Выбрать главу

Ona jeszcze oddycha.

Rizzoli zdarła jej z ust taśmę klejącą i poczuła na ręce ciepły oddech. Cordell zamrugała powiekami.

Ha!

Rizzoli triumfowała, ale miała zarazem niepokojące wrażenie, że dzieje się coś bardzo złego. Nie było jednak czasu o tym myśleć. Musiała ratować Cordell.

Trzymając w zębach latarkę, przecięła zręcznie więzy na przegubach Cordell i zbadała jej puls. Był słaby, ale wyczuwalny.

Ciągle nie mogła się pozbyć przeczucia, że coś jej zagraża. Dręczyło ją to, gdy przecinała taśmę, krępującą prawą nogę Cordell i gdy sięgała do jej lewej kostki. I nagle doznała olśnienia.

Ten krzyk. Słyszała krzyk Cordell aż w stodole.

A przecież miała usta zaklejone taśmą.

Specjalnie ją zdjął, pojęła. Chciał, żeby krzyczała. Chciał mnie tu zwabić.

To pułapka.:

Sięgnęła natychmiast po broń, którą położyła na łóżku. Nie zdążyła jej chwycić.

Potężny cios w skroń powalił ją na ziemię. Gdy próbowała się podnieść, została kopnięta w bok. Usłyszała trzask żeber i poczuła, że traci oddech. Przeszył ją tak potworny ból, że nie mogła zaczerpnąć powietrza.

Pod sufitem zapaliła się pojedyncza żarówka.

Chirurg stał nad nią, przyglądając się swej nowej zdobyczy. Widziała tylko owalny kontur jego twarzy.

Odwróciła się na zdrowy bok, próbując podźwignąć się z ziemi.

Kopnął ją w ramię. Upadła znowu na plecy, urażając złamane żebra. Krzyknęła z bólu. Nie mogła się poruszyć. Nawet wtedy, gdy do niej podszedł i zobaczyła nad głową jego but.

Przydepnął jej przegub, wgniatając go w ziemię.

Wrzasnęła jak opętana.

Sięgnąwszy do tacy z narzędziami, wybrał jeden ze skalpeli.

Boże, nie!

Przykucnął obok niej, nadal przyduszając butem zmiażdżony przegub, i uniósłszy skalpel, wbił go bezlitośnie w jej otwartą dłoń.

Pisnęła przeraźliwie, gdy ostrze przeszyło jej ciało i przygwoździło rękę do ubitej ziemi.

Chirurg wziął z tacy kolejny skalpel. Chwycił prawą rękę Rizzoli, rozciągnął ją na ziemi i przydusił butem przegub. Potem znów uniósł skalpel i przebił nim jej dłoń.

Tym razem wydała z ust tylko bezsilny krzyk.

Wstał i przyglądał jej się przez chwilę, jak kolekcjoner, który przyszpilił właśnie w gablotce kolejny okaz motyla.

Podszedł do tacy z narzędziami i wziął trzeci skalpel. Mając obie ręce przygwożdżone do ziemi, Rizzoli mogła jedynie czekać, co się stanie. Chirurg stanął za nią i przykucnął. Chwycił ją za włosy i pociągnął je mocno do tyłu, odsłaniając szyję. Patrzyła mu prosto w twarz, a jednak widziała tylko jej ciemny, owalny kształt. Wyglądała jak czarna dziura, pochłaniająca wszelkie światło. Czuła, jak z każdym uderzeniem serca pulsują jej tętnice na szyi. Krew, płynąca w arteriach i żyłach, była esencją życia. Zastanawiała się, jak długo pozostanie przytomna, gdy ostrze zrobi swoje. Czy śmierć będzie łagodnym przejściem w niebyt. Dostrzegała jej nieuchronność. Przez całe życie walczyła i nigdy się nie poddawała, ale tym razem została pokonana. Leżała z odsłoniętym gardłem i odchyloną do tyłu głową. Zobaczyła lśniące ostrze i zamknęła oczy, gdy dotknęło jej skóry.

Boże, niech to się szybko skończy.

Chirurg zaczerpnął powietrza i zacisnął rękę na jej włosach.

Nagle rozległ się huk wystrzału.

Uniosła gwałtownie powieki. Chirurg nadal był nad nią, ale nie trzymał jej już za włosy. Skalpel wypadł mu z ręki. Poczuła na twarzy ciepłe krople krwi.

Nie swojej, lecz jego.

Osunął się do tyłu i zniknął jej z oczu.

Pogodzona już ze śmiercią, nie mogła wręcz uwierzyć, że ocalała. Próbowała rozpaczliwie zorientować się w sytuacji. Widziała żarówkę, kołyszącą się na sznurze jak księżyc w pełni. Na ścianie poruszały się jakieś cienie. Odwróciła głowę i zobaczyła, jak Catherine Cordell opuszcza powoli rękę na łóżko.

Broń wysunęła się jej z dłoni, upadając z łoskotem na podłogę.

Z oddali słychać było wycie syreny.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY

Rizzoli siedziała na szpitalnym łóżku, wpatrując się w telewizor. Bandaże na jej dłoniach wyglądały jak rękawice bokserskie. Z boku głowy miała wygolony spory kawałek skóry i założone szwy. Zmagając się z pilotem do telewizora, nie zauważyła początkowo, kiedy w drzwiach stanął Moore. Dopiero gdy zapukał, odwróciła się i na niego spojrzała. Przez moment dostrzegł w jej oczach bezradność. Ale już po chwili była dawną, nieugiętą Rizzoli. Przyglądała mu się czujnie, gdy wszedł do sali i usiadł na krześle obok jej łóżka.

Z telewizora płynęła drażniąca muzyka z jakiejś tele-noweli.

– Możesz to wyłączyć? – mruknęła sfrustrowana, wskazując zabandażowaną ręką na pilota. – Nie daję rady. Myślą chyba, że będę wciskała te cholerne guziki nosem.

Wziął od niej pilota i wyłączył telewizor.

– Dziękuję – odetchnęła z ulgą i skrzywiła się natychmiast, czując ból z powodu trzech złamanych żeber.

Kiedy przestał grać telewizor, zaległa niezręczna cisza. Słyszeli przez otwarte drzwi, jak wzywano jakiegoś lekarza i jak rozwożono na korytarzu posiłki.

– Dbają tu o ciebie? – zapytał.

– Jest całkiem dobrze jak na prowincjonalny szpital. Pewnie lepiej niż w dużym mieście.

Catherine i Hoyt, ze względu na poważniejsze obrażenia, zostali zabrani śmigłowcem do Pilgrim Medical Center w Bostonie, a Rizzoli zawieziono karetką do miejscowego szpitala. Choć był oddalony od miasta, niemal wszyscy detektywi z wydziału zabójstw zdążyli ją już odwiedzić.

Każdy przyniósł kwiaty. Róże, z którymi przyszedł Moore, zginęły niemal w powodzi bukietów, stojących na stolikach i nocnej szafce, a nawet na podłodze.

– O! – stwierdził z podziwem. – Masz tłumy wielbicieli.

– Tak. Uwierzyłbyś w to? Nawet Crowe przysłał kwiaty. To te lilie. Chyba chce dać mi coś do zrozumienia. Czy to nie przypomina ceremonii pogrzebowej? Widzisz te piękne orchidee? Przyniósł je Frost. Cholera, to ja powinnam posłać mu kwiaty za to, że uratował mi tyłek.

To właśnie Frost poprosił o pomoc policję stanową. Kiedy Rizzoli nie odpowiadała na jego wezwania, skontaktował się z Deanem Hobbsem z FoodmMart, aby ustalić, gdzie ona jest, i dowiedział się, że pojechała do Sturdee Farm, aby porozmawiać z kobietą o czarnych włosach.

Rizzoli wyliczała dalej, od kogo dostała kolejne bukiety.

– Te egzotyczne rośliny w ogromnym wazonie są od rodziny Eleny Ortiz. Goździki od sknerusa Marquette’a. A tego hibiskusa dała mi żona Sleepera.

Moore pokręcił głową ze zdumieniem.

– Pamiętasz to wszystko?

– Owszem. Nigdy nie dostawałam kwiatów, więc to pamiętna chwila.

Znów dostrzegł wrażliwość pod maską niezłomności. Zauważył coś jeszcze: blask jej ciemnych oczu. Była posiniaczona, obandażowana i miała na głowie brzydką, wygoloną łatę, ale gdy nie zwracało się uwagi na mankamenty jej twarzy, prostokątną szczękę i czoło, można było docenić, że Jane Rizzoli ma piękne oczy.

– Rozmawiałem właśnie z Frostem – oznajmił Moore. – Jest w szpitalu Pilgrim. Mówi, że Warren Hoyt wyjdzie z tego cało.

Nic nie odpowiedziała.

– Odłączyli go dziś rano od respiratora. Ma jeszcze drugą rurkę w klatce piersiowej ze względu na uszkodzone płuco, ale oddycha samodzielnie.

– Jest przytomny?

– Tak.

– Składa zeznania?

– Nie policji. Swojemu adwokatowi.

– Boże, gdybym miała okazję wykończyć sukinsyna…

– Nie zrobiłabyś tego.

– Dlaczego tak uważasz?

– Jesteś zbyt dobrą policjantką, żeby powtórzyć ten sam błąd.