Выбрать главу

Czując bezradność, uderzała ołówkiem w blat biurka. Była pewna, że coś przeoczyła. Jeszcze raz spojrzała na kołonotatnik z telefonami otwarty na Domu Pogrzebowym Spoletto. Ta nazwa zaczęła jej się z czymś kojarzyć. Przez chwilę mocowała się z własną pamięcią. Skąd mogła znać nazwisko Spoletto? No oczywiście! Przypomniała sobie wreszcie. Pojawiło się w czasie sprawy z Cerinem. Pewien mężczyzna został zamordowany w Domu Pogrzebowym na polecenie Pauliego Cerina, poprzednika Franconiego.

Schowała kartkę z notatkami do kieszeni i wróciła na czwarte piętro. Poszła prosto do pokoju Jacka. Drzwi były uchylone. Zapukała w futrynę. Obaj, Jack i Chet spojrzeli w stronę drzwi znad swoich biurek.

– Mam pomysł – oświadczyła Laurie.

– Tylko jeden? – zapytał Jack.

Rzuciła w niego ołówkiem, ale z łatwością się uchylił. Opadła na krzesło stojące po prawej stronie biurka i opowiedziała Jackowi o dziwnym zbiegu okoliczności z morderstwem u Spoletta.

– Rany boskie, Laurie, to że w domu pogrzebowym został kiedyś zastrzelony jakiś gangster, nie oznacza, że istnieje powiązanie w sprawie Franconiego.

– Tak sądzisz? – zapytała. Jack nie musiał odpowiadać. Z wyrazu jego twarzy łatwo się było domyślić, co sądzi na ten temat. Teraz, kiedy zastanowiła się nad własnym pomysłem, zrozumiała, że był śmieszny. Po prostu chwytała się najmniejszej szansy.

– A poza tym, dlaczego nie zostawisz tego w spokoju? – zapytał Jack.

– Już raz ci powiedziałam. To sprawa osobista.

– Może mógłbym skierować twoje wysiłki w bardziej pozytywnym kierunku – powiedział Jack i wskazał na mikroskop. – Zerknij na preparat i powiedz mi, co o tym sądzisz.

Laurie podniosła się z krzesła i pochyliła nad mikroskopem.

– Co to jest? Wlot rany postrzałowej?

– Bystra jak zawsze – skomentował Jack. – Nie mylisz się.

– Cóż, to nie było trudne. Powiedziałabym, że lufa znajdowała się o centymetry od skóry.

– Dokładnie to samo uważam. Coś jeszcze?

– A to ciekawe! Nie ma żadnych krwawych wybroczyn! – zauważyła Laurie. – Zupełnie żadnych. To znaczy, że ranę zadano po śmierci. – Podniosła głowę i popatrzyła na Jacka. Była zdumiona. Wcześniej założyłaby się, że to była rana śmiertelna.

– Ot i cała potęga nowoczesnej nauki – skomentował Jack. – Ten "topielec", którego mi przydzieliłaś, zamienia się w cholerną sprawę.

– Hej, byłeś ochotnikiem – przypomniała Laurie.

– Żartuję. Cieszę się, że go dostałem. Rany postrzałowe bez wątpienia zostały zadane po śmierci, podobnie jak obcięcie głowy i rąk. Oczywiście uszkodzenia od śruby napędowej także są późniejsze.

– Co w takim razie spowodowało śmierć? – zapytała Laurie. – Dwie inne rany postrzałowe. Jedna w nasadę szyi – wskazał palcem tuż nad obojczyk z prawej strony. – I druga w plecy na wysokości dziesiątego żebra. Obie kule znalazły się w masie śrutu po wystrzałach w klatkę piersiową, więc trudno je było wykryć na zdjęciu rentgenowskim.

– Pierwszorzędnie. Kule schowane w śrucie. Zadziwiające! Naprawdę pociągające w tej robocie jest to, że każdego dnia możesz zobaczyć coś zupełnie nowego i nieoczekiwanego.

– Najlepsze przed nami – obiecał Jack.

– To dopiero "cacko" – wtrącił Chet. Cały czas przysłuchiwał się rozmowie kolegów. – Byłoby doskonałe na wykład przy obiedzie u jakiegoś patologa sądowego.

– Myślę, że rany postrzałowe zostały zadane dla ukrycia tożsamości ofiary, podobnie zresztą jak obcięcie głowy i rąk.

– Ale po co? – zapytała Laurie.

– Jestem pewny, że denat przeszedł niedawno transplantację wątroby. Morderca musiał wiedzieć, że taki zabieg umieszcza pacjenta w stosunkowo wąskiej grupie osób i radykalnie zwiększa niebezpieczeństwo zidentyfikowania zwłok.

– Jaki kawałek wątroby pozostał?

– Bardzo mały. Prawie cała została zniszczona wystrzałem.

– A rybki zadbały o resztę – dodał Chet. Laurie skrzywiła się.

– Ale udało mi się odnaleźć fragmenty tkanki wątrobowej. Wykorzystamy ją do potwierdzenia teorii o przeszczepie. Teraz, kiedy rozmawiamy, Ted Lynch wykonuje test DQ alfa. Mniej więcej za godzinę będziemy mieć wyniki. Ale dla mnie rozstrzygające były ślady szwów na żyle głównej i tętnicy wątrobowej.

– Co to jest DQ alfa? – zapytała Laurie. Jack roześmiał się.

– Cieszę się, że nie wiesz, bo i ja musiałem o to samo spytać Teda. Wyjaśnił, że to wygodny i szybki sposób oznaczania DNA dla dwóch różnych organizmów. Porównuje obszar DQ w zespole zgodności tkankowej chromosomu szóstego.

– Co z żyłą wrotną? Tam też były szwy?

– Niestety wrotną została niemal doszczętnie zniszczona, jak większość organów wewnętrznych.

– No cóż, w takim razie identyfikacja nie powinna być taka trudna – uznała Laurie.

– Też tak sądzę – zgodził się Jack. – Zresztą uruchomiłem Barta Arnolda. Jest już w kontakcie z krajowym centrum narządów do transplantacji UNOS. Wydzwania też po wszystkich ośrodkach dokonujących przeszczepów wątroby, szczególnie w Nowym Jorku.

– Lista nie jest długa – stwierdziła Laurie. – Dobra robota, Jack.

Jack lekko się zaczerwienił i Laurie poczuła się zaskoczona. Sądziła, że jest odporny na podobne komplementy.

– A co z kulami? Wystrzelone z tej samej broni?

– Wysłaliśmy je do laboratorium policyjnego do ekspertyzy balistycznej. Trudno było powiedzieć, czy pochodzą z tej samej broni, czy nie, bo zostały poważnie zdeformowane. Jedna uderzyła prosto w żebro i uległa spłaszczeniu, a druga zahaczyła o stos pacierzowy i też została uszkodzona.

– Jaki kaliber? – zapytała Laurie.

– Trudno orzec po powierzchownym oglądzie – stwierdził Jack.

– A co powiedział Vinnie? Jest całkiem dobry w takich zagadkach.

– Vinnie jest dzisiaj bezużyteczny – powiedział Jack. – Nigdy nie widziałem go w gorszym nastroju. Odpowiedział, że to moja praca i że nie płacą mu tyle, aby bez przerwy dzielił się swoimi opiniami.

– Wiesz, w czasie tamtej sprawy z Cerinem miałam podobny przypadek – powiedziała Laurie. Nagle ze zdziwieniem szeroko otworzyła oczy. – Ofiarą była sekretarka pewnego lekarza, który uczestniczył w spisku. Oczywiście nie miała przeszczepionej wątroby, ale głowę i ręce także jej odcięto. Zidentyfikowałam ją również dzięki operacji, którą przeszła.

– Któregoś dnia opowiesz mi tę całą przerażającą historię. A póki co będziesz sączyła po kawałeczku, dodając coraz to nowe, podniecające szczegóły – przerwał jej Jack.

Laurie westchnęła.

– Osobiście wolałabym zapomnieć o tamtej sprawie. Ciągle wraca do mnie w nocnych koszmarach.

Otwierając drzwi do gabinetu doktora Daniela Levitza przy Piątej Avenue, Raymond zerknął na zegarek. Była czternasta czterdzieści pięć. Starał się skontaktować z Levitzem telefonicznie, po jedenastej dzwonił trzykrotnie, ale bez rezultatu. Za każdym razem recepcjonistka obiecywała, że doktor oddzwoni, ale nie zadzwonił. Raymond był w stanie wyjątkowego pobudzenia i takie niegrzeczne zachowanie wprawiało go w paskudny nastrój. Wobec tego, że gabinet Levitza znajdował się tuż za rogiem ulicy, przy której mieszkał Raymond, postanowił się przejść i porozmawiać w cztery oczy.

– Doktor Raymond Lyons – przedstawił się pewnym głosem recepcjonistce. – Chciałbym się zobaczyć z doktorem Levitzem.

– Tak, panie doktorze – odpowiedziała recepcjonistka. Miała ten sam kulturalny, dostojny wygląd co recepcjonistka doktora Andersona. – Przykro mi, ale nie mam pana w terminarzu spotkań. Czy pan doktor oczekuje pana?

– Niezupełnie – odparł wymijająco.