chwili na ekranie pojawiła się lista studentów, którzy zaczynali studia z Warrenem Hoytem. Przejrzał szybko ich nazwiska i oznajmił: – Jest. Emily Johnstone.
To ona.
– Dlaczego ją pan zapamiętał?
– Po pierwsze, była bardzo atrakcyjna. Wyglądała jak Meg Ryan. Poza tym, kiedy Warren opuścił szkołę, dopytywała się o powód jego odejścia. Nie chciałem jej nic powiedzieć, więc zapytała, czy miało to coś wspólnego z kobietami. Zdaje się, że Warren ją śledził i zaczynała się go bać. Nie muszę dodawać, że poczuła ulgę, gdy zniknął.
– Sądzi pan, że będzie pamiętała, kto jeszcze należał do ich grupy?
– Możliwe. – Kahn podniósł słuchawkę i zadzwonił do działu spraw studenckich. -Winnie? Podaj mi aktualny telefon Emily Johnstone. – Sięgnął po pióro i zapisał numer. – Ma prywatny gabinet w Houston – wyjaśnił Moore’owi, ponownie dzwoniąc. – Jest tam teraz godzina jedenasta, więc powinna być… Cześć, Emily! Mówi głos z twojej przeszłości. Doktor Kahn z Emory… Zgadza się, profesor anatomii. Dawne dzieje, prawda?
Moore pochylił się, czując przyspieszone bicie serca.
Kiedy Kahn odłożył w końcu słuchawkę, Moore zobaczył odpowiedź w jego oczach.
– Pamięta, kto był w jej grupie na zajęciach z anatomii – oznajmił Kahn. – Dziewczyna o nazwisku Barb Lippman i…
– Capra?
Kahn skinął głową.
– Tak. Andrew Capra.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI
Catherine przystanęła w drzwiach gabinetu Petera. Siedział przy biurku, pisząc coś na kartce, nieświadomy tego, że na niego patrzy. Nigdy nie miała czasu, by mu się uważnie przyjrzeć, i teraz uśmiechnęła się lekko na widok tego, co zobaczyła. Pracował gorliwie, jak przystało na ofiarnego lekarza, ale dostrzegła pewien zabawny szczegół: na podłodze leżał papierowy samolot. Zachowywał się czasem jak dziecko.
Zapukała we framugę drzwi. Popatrzył na nią znad okularów, zaskoczony jej obecnością.
– Mogę z tobą porozmawiać? – zapytała.
– Oczywiście. Wejdź.
Usiadła przy biurku naprzeciwko Petera. Milczał, czekając cierpliwie, aż pierwsza się odezwie. Odniosła wrażenie, że jest gotów czekać całe wieki.
– Ostatnio nasze stosunki były… trochę napięte – powie działa. Peter skinął głową. Wiem, że martwi cię to tak samo jak mnie. Zawsze cię lubiłam, Peter. Może tego nie odczuwałeś, ale to prawda. – Zaczerpnęła tchu, starając się dobrać odpowiednie słowa. Nasze problemy nie mają nic wspólnego z tobą. Winna jestem wyłącznie ja. W moim życiu wiele się teraz dzieje. Trudno mi to wszystko wyjaśniać.
– Nie musisz.
– Czuję, że oddalamy się od siebie. Nie tylko w pracy, ale także jako przyjaciele. Zabawne. Nie zdawałam sobie nawet sprawy, że istnieje między nami przyjaźń, i nie rozumiałam, ile dla mnie znaczy, dopóki nie poczułam, że ją tracę. – Wstała z krzesła. – W każdym razie przepraszam. To tylko chciałam ci powiedzieć. – Ruszyła w kierunku drzwi.
– Catherine – rzekł cicho Peter – wiem, co zaszło w Savannah.
Odwróciła się i spojrzała mu w oczy. Patrzył na nią z niewzruszonym spokojem.
– Detektyw Crowe wszystko mi wyjaśnił.
– Kiedy?
– Kilka dni temu, gdy rozmawialiśmy o włamaniu w biurze. Sądził, że wiem o tamtej sprawie.
– Nic mi nie powiedziałeś.
– Wolałem zaczekać, aż będziesz gotowa sama poruszyć ten temat. Rozumiałem, że potrzebujesz czasu, i liczyłem, iż w końcu mi zaufasz.
Westchnęła ciężko.
– A więc teraz wiesz już o mnie to, co najgorsze.
– Nie, Catherine. – Wstał i spojrzał jej prosto w oczy. – Poznałem cię właśnie z najlepszej strony! Dowiedziałem się, jaka jesteś silna i dzielna. Nie miałem dotąd pojęcia, z czym się borykasz. Mogłaś mi powiedzieć. Zaufać mi.
– Sądziłam, że to by między nami wszystko zmieniło.
– W jaki sposób?
– Nie chcę, żebyś mi współczuł. Byś uważał, iż zasługuję na litość.
– Za co? Za to, że walczyłaś? Że cudem ocalałaś? Czemu miałbym się nad tobą użalać?
Catherine z trudem hamowała łzy.
– Inni mężczyźni tak by postąpili.
– Bo nie znają cię tak dobrze jak ja.-Wyszedł zza biurka i stanął przy niej. – Pamiętasz dzień, kiedy się poznaliśmy?
– Przyszłam wtedy na rozmowę kwalifikacyjną.
– Jak go wspominasz?
Pokręciła głową ze zdumieniem.
– Mówiliśmy o pracy. O tym, czy się nadam.
– A więc było to dla ciebie tylko oficjalne spotkanie.
– Tak.
– Zabawne. Dla mnie wcale nie. Zupełnie nie pamiętam, o co cię pytałem. Przypominam sobie tylko, jak uniosłem głowę znad biurka i zdębiałem na twój widok. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Wszystko zabrzmiałoby głupio albo trywialnie. Zasługiwałaś na więcej. Pomyślałem: oto kobieta, której niczego nie brakuje. Jest piękna i inteligentna. I mam ją właśnie przed sobą.
– Boże, jak bardzo się myliłeś – odparła ze łzami w oczach. – Ledwo sobie radzę…