Выбрать главу

- I jak tam twój fatygant z MSZ? - zmieniłem temat.

- Zazdrosny - skrzywiła się Julia.

- Może przyjdź kiedyś z nim? - zaproponowałem. - Niech się sam przekona, że między nami nie ma już żadnych fluidów?

- Ależ z ciebie matoł.

- Hmm? - Uniosłem ze zdziwieniem brwi.

- Chodzi o te fluidy. Mimo wszystko powinieneś dyszeć nieokiełznaną żądzą do Julii - wyjaśniła mi z uśmiechem Anna. - Zapewniać mnie o głębokich uczuciach, a jednocześnie podszczypać ją pod stołem albo coś. Twój ostentacyjnie deklarowany brak zainteresowania to śmiertelna obraza dla każdej kobiety. Nawet takiej, która tak naprawdę nie chce się z tobą spoufalać.

Przewróciłem bezradnie oczyma.

- Czyli jeśli nie dyszę dziką żądzą do wszystkich znanych mi kobiet w wieku produkcyjnym, to je tym samym obrażam? - upewniłem się.

- Dokładnie tak - poinformowała mnie z wyniosłą miną Julia.

- To chyba zbyt skomplikowane dla mnie - wyznałem.

- Dlatego jeszcze żyjesz - mruknęła Rosjanka. - Nie mam nic przeciwko takiemu faux pas, w końcu to nie ja jestem obrażana - dodała złośliwie.

Julia pokazała jej język, ale po chwili spoważniała, wyglądała, jakby się nad czymś zastanawiała.

- Mogę ci zadać dość osobiste pytanie? - zwróciła się do Anny.

Odpowiedziało jej przyzwalające mruknięcie.

- Jak znalazłaś się w Specnazie?

Spiorunowałem Julię wzrokiem, ale było już za późno, wyczułem, że Anna zesztywniała, beztroski nastrój uleciał bezpowrotnie.

- Nie musisz odpowiadać… - zacząłem.

Powstrzymała mnie gestem.

- Odpowiem - powiedziała. - Bardziej tobie niż Julii, masz prawo wiedzieć, a sama nigdy bym tego nie zrobiła.

Westchnęła głęboko, zacisnęła dłonie w pięści.

- Studiowałam architekturę w Moskwie tuż przed pierwszą wojną czeczeńską. Wtedy jeszcze wolałam budować niż wysadzać w powietrze… Mój brat był w wojsku, a reszta rodziny mieszkała w Groznym. Rodzice i młodsza siostra. Miała wtedy szesnaście lat. Stosunki między Rosjanami i Czeczeńcami układały się do tej pory różnie, ale moja rodzina żyła dobrze z miejscowymi, mieliśmy w Groznym wielu przyjaciół - Czeczenów. Kiedy inni Rosjanie zaczęli uciekać, rodzice i siostra zostali. Mieliśmy niewielki domek zbudowany z oszczędności całego życia, żal było wyjeżdżać, zostawiając dobytek. Sytuacja zaostrzała się, rosyjskie wojska szykowały się do interwencji, brat dzwonił co dzień do rodziców, namawiając ich na wyjazd, jednak bezskutecznie. Oni czuli się w Groznym bezpiecznie… Tamci przyszli któregoś wieczoru, niemal trzydziestu, większość z nich to byli znajomi: sąsiedzi, koledzy ze szkoły. Ludzie, którzy byli przyjaźnie przyjmowani w naszym domu, czasem zostawali na obiad… Ojca zarąbali w drzwiach siekierami, bo nie chciał ich wpuścić do środka. Matka miała szczęście, pchnęli ją nożem, gdy broniła ojca - opowiadała głuchym głosem Anna. - Siostra… Zgwałcili ją wszyscy, zrabowali, co się dało, a na koniec podpalili dom. Tanie z Groznego wywiózł znajomy Czeczen. Miał żonę Rosjankę, więc wiedział, że to kwestia czasu, zanim dobiorą się i do niej…

- Co się z nią stało, z twoją siostrą? - zapytała drżącym głosem Julia.

- Straciła kontakt z rzeczywistością. Odwiedzam ją czasem w psychuszce…

- A ci Czeczeni? Nikt ich nie oskarżył? Nie ukarał?

Anna roześmiała się gorzko.

- Masz na myśli sądy? Czeczeńskie sądy? Na pewno rozpatrzyłyby tę sprawę obiektywnie i uczciwie… Ale nie martw się, oni zostali ukarani i żaden z nich nie miał lekkiej śmierci.

- Kto ich zabił?

- Dżuma - odparła, wstając z miejsca, Anna.

Powstrzymała mnie gestem, dając do zrozumienia, że chce zostać sama, i wyszła z pokoju.

- Julia… - wysyczałem.

- Przepraszam, nie wiedziałam… - wyszeptała, z wyraźnym trudem powstrzymując łzy. - Jak można tak…? Jak ci ludzie…? - Ukryła twarz w dłoniach.

- To wojna - powiedziałem szorstko. - A na wojnie nie ma aniołów po żadnej ze stron.

- Ale nie rozumiem, jak mogła zabić ich choroba? Wszystkich naraz?

- To nie epidemia, to brat Anny - odparłem ponuro. - Dżuma, pułkownik Specnazu…

* * *

Zaczęły się rozbierać zaraz po wejściu do mojego gabinetu. Normalnie chodziły ubrane, a raczej rozebrane, jak tanie dziwki, jednak dzisiaj prezentowały się wyjątkowo… porządnie. No, ale była to kwestia roli, jaką zamierzały zagrać, nie pierwszy raz zresztą. Błyskawicznie zrzuciły skromne ciuszki, nic dziwnego, gdybym natychmiast zaprotestował albo uciekł na korytarz, mógłbym pomieszać im szyki. Obserwowałem to bez jakichkolwiek emocji, czekałem na rozwój wypadków. Nie zdziwiło mnie nawet, kiedy już w bieliźnie jedna spoliczkowała drugą. Zapewne nie wystarczyła im kompromitacja wykładowcy, miałem być także brutalnym gwałcicielem… Nie odezwałem się też, gdy podrapały sobie twarze i biusty.

- Skończyły panie ten występ? - spytałem chłodno.

Wtedy zaczęły krzyczeć. Jeden z czekających na zaliczenie studentów zadzwonił po policję, godzinę później siedziałem już w gabinecie rektora.

- Co pan ma na swoje usprawiedliwienie? - Pobielały na twarzy rektor wpatrywał się we mnie z wściekłością.

- Usprawiedliwienie? - Uniosłem leniwie brew. - A o co jestem oskarżony?

- Dobrze pan wie! Proszę nie nadużywać mojej cierpliwości! Ciekawe, czy byłby pan równie arogancki, gdyby na moim miejscu siedział pański promotor?

Przez chwilę wpatrywałem się we własne paznokcie, starając się okiełznać drzemiący we mnie gniew. Mogłem oczywiście powiedzieć to i owo rektorowi, był na tyle uczciwy, że nie mściłby się za to, jednak nie widziałem sensu obrażać porządnego w gruncie rzeczy człowieka. Nawet jeśli okazał się naiwny.

- Moglibyśmy odłożyć szczegółowe wyjaśnienia do jutra? - poprosiłem. - O ile wiem, nie sporządzono jeszcze policyjnego protokołu, panienki nie skończyły składania zeznań, nie przeprowadzono wszystkich badań…

- Jakich badań? Przecież one nie skarżyły się, że pan je zgwałcił, tylko że…

- Tylko że próbowałem - dokończyłem dobrodusznie. - No tak, ale moja wersja jest zupełnie inna.

- Słyszałem, że pan twierdzi, iż część zaliczeń załatwiły sobie w łóżku, a pan się oparł…

- Bez trudu - powiedziałem szczerze. - Dziwki kompletnie mnie nie podniecają.

- Chce pan wywołać skandal?! Rzucić podejrzenie na innych wykładowców?

- Tylko dwóch, tych winnych - poinformowałem z uśmiechem.

To, co powiedziałem, zastopowało nieco mojego rozmówcę.

- Nawet gdybym panu wierzył - odparł rektor po chwili milczenia - dowody wskazują…

- Profesorze - przerwałem mu w pół słowa - jest pan wybitnym specjalistą w swojej dziedzinie. Proszę sobie nie zawracać głowy kwestiami, które poza nią wykraczają. Przynajmniej w aspekcie kryminalistycznym. Bo jeśli chodzi o pewne decyzje administracyjne…

- I tak będę musiał je podjąć - teraz on wszedł mi w słowo. - Nawet jeśli dałem się wmanewrować i wyciągnąłem pochopne wnioski - dodał kwaśnym tonem. - Przepraszam - dorzucił po chwili.

Ponownie uniosłem brwi, tym razem wyszło mi to nawet lepiej niż przed chwilą, najwyraźniej zaczynałem dochodzić do pewnej wprawy.

- Doktorze Korpacki - wycedził przez zęby rektor - proszę nie nadużywać mojej cierpliwości. Osobiście nawet pana lubię, ale jeśli będę musiał pokazać panu pańskie miejsce w szyku, zrobię to bez chwili wahania. Jutro wyjaśnimy tę sprawę, ale proszę mi dać jakieś wskazówki, zasugerować, w którą stronę skandal się rozwinie. Bo rozumiem, że nie jest pan jeszcze gotowy, żeby wyłożyć kawę na ławę?