– Ani ja – przytaknął Siegfried.
– Gdzie są teraz? – zapytał Bertram.
– Puściliśmy ich do domu. Ale przedtem porządnie nastraszyliśmy. Nie sądzę, aby chciało im się robić coś podobnego drugi raz, przynajmniej na razie.
– To nie jest sytuacja, której życzyłbym sobie najbardziej! – Bertram wyraził swe niezadowolenie. – Nie dość, że muszę się martwić o bonobo żyjące w dwóch grupach, to na dodatek oni.
– Oni są znacznie gorsi niż małpy podzielone na dwie grupy – stwierdził Siegfried.
– Obie sprawy są niebezpieczne. Obie mogą potencjalnie zagrozić realizacji programu, a niewykluczone, że przerwać go całkowicie. Sądzę, że mój pomysł z umieszczeniem wszystkich zwierząt w klatkach w centrum weterynaryjnym powinien zostać poważnie rozpatrzony. Mam odpowiednie klatki. Trudne by to nie było, a poza tym nie byłoby kłopotu z odławianiem potrzebnych osobników.
Od pierwszej chwili, kiedy Bertram zorientował się, że bonobo żyją w dwóch oddzielnych grupach, myślał, że najlepiej będzie zebrać zwierzęta i umieścić je w oddzielnych klatkach, gdzie łatwiej poddawałyby się obserwacji. Spotkał się jednak z twardym sprzeciwem Siegfrieda. Wówczas Bertram rozważał nawet możliwość skontaktowania się za plecami Siegfrieda z szefem w Cambridge, w Massachusetts, lecz ostatecznie zrezygnował z tego pomysłu. Robiąc tak, mógł nieopatrznie wśród szefostwa GenSys wzbudzić obawy o bezpieczną realizację programu z bonobo.
– Nie dyskutujemy tej kwestii! – odparł dobitnie Siegfried. – Jeszcze nie zrezygnowaliśmy z utrzymywania ich w odosobnieniu na wyspie. Zdecydujemy inaczej, jeżeli okaże się, że tak będzie najlepiej. Ciągle się nad tym zastanawiam. Jednak w związku z tym epizodem z Kevinem Marshallem, martwi mnie most.
– Dlaczego? Jest zamknięty – zdziwił się Bertram.
– Gdzie są klucze?
– W moim biurze.
– Powinny być tutaj, w głównym sejfie. Większość twojego personelu ma dostęp do biura, w tym także Melanie Becket.
– Może masz rację – zgodził się Bertram.
– Cieszę się, że podzielasz moje zdanie. W takim razie chciałbym, żebyś je wziął. Ile ich jest?
– Dokładnie nie pamiętam. Cztery czy pięć.
– Chcę je tu mieć – powiedział Siegfried.
– Dobra – zgodził się Bertram. – Nie widzę problemu.
– Doskonale – odpowiedział Siegfried i spuścił nogi z biurka. Wstał. – Chodźmy. Pojadę z tobą.
– Chcesz jechać teraz? – zapytał z niedowierzaniem Bertram.
– Po co odkładać do jutra coś, co można zrobić dziś? – odpowiedział pytaniem Siegfried. – Czy to nie wy, Amerykanie, często powtarzacie to powiedzenie? Wiem, że jeśli zabezpieczymy klucze, lepiej będzie mi się spało w nocy.
– Chcesz, żebym także jechał z wami? – zapytał Cameron.
– Niekoniecznie. Jestem pewny, że sami doskonale sobie poradzimy.
Kevin spoglądał na własne odbicie w dużym lustrze wiszącym na końcu szeregu szafek w męskiej przebieralni.
Kłopot z przebraniem polegał na tym, że małe ubranie było zbyt małe, a średnie nieco za duże. Musiał podwinąć rękawy i wywinąć mankiety przy nogawkach.
– Co ty na miłość boską tu robisz tak długo? – zapytała Melanie, uchylając drzwi do męskiej szatni.
– Już idę – odparł Kevin. Zamknął szafkę, w której zostawił swoje ubranie, i szybko wyszedł na korytarz.
– A mi się wydawało, że to kobiety tracą mnóstwo czasu na przebieranie – rzuciła Melanie.
– Nie mogłem zdecydować, jaki rozmiar będzie najlepszy.
– Czy wchodził ktoś, kiedy byłeś w szatni? – zapytała.
– Ani żywej duszy – odparł.
– To dobrze. U nas też nikogo. Chodźmy!
Melanie skinęła ręką, aby poszli za nią na piętro.
– Żeby dostać się stąd do administracji, musimy przejść przez jeden z oddziałów szpitala weterynaryjnego. Myślę, że najlepiej będzie, jeśli ominiemy główną część z izbą przyjęć nagłych wypadków i posterunkiem ochrony. Tam jest zawsze spory ruch. Pójdziemy więc na piętro i przejdziemy przez oddział zapłodnień. Gdyby ktoś pytał, będę mogła powiedzieć, że sprawdzam, co z moimi pacjentami.
– Uspokójmy się – powiedziała Candace.
Przeszli korytarz na parterze i weszli na piętro. Wychodząc na główny korytarz, spotkali pierwszego pracownika centrum weterynaryjnego. Nawet jeżeli mężczyzna uznał, że obecność Kevina i Candace w tym miejscu w środku nocy była czymś nienormalnym, nie dał po sobie tego poznać. Minął ich z lekkim skinieniem.
– To było proste – powiedziała Candace.
– To dzięki ubraniom – stwierdziła Melanie.
Skręcili w lewo, przeszli przez duże, podwójne drzwi i znaleźli się w jasno oświetlonym, wąskim korytarzu z licznymi, nie opisanymi drzwiami. Melanie uchyliła jedne z nich i wsunęła głowę do środka. Po chwili po cichu zamknęła drzwi.
– To jeden z moich pacjentów. Gorylica, która jest niemal gotowa do pobrania komórki jajowej. Stają się dość wrzaskliwe, kiedy osiągają poziom hormonów niezbędny dla nas, ale teraz śpi zdrowo.
– Mogę popatrzeć? – zapytała Candace.
– Tak sądzę. Ale bądź cicho i nie wykonuj żadnych gwałtownych ruchów.
Candace przytaknęła. Melanie otworzyła drzwi i wślizgnęła się do środka. Candace wsunęła się za nią. Kevin został przy drzwiach i trzymał je otwarte.
– Czy nie powinniśmy raczej zrobić tego, po co tu przyszliśmy? – zapytał szeptem.
Melanie przyłożyła palec do ust.
W sali stały cztery duże klatki, ale tylko jedna była zajęta. Na posłaniu ze słomy spał duży goryl. Oświetlenie z lampy pod sufitem było tak przyćmione, że panował półmrok.
Candace, chcąc lepiej widzieć, pochyliła się do przodu i delikatnie dotknęła prętów klatki. Nigdy przedtem nie była tak blisko goryla. Gdyby nachyliła się jeszcze bardziej, mogłaby dotknąć potężnego zwierzęcia.
Z szybkością, o którą trudno byłoby ją podejrzewać, obudzona gorylica przyskoczyła do prętów. W następnej sekundzie uderzyła pięściami w podłogę niczym w bęben i wrzasnęła.
Candace w odpowiedzi także krzyknęła ze strachu i błyskawicznie oderwała się od klatki. Melanie złapała ją.
– W porządku – uspokoiła koleżankę.
Małpa po raz drugi zbliżyła się do prętów. Zamachnęła się łapą pełną ekskrementów i rzuciła zawartością w ścianę.
Melanie wyprowadziła Candace z sali, a Kevin zamknął drzwi.
– Bardzo przepraszam – powiedziała Melanie do Candace. Jasna cera dziewczyny była bledsza niż zwykle. – Dobrze się czujesz?
– Chyba tak – odpowiedziała zapytana. Obejrzała swoje ubranie.
– Lekkie napięcie przedmiesiączkowe – stwierdziła Melanie. – Mam nadzieję, że nie trafiła w ciebie, co?
– Zdaje się, że nie. – Candace sprawdziła włosy, przeczesując je palcami.
– Weźmy już klucze – przynaglał Kevin. – Kusimy los.
Przeszli przez cały oddział zapłodnień in vitro, minęli kolejne drzwi wahadłowe i weszli do sporych rozmiarów sali, podzielonej na boksy. W każdym znajdowało się kilka klatek. Prawie wszystkie były zajęte przez młode zwierzęta różnych gatunków.
– To oddział pediatryczny – szepnęła Melanie. – Zachowujcie się po prostu normalnie.
Pracowało tu czworo ludzi. Ubrani byli w chirurgiczne fartuchy, na szyjach zawieszone mieli stetoskopy. Sprawiali wrażenie przyjaźnie nastawionych, ale zapracowanych i pochłoniętych swoimi zajęciami, cała trójka mogła więc przejść spokojnie, wymieniając jedynie kilka zdawkowych uśmiechów i skinień głową.
Po minięciu następnych drzwi wahadłowych i krótkiego korytarza dotarli do ciężkich, zamkniętych drzwi ognioodpornych. Do ich otwarcia Melanie musiała użyć karty magnetycznej.