Выбрать главу

Spojrzała mu prosto w oczy.

– Nigdy nie wiadomo.

Rzeczywiście. Nigdy tego nie wiemy, dopóki los nie wystawi nas na próbę.

– Pomyślałem, że powinienem ci powiedzieć o Hoycie – stwierdził, zbierając się do wyjścia.

– Hej, Moore.

– Tak?

– Nie wspomniałeś nic o Catherine Cordell.

W istocie celowo pominął ten temat. Była głównym źródłem konfliktu między nimi, niezagojoną raną, która zniszczyła ich przyjaźń.

– Podobno wraca do zdrowia – powiedziała Rizzoli.

– Jest po operacji.

– Czy Hoyt…

– Nie. Niczego jej nie wyciął. Zdążyłaś na czas.

Oparła się o poduszkę i odetchnęła z ulgą.

– Jadę teraz do szpitala, żeby się z nią zobaczyć – oznajmił Moore.

– A co potem?

– Wrócisz do pracy i zaczniesz wreszcie odpowiadać na telefony.

– Mam na myśli ciebie i Catherine.

Zamilkł i spojrzał w okno, gdzie lśniły w promieniach słońca białe płatki lilii.

– Nie wiem.

– Marquette nadal ma do ciebie pretensje?

– Ostrzegł mnie, żebym się nie angażował. Miał rację. Nie powinienem. Jednak nie mogłem się oprzeć. Zastanawiam się teraz, czy…

– Czy jesteś naprawdę świętym Tomaszem?

Zaśmiał się smętnie i skinął głową.

– Nie ma nic bardziej nudnego niż doskonałość, Moore.

Westchnął ciężko.

– Czasem trzeba dokonać trudnego wyboru.

– W ważnych sprawach nigdy nie jest łatwo decydować.

Rozmyślał nad tym przez chwilę.

– Może to nie był wcale mój wybór, tylko jej – stwierdził.

Gdy podszedł do drzwi, Rizzoli zawołała:

– Kiedy zobaczysz się z Cordell, przekaż jej coś ode mnie, dobrze?

– Co takiego?

– Żeby następnym razem mierzyła wyżej.

Nie wiem, co będzie dalej, pomyślał.

Jechał na wschód, w kierunku Bostonu. Przez otwarte okienko po raz pierwszy od tygodni wlatywał chłodny powiew. W ciągu nocy nadciągnął zimny front z Kanady i tego ranka powietrze w mieście było rześkie, niemal czyste. Pomyślał o Mary, jego słodkiej Mary, i o tym wszystkim, co połączyło ich już na zawsze. Dwadzieścia lat małżeństwa pozostawia niezliczone wspomnienia. Nocne szepty, prywatne żarty, cała historia związku… Tak, historia. Małżeństwo składa się z takich drobiazgów, jak przypalone obiady i kąpiele w basenie o północy. To właśnie one łączą dwoje ludzi. Razem przeżywali młodość i weszli w wiek średni. Jego przeszłość należała wyłącznie do Mary.

Ale przyszłość nie.

Nie wiem, co będzie dalej. Ale wiem, co by mnie uszczęśliwiło. I myślę, że ją także. Czy na tym etapie naszego życia może nas spotkać coś lepszego?

Z każdym przejechanym kilometrem pozbywał się kolejnych wątpliwości. Kiedy wysiadł w końcu z samochodu przy Pilgrim Medical Center, szedł zdecydowanym krokiem człowieka, który wie, że podjął słuszną decyzję.

Pojechał windą na piątą kondygnację, zameldował się w recepcji i ruszył długim korytarzem do sali 523. Zapukał delikatnie i wszedł do środka.

Przy łóżku Catherine siedział Peter Falco.

W pokoju, podobnie jak u Rizzoli, pachniało kwiatami. Przez okno wpadały poranne promienie słońca, oblewając łóżko złotą poświatą. Catherine spała. Nad łóżkiem wisiała butelka z kroplówką. Kapiące do rurki krople roztworu soli lśniły jak płynne brylanty.

Moore stanął naprzeciwko Falco. Przez długi czas nie odzywali się do siebie.

W końcu Falco pochylił się i pocałował Catherine w czoło. Potem spojrzał na Moore’a i rzekł:

– Proszę o nią dbać.

– Obiecuję.

– Trzymam pana za słowo – odparł Falco i wyszedł z sali.

Moore zajął jego miejsce na krześle przy łóżku Catherine i sięgnął po jej dłoń. Przytknął ją z namaszczeniem do warg i powtórzył cicho:

– Obiecuję.

Thomas Moore był człowiekiem, który dotrzymywał obietnic. Tej także miał zamiar dotrzymać.

EPILOG

W mojej celi jest zimno. Na zewnątrz wieje przenikliwy, lutowy wiatr i podobno zaczął znów padać śnieg. Siedzę na pryczy, owinięty kocem, i wspominam cudowny upał, który otulał nas jak opończa tego dnia, gdy spacerowaliśmy ulicami Livadii. W północnej części tego greckiego miasteczka są dwa źródełka, nazywane w starożytności Lete i Mnemozyne. Zapomnienie i Pamięć. Napiliśmy się, wody z obu tych źródeł, a potem zasnęliśmy w cieniu gaju oliwnego.

Myślę o tym teraz, bo nie znoszę zimna. Moja skóra robi się sucha i spękana. Nie pomaga żaden krem. Przynoszą mi ulgę tylko cudowne wspomnienia ciepła, naszych spacerów po Liva-dii i skąpanych w słońcu kamieni, grzejących nam stopy.

Dni mijają tu powoli. Siedzę samotnie w celi, odizolowany od innych więźniów z powodu rozgłosu, jaki zdobyłem. Rozmawiają ze mną tylko psychiatrzy, ale tracą stopniowo zainteresowanie, bo nie mogą doszukać się we mnie patologicznych skłonności. Jako dziecko nie torturowałem zwierząt, nie podkładałem ognia, nie moczyłem się w łóżku. Chodziłem do kościoła i szanowałem rodziców.

I używałem kremów z filtrem.

Jestem tak samo normalny jak oni i dobrze o tym wiedzą.

Wyróżniają mnie tylko moje fantazje. To przez nie trafiłem do tej zimnej celi w zimnym mieście, gdzie wieje lodowaty wiatr i pada śnieg.

Gdy przyciskam do ramion koc, trudno uwierzyć, że istnieją na świecie miejsca, gdzie opalone ciała lśnią od potu na ciepłym piasku, a plażowe parasole powiewają w podmuchach lekkiej bryzy. A ona pojechała właśnie w takie miejsce.

Sięgam pod materac i wyciągam anons, który wyrwałem Z dzisiejszej gazety, dostarczonej mi za drobną opłatą przez strażnika.

Piętnastego lutego o trzeciej po południu doktor Catherine Cordell poślubiła Thomasa Moore‘a.

Pannie młodej towarzyszył jej ojciec, pułkownik Robert Cordell. Miała na sobie wciętą w talii kremową suknię z cekinami. Pan młody był ubrany na czarno.

Przyjęcie weselne odbyło się w hotelu Copley Plaza w dzielnicy Back Bay. Po miodowym miesiącu na Karaibach nowożeńcy zamieszkają w Bostonie.

Składam wycinek gazety i wsuwam go pod materac, gdzie będzie bezpieczny.

Miodowy miesiąc na Karaibach.

Jest tam teraz.

Widzę, jak leży Z przymkniętymi powiekami na plaży. Na jej skórze lśnią ziarenka piasku, a jedwabiste rude włosy spływają na ręcznik. Upaja się ciepłem, całkowicie odprężona.

Nagle przytomnieje. Otwiera szeroko oczy. Serce wali jej jak młotem i oblewa ją zimny pot.

Myśli o mnie. Podobnie jak ja o niej.

Jesteśmy złączeni na zawsze, jak kochankowie. Czuje, jak oplatam ją mackami moich fantazji. Nie może się od nich uwolnić.

W celi gaśnie światło. Zaczyna się długa noc. Słychać odgłosy śpiących za kratkami ludzi, ich pochrapywania i oddechy. Mruczą coś przez sen. Gdy zapada cisza, nie myślę o Catherine Cordell, lecz o tobie. Jesteś źródłem mojego najgłębszego bólu.

To z twojego powodu chciałbym napić się do syta ze źródła Lete, źródła zapomnienia, aby wymazać z pamięci wspomnienie tamtej nocy w Savannah, gdy po raz ostatni widziałem cię żywego.

Patrząc w mrok celi, mam przed oczami to, co się wtedy zdażyło.

Widzę twoje ramiona, podziwiam lśniącą od potu skórę, o wiele ciemniejszą niż jej, i mięśnie pleców, które pulsują rytmicznie, gdy się w nią wdzierasz. Ujarzmiasz ją tak jak przedtem inne. A kiedy jest po wszystkim, kiedy trysnąłeś już w nią swoim nasieniem, spoglądasz na mnie i mówisz z uśmiechem:

– Teraz należy do ciebie.

Narkotyk nie przestał jeszcze działać i gdy przyciskam skalpel do jej brzucha, prawie nie reaguje. Nie sprawiając jej bólu, nie odczuwam rozkoszy.

– Mamy całą noc – mówisz… – Zaczekaj.