– Według mnie wygląda nieźle – powiedział. Położył się na tylnym siedzeniu, żeby nikt go nie zauważył.
Melanie objechała miasto od północy. Candace tymczasem zabrała się za kanapki.
– Niezłe – stwierdziła, jedząc tuńczyka na pełnoziarnistym pieczywie.
– Przygotowałam je w naszej stołówce w centrum – powiedziała Melanie. – Na dole w torbie są napoje.
– Chcesz, Kevin?
– Chętnie.
Candace podała mu między siedzeniami kanapkę i sok.
Szybko znaleźli się na drodze prowadzącej na wschód w stronę wioski. Ze swojej perspektywy Kevin widział tylko oplatane lianami szczyty rosnących wzdłuż drogi drzew i skrawki czystego błękitu przebijające się między konarami. Po tak wielu miesiącach zachmurzonego, deszczowego nieba, przyjemnie było teraz oglądać słońce.
– Jedzie ktoś za nami? – zapytał po jakimś czasie.
Melanie zerknęła w lusterko.
– Nie widzę żadnego samochodu.
Na drodze nie było w ogóle ruchu, ani do wioski, ani z powrotem. Mijali natomiast wiele kobiet wędrujących skrajem drogi. Większość dźwigała na głowach tobołki.
Kiedy minęli parking przed wiejskim sklepem i wjechali na ścieżkę prowadzącą w stronę wyspy, Kevin usiadł normalnie. Nie bał się już, że ktoś go zauważy. Jednak co kilka minut odwracał się i rozglądał dokładnie, czy nikt ich nie śledzi. Nie przyznawał się przed kobietami, ale był kłębkiem nerwów.
– Wkrótce powinniśmy dojechać do pniaka, na którym tak gwałtownie podskoczyliśmy w nocy – ostrzegł Kevin.
– Nie trafiliśmy na niego, kiedy nas wieźli z powrotem. Musieli go usunąć – zauważyła Melanie.
– Masz rację – przytaknął. Zaimponowało mu, że zapamiętała taki drobiazg. Po strzelaninie wszystkie szczegóły minionej nocy zatarły się w jego pamięci.
Kiedy stwierdził, że są już blisko, pochylił się do przodu, aby przyjrzeć się okolicy przez przednią szybę. Pomimo południowego słońca możliwość dostrzeżenia czegokolwiek w rozciągającej się po obu stronach drogi dżungli nie była większa niż w porze wieczornej. Niewiele światła przedzierało się przez gęstwinę zarośli, zupełnie jakby jechali w tunelu.
Zatrzymali się na polanie. Po lewej stronie stał garaż, a po prawej zauważyli przecinkę prowadzącą na brzeg i do mostu.
– Mam dojechać aż do mostu? – zapytała Melanie.
Zdenerwowanie Kevina rosło. Ślepy zaułek niepokoił go.
Zastanowił się, czy powinien podjechać aż do brzegu, ale doszedł do wniosku, że będą mieli za mało miejsca, żeby zawrócić, i będą musieli wyjechać na wstecznym biegu.
– Moim zdaniem powinniśmy tu zaparkować. Ale najpierw zawróć. Spodziewał się sprzeciwu, ale Melanie tylko jęknęła i wykonała manewr. Pominęli milczeniem to, że będą musieli przejść przez miejsce, w którym ich ostrzelano. Zawróciła na trzy razy.
– No dobra, jesteśmy – powiedziała beztrosko i zaciągnęła ręczny hamulec. Próbowała podtrzymywać wszystkich na duchu. Byli wyraźnie spięci.
– Przyszło mi do głowy coś, co wam się nie spodoba – odezwał się Kevin.
– O co chodzi? – spytała Melanie, spoglądając na odbicie Kevina w lusterku.
– Może powinienem sam podejść po cichu do mostu i rozejrzeć się, czy nie ma nikogo w pobliżu? – zasugerował.
– Na przykład kogo? – zapytała Melanie, chociaż sama także czuła, że nie chciałaby znowu znaleźć się w niepożądanym towarzystwie.
Kevin wziął głęboki oddech, aby dodać sobie odwagi i wysiadł.
– Kogokolwiek. Powiedzmy Alphonse'a Kimby. – Szybkim, krótkim ruchem podciągnął spodnie i ruszył przed siebie.
Ścieżka prowadząca do wody była tak obrośnięta roślinnością, że bardziej przypominała tunel niż używaną drogę. Już na początku skręcała w prawo. Korony drzew nie przepuszczały wiele światła. Rośliny rosnące pośrodku drogi były tak wysokie, że trakt przypominał raczej dwie równolegle wijące się ścieżki.
Kevin pokonał pierwszy zakręt i zatrzymał się. Nie mógł się mylić. Odgłos szybkich kroków na suchej ziemi mieszał się ze szczękiem metalu uderzającego o metal. Żołądek podszedł mu do gardła. Przed nim droga skręcała w lewo. Wstrzymał oddech. W następnej sekundzie zauważył ubranych w polowe mundury żołnierzy gwinejskich wychodzących zza zakrętu i zmierzających w jego stronę. Wszyscy byli uzbrojeni.
Kevin obrócił się na pięcie i pognał z powrotem tak szybko jak chyba nigdy w życiu. Kiedy wybiegł na polanę, zawołał do Melanie, żeby natychmiast ruszała. Dobiegł do wozu, otworzył tylne drzwi i wręcz zanurkował do wnętrza. Melanie próbowała uruchomić silnik.
– Co się stało?!
– Żołnierze! Cały oddział!
Silnik zachłysnął się i zaskoczył. W tej samej chwili żołnierze wysypali się na polanę. Jeden z nich krzyknął coś w chwili, kiedy Melanie wcisnęła gaz.
Mały samochód skoczył do przodu, a Melanie ledwo opanowała kierownicę. Rozległ się strzał i tylna szyba rozsypała się na milion kawałeczków. Kevin uderzył o oparcie tylnego siedzenia. Candace krzyknęła, gdy szyba tuż obok niej także się rozsypała.
Za polaną droga skręcała w lewo. Melanie udało się utrzymać samochód na ścieżce i teraz przycisnęła gaz do dechy. Przejechali prawie siedemdziesiąt metrów, kiedy znowu usłyszeli odległe strzały. Kiedy brali następny zakręt, kule śmignęły obok wozu.
– Dobry Boże! – jęknął Kevin, siadając i otrzepując ubranie z okruchów szkła.
– Teraz naprawdę się wściekłam – stwierdziła Melanie. – Kule przeleciały tuż nad naszymi głowami. Popatrzcie na tył samochodu!
– Ja mam dość – odpowiedział Kevin. – Zawsze bałem się tych żołnierzy, a teraz już wiem dlaczego.
– Zdaje mi się, że klucz do mostu nie przyda nam się na wiele. To bardzo przykra wiadomość, zważywszy na to, ile wysiłku kosztowało nas jego zdobycie – zauważyła Candace.
– Cholernie irytujące – zgodziła się Melanie. – Musimy w takim razie postąpić według planu awaryjnego.
– Ja idę się wyspać – oświadczył Kevin. Nie mógł zrozumieć tych kobiet. Wydawały się zupełnie pozbawione strachu. Położył dłoń na sercu – waliło tak jak nigdy dotąd w całym jego życiu.
ROZDZIAŁ 14
6 marca 1997 roku
godzina 6.45
Nowy Jork
Jack nacisnął na pedały i bez zwalniania przejechał na zielonym świetle całe skrzyżowanie Pierwszej Avenue z Trzydziestą Ulicą. Skręcił w stronę kostnicy i nie zwolnił aż do ostatniej chwili. Kilka sekund później rower stał już zabezpieczony kłódkami, a Jack zmierzał do biura Janice Jaeger, która pełniła w nocy dyżur wywiadowcy.
Jack był pełen zapału. Po ostatecznym zidentyfikowaniu "topielca" jako Carla Franconiego nie spał wiele. W nocy dzwonił do Janice i w końcu ubłagał ją, żeby zdobyła wszystkie dokumenty Franconiego z Manhattan General Hospital. Wcześniej ustalono, że był tam leczony. Poprosił ją także o sprawdzenie na biurku Barta Arnolda numerów telefonu do europejskich banków organów do transplantacji. Z powodu sześciogodzinnej różnicy w czasie zaczął dzwonić do nich po trzeciej nad ranem. Najpierw zainteresowała go Europejska Fundacja Transplantacji z Holandii, ale że nie mieli żadnych danych na temat Carla Franconiego jako biorcy wątroby, zaczął wydzwaniać po wszystkich organizacjach, których numery otrzymał. Były wśród nich instytuty i organizacje z Francji, Anglii, Włoch, Szwecji, Węgier i Hiszpanii. Nikt nie słyszał o Carlu Franconim. Na dodatek większość rozmówców zwróciła uwagę na to, że raczej nie przekazuje się organów do transplantacji obcokrajowcom, gdyż w każdym kraju jest długa lista własnych obywateli oczekujących na przeszczep.