Выбрать главу

– Może powinnam podkręcić głos? – zapytała Laurie.

– Nie, to niepotrzebne – uznał Lou.

Jack obejrzał film. Kiedy było po wszystkim, spojrzał pytająco na Laurie i Lou. Oboje uśmiechali się szczerze i szeroko.

– O co wam chodzi? – zapytał. – Ile wina wypiliście?

– Wiesz, co przed chwilą obejrzałeś? – spytała Laurie.

– Wyglądało, jakby ktoś został zastrzelony.

– To był Carlo Franconi. Z niczym ci się nie kojarzy to, co zobaczyłeś?

– Ze starymi filmami, jak zabili Lee Harveya Oswalda.

– Pokaż mu to jeszcze raz – zaproponował Lou.

Jack obejrzał film po raz drugi. Swoją uwagę podzielił między obraz z taśmy a obserwację zachowania dwójki przyjaciół. Oboje byli pochłonięci filmem.

Po zakończonej projekcji Laurie odwróciła się w stronę Jacka i zapytała:

– I?

Wzruszył ramionami.

– Nie mam pojęcia, co chcielibyście ode mnie usłyszeć.

– Pozwól, że fragment obejrzymy raz jeszcze, ale w zwolnionym tempie – powiedziała Laurie. Wybrała moment, kiedy Franconi próbował wsiąść do limuzyny. Puściła taśmę niemal klatka po klatce i zatrzymała dokładnie w chwili, gdy został postrzelony. Podeszła do telewizora i palcem wskazała na kark mężczyzny. – Tu weszła kula – powiedziała. Przesunęła taśmę do momentu, w którym ofiara padła na prawy bok.

– A niech to! – rzucił zaskoczony Jack. – Mój "topielec" może być Carlem Franconim.

Laurie odwróciła się na pięcie i stanęła tyłem do telewizora. Oczy jej błyszczały.

– O to chodzi! – powiedziała triumfalnie. – Oczywiście nie dowiedliśmy tego jeszcze, ale z usytuowania ran wlotowych i drogi pocisków w ciele "topielca" wynika, że można na to postawić pięć dolarów.

– Ho, ho! Mogę przyjąć zakład o pięć dolarów, ale pozwól przypomnieć, że to sto procent więcej niż kiedykolwiek zaryzykowałaś w mojej obecności – skomentował Jack.

– Jestem pewna tego, co mówię – powiedziała Laurie.

– Laurie niezwykle szybko kojarzy różne rzeczy – zauważył Lou. – Podobieństwa wychwytuje w mgnieniu oka. Zawsze sprawia, że czuję się przy niej głupio.

– Wynoś się stąd! – zawołała i dała przyjacielowi lekkiego kuksańca.

– Czy to jest ta niespodzianka, o której chcieliście mi powiedzieć? – Jack zapytał ostrożnie. Nie chciał, by nadzieje okazały się płonne.

– Tak. A co się stało? Nie jesteś tak podekscytowany odkryciem jak my? – spytała zaskoczona Laurie.

Jack roześmiał się z ulgą.

– Ależ szaleję z radości!

– Nigdy nie wiem, kiedy mówisz poważnie. – Wyczuła w odpowiedzi szczyptę sarkazmu tak charakterystycznego dla Jacka.

– To najlepsza wiadomość, jaką usłyszałem od wielu dni. Może tygodni – odparł.

– Wystarczy. Żebyśmy tylko nie przedobrzyli – powiedziała i wyłączyła telewizor i magnetowid. – Dość niespodzianek, zabierzmy się za jedzenie.

W czasie kolacji zastanawiali się, dlaczego nikt wcześniej nie wpadł na to, że okaleczone zwłoki wyłowione z wody to Carlo Franconi.

– Według mnie miał rany, których, jak sądziłam, Franconi mieć nie mógł – stwierdziła Laurie. – Poza tym zmyliło mnie to, że ciało wyłowili w pobliżu Coney Island. Gdyby znaleźli je w East River, to co innego, ale tak…

– Myślę, że zmyliło mnie to samo – przyznał Jack. – No a kiedy odkryłem, że rany zadano po śmierci, całą moją uwagę zaprzątnęła sprawa wątroby. Ale, ale. Lou, czy Franconi przechodził transplantację wątroby?

– Nic o tym nie wiem. Chorował od wielu lat, jednak osobiście nigdy nie poznałem diagnozy. Nic też nie słyszałem o transplantacji wątroby.

– Jeżeli nie miał transplantacji, to "topielec" nie jest Franconim – Jack stwierdził kategorycznie. – Chociaż laboratorium DNA bardzo ciężko pracuje, żeby to potwierdzić, osobiście jestem całkiem pewny, że wątroba została przeszczepiona.

– Co jeszcze musielibyście zrobić, aby upewnić się, że mamy jednak do czynienia z Carlem Franconim? – zapytał Lou.

– Powinniśmy zbadać próbkę krwi jego matki – odpowiedziała Laurie. – Porównując mitochondrialne DNA, które wszyscy dziedziczymy wyłącznie po matce, na sto procent będziemy mogli powiedzieć, czy mamy Franconiego. Jestem pewna, że matka się zgodzi, skoro była jedyną osobą, która dobrowolnie zgłosiła się do identyfikacji.

– Szkoda, że nie zrobiono prześwietlenia zaraz po przyjęciu Franconiego. Mogłoby pomóc – zauważył Jack.

– Zrobiono! – stwierdziła z podnieceniem Laurie. – Odkryłam to dziś wieczorem. Marvin je wykonał.

– To gdzie, u diabła, podziały się zdjęcia?

– Marvin twierdzi, że Bingham je zabrał. Muszą się znajdować u niego w biurze.

– W takim razie sugeruję mały najazd na Zakład Medycyny Sądowej – zaproponował Jack. – Bardzo bym chciał poważnie zabrać się do sprawy.

– Biuro Binghama będzie zamknięte – przypomniała Laurie.

– Moim zdaniem sytuacja wymaga twórczego zachowania – odparł Jack.

– Amen – przytaknął Lou. – To może być przełom, na który czekałem.

Zaraz po zjedzeniu i posprzątaniu kuchni, co na własne żądanie zrobili wspólnie Jack i Lou, zamówili taksówkę i we trójkę udali się do kostnicy.

– Mój Boże! – zawołał Marvin, widząc Laurie i Jacka. Rzadko się zdarzało, by dwóch patologów naraz odwiedzało kostnicę wieczorem. – Czy mamy do czynienia z klęską żywiołową?

– Gdzie są portierzy? – zapytał Jack.

– Ostatnio widziałem ich w portierni. Poważnie, co się dzieje?

– Kryzys osobowości – odpalił Jack.

Poprowadził całą trójkę do sali autopsyjnej i z hałasem otworzył drzwi. Marvin miał rację. Obaj portierzy byli zajęci polerowaniem lastryko, z którego wykonano posadzkę głównego holu.

– Spodziewam się, chłopcy, że macie klucze do gabinetu szefa – powiedział Jack.

– Tak, pewnie – odpowiedział Daryl Foster. Daryl pracował w Zakładzie Medycyny Sądowej od trzydziestu lat. Przy nim Jim O'Donnel był względnie nowym pracownikiem.

– Musimy tam wejść. Mógłby nam pan otworzyć?

Daryl zawahał się.

– Szef jest bardzo wrażliwy na punkcie wpuszczania obcych do jego biura – odparł.

– Biorę odpowiedzialność na siebie – zaoferował się Jack. – To sytuacja nadzwyczajna. Poza tym jest z nami porucznik Lou Soldano z komendy policji, który do minimum ograniczy niebezpieczeństwo kradzieży.

– Bo ja wiem – zastanawiał się Daryl. Najwyraźniej nie czuł się w tej sytuacji najlepiej, poczucia humoru Jacka raczej także nie akceptował.

– W takim razie niech mi pan da klucz – zaproponował Jack. – Sam otworzę, a pan nie będzie w to wplątany.

Z widoczną ulgą Daryl odłączył dwa klucze od swojego pęku i wręczył je Jackowi.

– Ten jest do sekretariatu, a ten do gabinetu – objaśnił.

– Zwrócę je za pięć minut – obiecał Jack.

Daryl nie odpowiedział.

– Ten biedny człowiek wydawał się zastraszony – zauważył Lou, kiedy weszli do windy.

– Gdy Jack wyrusza na wyprawę, miej się na baczności – wtrąciła Laurie.

– Biurokracja mnie irytuje – oznajmił Jack. – Nie ma żadnych powodów, żeby zdjęcia rentgenowskie przechowywane były w biurze szefa.

Jack najpierw otworzył drzwi do sekretariatu, potem do gabinetu Binghama i zapalił światło.

Pokój był duży. Pomiędzy oknem po lewej i sporym stołem po prawej stronie stało duże biurko. Przybory naukowe, w tym także tablica i podświetlany pulpit do analizy zdjęć rentgenowskich znajdowały się przed stołem.