Выбрать главу

Nagle ręka ze skalpelem cofnęła się.

Otworzyła oczy i spojrzała w twarz stojącemu obok mężczyźnie. Była taka zwyczajna i pospolita. Mogła widzieć go dziesiątki razy i w ogóle nie zauważyć. Ale on ją znał. Czaił się na obrzeżach jej świata, umieścił ją w centrum swego mikro-kosmosu i krążył wokół niej, niewidoczny w mroku.

A ja nie miałam pojęcia o jego istnieniu.

Odłożył skalpel na tacę i powiedział z uśmiechem:

– Jeszcze nie teraz.

Dopiero gdy wyszedł z pokoju, zdała sobie sprawę, że odłożył tortury na później, i odetchnęła z ulgą.

A więc na tym polegała jego gra. Czerpał przyjemność z przedłużania jej cierpień. Na razie zachowają przy życiu, aby miała czas rozmyślać o tym, co będzie dalej.

Każda zyskana minuta daje mi szansę ucieczki, uświadomiła sobie.

Chloroform przestał już działać. Była całkiem przytomna i jej umysł pracował na pełnych obrotach. Leżała rozciągnięta na łóżku z metalową ramą. Była rozebrana do naga, a przeguby i kostki miała skrępowane taśmą. Choć szarpała się i naprężała mięśnie, nie mogła uwolnić się z więzów. Przed czterema laty w Savannah Capra związał ją nylonową żyłką i zdołała wtedy oswobodzić jedną rękę. Chirurg nie powtórzył tego błędu.

Mokra od potu i zbyt zmęczona, by dalej walczyć, skoncentrowała uwagę na otoczeniu.

Nad łóżkiem wisiała pojedyncza żarówka. Zapach ziemi i wilgotnych murów dowodził, że znajduje się w piwnicy. Odwróciwszy głowę, zobaczyła tuż za kręgiem światła kamienne fundamenty.

Usłyszała nad sobą kroki i odgłos przesuwanego krzesła. To był stary dom z drewnianą podłogą. U góry ktoś włączył telewizor. Nie pamiętała, jak znalazła się w tym pomieszczeniu, ani ile czasu jechała. Mogli być wiele kilometrów od Bostonu, w miejscu, gdzie nikt nie będzie jej szukał.

Jej wzrok przyciągnęła lśniąca taca. Patrzyła na ułożone starannie narzędzia. Wiele razy korzystała z podobnych, traktując je zawsze jako przybory do leczenia ludzi. Za pomocą skalpeli i zacisków usuwała komórki rakowe i kule, tamowała krwotoki uszkodzonych arterii i drenowała zalane krwią klatki piersiowe. Teraz, patrząc na instrumenty, których używała do ratowania życia, widziała w nich zapowiedź własnej śmierci. Chirurg zostawił je blisko łóżka, żeby mogła się im przyglądać, widzieć ostrze skalpela i stalowe zęby hemostatów.

Tylko bez paniki. Staraj się pomyśleć, nakazała sobie.

Przymknęła oczy. Strach był jak ośmiornica, opasująca mackami jej szyję.

Już raz ich pokonałaś. Możesz to powtórzyć, powiedziała sobie.

Poczuła, jak kropla potu spływa jej po piersi na wilgotny materac. Musiało istnieć jakieś rozwiązanie, jakieś wyjście z sytuacji, bo w przeciwnym razie… Wolała nie myśleć, co się stanie.

Otworzywszy oczy, wpatrywała się w żarówkę, myśląc intensywnie, co robić. Pamiętała, co powiedział Moore: Chirurg żywił się strachem. Atakował kobiety, które były okaleczone, nad którymi czuł przewagę.

Nie zabije mnie, dopóki mu się nie poddam, uznała.

Wciągnęła głęboko powietrze, zrozumiawszy nagle, jak powinna postąpić. Pokonaj strach. Wpadnij we wściekłość. Pokaż mu, że bez względu na to, co zrobi, nie zdoła cię pokonać.

Nawet gdyby cię zabił.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY

Rizzoli przebudziła się nagle, czując w karku ostry ból. Boże, znowu naciągnęłam sobie mięsień, pomyślała, unosząc powoli głowę i mrużąc oczy od światła. Promienie słońca wpadały przez okno do biura. Przy innych stanowiskach nie było nikogo. Tylko ona siedziała przy biurku. Gdzieś około szóstej oparła na chwilę głowę o blat, by odrobinę się zdrzemnąć. Dochodziła teraz dziewiąta trzydzieści. Plik wydruków z komputera, który posłużył jej za poduszkę, był mokry od śliny.

Spojrzawszy na stanowisko Prosta, zobaczyła, że na oparciu krzesła wisi jego marynarka, a na biurku Crowe’a leży torebka z pączkami. A więc koledzy zjawili się, kiedy spała, i z pewnością widzieli, jak toczy ślinę z otwartych ust. Musieli mieć niezłą zabawę.

Wstała i przeciągnęła się, próbując bezskutecznie rozprostować szyję. Wiedziała, że będzie musiała chodzić cały dzień z przekrzywioną głową.

– Cześć, Rizzoli. Czy królewna już się wyspała?

Odwróciła się i zobaczyła detektywa z jednej z pozostałych ekip. Uśmiechał się do niej zza przepierzenia.

– Nie widać? – odburknęła. – Gdzie są wszyscy?

– Od ósmej mają naradę.

– Co?

– Chyba właśnie skończyli.

– I nikt nie pofatygował się, żeby mnie zawiadomić. – Ruszyła wściekła korytarzem, całkowicie już obudzona. Dobrze wiedziała, co się dzieje. Tak właśnie człowieka załatwiano.

Nie za pomocą frontalnego ataku, lecz drobnych upokorzeń. Nie bierzesz udziału w zebraniach i już pozostajesz na marginesie.

Weszła do sali konferencyjnej. Był tam tylko Barry Frost. Zbierał właśnie ze stołu papiery. Podniósł głowę i na jej widok lekko się zaczerwienił.

– Dzięki, że zawiadomiłeś mnie o naradzie – powiedziała.

– Wyglądałaś na wykończoną. Uznałem, że zdążę cię o wszystkim poinformować później.

– Kiedy, w przyszłym tygodniu?

Frost spuścił wzrok, unikając jej spojrzenia. Współpracowali ze sobą wystarczająco długo, by dostrzegła, że ma poczucie winy.

– A więc zostałam odsunięta – stwierdziła. – Czy to decyzja Marquette’a?

Frost skinął głową z ubolewaniem.

– Byłem temu przeciwny. Powiedziałem mu, że cię potrzebujemy. Uznał jednak, że z powodu strzelaniny i tego wszystkiego…

– Streszczaj się.

– Nie nadajesz się już do zespołu – dokończył niechętnie Frost.

Nie nadaje się. Czyli jej kariera jest skończona.

Frost wyszedł z sali. Rizzoli, poczuwszy nagle szum w głowie z powodu głodu i braku snu, opadła na krzesło i siedziała nieruchomo, wpatrując się w pusty stół. Przez chwilę wydawało jej się, że ma znowu dziewięć lat i jest pogardzaną siostrą, która pragnie rozpaczliwie być akceptowana przez braci. Chłopcy, jak zwykle, ją odrzucili. Wiedziała, że śmierć Pacheco nie stanowi prawdziwej przyczyny odsunięcia jej od śledztwa.

Pochopne użycie broni nie rujnowało kariery innych policjantów. Ale kiedy jest się kobietą, w dodatku lepszą od kolegów, i ma się dość odwagi, by dać im to odczuć, wykorzystają najdrobniejsze potknięcie.

Gdy wróciła do swego stanowiska, w biurze nie było nikogo. Zniknęła marynarka Prosta i torba z pączkami, która stała na biurku Crowe’a. Ona także mogła właściwie się zmyć. Powinna zabrać wszystkie rzeczy, ponieważ nie miała w tej pracy przyszłości.

Otworzyła szufladę, aby wyjąć torebkę, i znieruchomiała. Wśród sterty papierów leżało zdjęcie zwłok Eleny Ortiz. Ja też jestem jego ofiarą, pomyślała. Bez względu na pretensje do kolegów, nie zapominała, że to Chirurg odpowiadał za jej porażkę. To on ją upokorzył.

Zatrzasnęła szufladę. Jeszcze nie teraz. Nie jestem gotowa się poddać, uznała.

Zerknęła na biurko Prosta i zobaczyła stertę papierów, które przyniósł z sali konferencyjnej. Rozejrzała się, by sprawdzić, czy nikt jej nie obserwuje. Inni detektywi byli dostatecznie daleko.

Chwyciła papiery Prosta, położyła je na biurku i zaczęła czytać.

Była to dokumentacja finansów Warrena Hoyta. Próbowali dopaść zabójcę, śledząc jego wydatki. Zobaczyła rachunki kart kredytowych, czeki, potwierdzenia lokat i wyciągi z kont. Okrągłe sumy. Hoyt odziedziczył po rodzicach duży majątek i korzystał z niego, podróżując każdej zimy na Karaiby i do Meksyku. Nie znalazła dowodu, by kupił inne mieszkanie, płacił czynsz lub jakieś stałe miesięczne należności.

To oczywiste. Nie był przecież głupi. Jeśli miał kryjówkę, płacił za nią gotówką.