Выбрать главу

Kevin skinął głową. Był zmuszony patrzeć prosto w ciemne oczy Melanie.

– Przyjaciele rozmawiają ze sobą – ciągnęła Melanie. – Porozumiewają się. Nie ukrywają swych uczuć i nie wprawiają się nawzajem w zakłopotanie. Rozumiesz, o czym mówię?

– Tak myślę. – Nigdy nie sądził, że jego postawa może wprowadzić kogokolwiek w zakłopotanie.

– Myślisz? Jak mam to powiedzieć, żebyś był pewny?

Kevin przełknął z trudem ślinę.

– Sądzę, że jestem pewny.

Melanie wywróciła z irytacją oczami.

– Wkurza mnie, jak się tak wijesz. Ale dobra. Przyjmuję to. Nie mogę jednak przyjąć do wiadomości twojego wybuchu w czasie lunchu. A kiedy próbowałam zapytać, w czym rzecz, bąknąłeś wymijająco o "przekraczaniu granic" i zaciąłeś się, niezdolny do konkretnych wyjaśnień. Nie możesz pozwolić, aby to cię gnębiło, cokolwiek to jest. Będzie cię tylko bolało i zniszczy każdą przyjaźń.

Candace skinęła głową na znak aprobaty dla słów Melanie.

Kevin spoglądał to na jedną, to na drugą kobietę. Stały twardo przy sobie. Chociaż nie chciał ujawniać swych obaw, nie widział wielkich szans na ich ukrycie wobec wpatrujących się w niego z odległości kilku centymetrów oczu Melanie. Nie wiedząc, jak zacząć, powiedział:

– Widziałem dym unoszący się nad Isla Francesca.

– Co to jest Isla Francesca? – zapytała Candace.

– To wyspa, na którą przenoszone są transgeniczne bonobo po osiągnięciu trzeciego roku życia – wyjaśniła Melanie. – O co chodzi z tym dymem?

Kevin wstał i skinął na dziewczyny, żeby poszły za nim. Podszedł do swojego biurka. Popatrzył przez okno i wskazującym palcem wskazał w stronę wyspy.

– Trzykrotnie widziałem dym. Zawsze w tym samym miejscu, po lewej stronie tych skał wapiennych. To tylko wątła smużka wznosząca się w niebo, niemniej zjawisko powtarza się.

Candace zmrużyła oczy. Była krótkowidzem, ale uznawała, że nie do twarzy jej w okularach i nie nosiła ich.

– Czy to ta dalsza wyspa? – Zdawało jej się, że widzi brązowiejące pasma, które mogły być skałami. W popołudniowym słońcu łańcuch pozostałych wysp wyglądał jak pas pojedynczych kęp ciemnozielonego mchu.

– Tak, to właśnie ta – potwierdził Kevin.

– Też problem! – skwitowała Melanie. – Kilka małych ognisk. Po tych wszystkich burzach z piorunami, jakie tu mamy bez przerwy, nic dziwnego.

– Tak też uważa Bertram Edwards. Ale to nie może być od piorunów – stwierdził Kevin.

– Kim jest Bertram Edwards? – zapytała Candace.

– Dlaczego nie? – zapytała Melanie, ignorując pytanie. – Może skały zawierają rudę jakiegoś metalu?

– Nie słyszałem jeszcze, żeby piorun uderzył dwa razy dokładnie w to samo miejsce – stwierdził Kevin. – Ogień nie wziął się od wyładowań atmosferycznych. Poza tym dym wzbijał się strużką w niebo i nie przesuwał się jak przy pożarze.

– Może mieszkają tam jacyś tubylcy – zgadywała Candace.

– Zanim GenSys zdecydowało się na tę wyspę, dokładnie sprawdzono, że nie ma takiego zagrożenia – poinformował Kevin.

– No to może jacyś miejscowi rybacy odwiedzają ten teren – Candace dalej starała się znaleźć rozwiązanie.

– Wszyscy tubylcy doskonale wiedzą, że to zakazane. Zgodnie z nowym zarządzeniem władz byłoby to przestępstwo przeciwko państwu. Nie ma tam nic, dla czego warto by ryzykować życie.

– No to kto w takim razie rozpala ogniska? – zapytała zrezygnowana Candace.

– Dobry Boże, Kevin! – wykrzyknęła nagle Melanie. – Zaczynam rozumieć, o czym myślisz. Ale pozwól mi powiedzieć, że to niedorzeczne.

– Co znowu jest niedorzeczne? – Candace była coraz bardziej zagubiona. – Czy ktoś mi wreszcie wyjaśni, o co w tym wszystkim chodzi?

– Pozwól, że jeszcze coś wam pokażę – zaproponował Kevin. Odwrócił się do komputera i po kilku uderzeniach w klawisze na ekranie pojawiła się mapa wyspy. Objaśnił obu paniom, jak działa system, i dla demonstracji odszukał dawcę dla Melanie. Mały, czerwony punkcik zaczął mrugać na północ od urwiska, bardzo niedaleko miejsca, w którym jego własny bonobo był poprzedniego dnia.

– Masz swojego dawcę? – zapytała zaskoczona Candace.

– Kevin i ja jesteśmy królikami doświadczalnymi. Nasze genetyczne duplikaty były pierwsze. Musieliśmy udowodnić, że technologia się sprawdza.

– Dobrze, teraz już wiecie, jak działa system lokalizacji bonobo. Pozwólcie, że zademonstruję wam, co odkryłem godzinę temu, i zastanowimy się, czy są powody do niepokoju. – Kevin znowu zajął się klawiaturą. – Poleciłem komputerowi, aby zlokalizował wszystkie siedemdziesiąt trzy bonobo i wyświetlił je kolejno. Numery porządkowe zwierząt będą się pokazywały w górnym prawym narożniku zaraz po zaświeceniu się czerwonego punktu. Patrzcie – powiedział i wcisnął start.

System pracował gładko, jedynie krótkie chwile przerwy następowały między kolejnym włączanym punktem a pojawieniem się odpowiedniego numeru.

– Zdawało mi się, że macie tu ze sto tych zwierząt – zauważyła Candace.

– Tak też jest, ale ponad dwadzieścia nie ma jeszcze trzech lat i przetrzymywane są na zamkniętym terenie w centrum weterynaryjnym.

– Okay – Melanie odezwała się po kilku minutach uważnego wpatrywania się w ekran. – System pracuje dokładnie tak jak mówiłeś. Co w tym takiego niepokojącego?

– Po prostu obserwuj – zaproponował Kevin.

Nagle pojawił się numer trzydzieści siedem, lecz nie towarzyszyło mu czerwone światełko. Po chwili na ekranie pojawił się napis: BRAK LOKALIZACJI ZWIERZĘCIA. WCIŚNIJ KLAWISZ DLA PONOWIENIA PROCEDURY.

Melanie spojrzała zaskoczona na Kevina.

– Gdzie jest numer trzydziesty siódmy?

Kevin westchnął.

– Jego resztki zostały spopielone. Trzydziesty siódmy był przeznaczony dla pana Winchestera. Ale nie to chciałem wam pokazać. – Wcisnął przycisk i program przeszukiwał dalej. Nagle znowu się zatrzymał, tym razem przy numerze czterdziestym drugim.

– Czy to duplikat pana Franconiego? Ta wcześniejsza transplantacja wątroby? – zapytała Melanie.

Kevin pokręcił przecząco głową. Wystukał coś na klawiaturze i komputer oznajmił, że czterdziesty drugi przeznaczony jest dla Warrena Prescotta.

– No to gdzie jest czterdziesty drugi? – zapytała znowu Melanie.

– Nie wiem na pewno, ale wiem, czego się obawiam. – Włączył program, który kontynuował poszukiwania, następne numery i światełka pojawiały się na ekranie. Kiedy cała procedura dobiegła końca, okazało się, że nie można zlokalizować siedmiu bonobo, nie licząc duplikatu Franconiego, który zaraz po operacji został skremowany.

– Właśnie to odkryłeś wcześniej? – spytała Melanie.

Kevin skinął głową.

– Ale brakowało nie siedmiu, a dwunastu. I chociaż wielu z nich nadal nie ma, większość z tamtej dwunastki jednak wróciła.

Melanie poczuła się zakłopotana.

– Nie rozumiem. Jak to możliwe?

– Kiedy obchodziłem wyspę, zanim jeszcze zaczęliśmy realizować projekt, pamiętam, że zauważyłem w ścianie wapiennego klifu jakieś jaskinie. Myślę, że nasze stworzenia chowają się w nich, a może nawet tam zamieszkały. Tylko w ten sposób potrafię wytłumaczyć, dlaczego siatka elektronicznych czujników nie wyłapuje ich sygnału.

Melanie uniosła ręce i przyłożyła dłonie do ust. Jej oczy zdradzały przerażenie i konsternację.