Po telefonie do Siegfrieda umysł Raymonda nie mógł już dłużej opierać się środkom nasennym krążącym coraz szybciej we krwi. Przespał twardo cały poranek. Dopiero odsłonięcie zasłon przez Darlene i potok dziennego światła przywróciły mu świadomość. Była ósma rano. O tej godzinie kazał się obudzić.
– Czujesz się lepiej, kochanie? – spytała Darlene. Pomogła Raymondowi usiąść i poprawiła mu poduszkę pod plecami.
– Owszem – przytaknął, chociaż ciągle szumiało mu w głowie od tabletek.
– Przygotowałam twoje ulubione śniadanie. – Wzięła z komody wyplataną z trzciny tacę. Przyniosła ją do łóżka i położyła na nogach Raymonda.
Przyjrzał się dokładnie jej zawartości. Świeżo wyciśnięty sok z pomarańczy, dwa plasterki bekonu, omlet z jednego jajka, tost i ciepła kawa. Z boku leżała gazeta.
– No i jak? – zapytała z dumą.
– Doskonale. Pochylił się i pocałował ją.
– Zawołaj, jeśli będziesz chciał więcej kawy – powiedziała i wyszła z sypialni.
Z dziecięcą przyjemnością posmarował tost masłem i wziął łyk soku. Jeśli o niego chodziło, nie potrafił sobie wyobrazić niczego równie cudownego jak zapach kawy i bekonu wczesnym rankiem.
Ugryzł równocześnie kawałek bekonu i odrobinę omletu. Delektując się tą mieszanką smaków, sięgnął po gazetę, otworzył ją i rzucił okiem na nagłówki.
Zakrztusił się i zakasłał, wypluwając przy tym jedzenie. Łapiąc oddech, kaszlał tak mocno, że zrzucił z łóżka tacę. Całe śniadanie wylądowało na dywanie.
Darlene wbiegła do pokoju i stanęła jak wryta, załamując ręce, podczas gdy Raymond, czerwony jak pomidor, walczył z atakiem kaszlu.
– Wody! – wykrztusił wreszcie.
Darlene zniknęła w łazience i w jednej chwili wróciła ze szklanką wody. Raymond złapał ją chciwie, ale upił tylko mały łyk.
– Dobrze się czujesz? Może mam zadzwonić po pogotowie?
– Wpadło nie do tej dziurki – odparł zachrypniętym głosem i wskazał na jabłko Adama.
Przez pięć minut dochodził do siebie. Gardło miał obolałe, a głos szorstki. Darlene tymczasem posprzątała resztki śniadania oprócz plam z kawy na białym dywanie.
– Przeglądałaś gazetę? – zapytał.
Zaprzeczyła, więc Raymond pokazał jej tytułową stronę.
– O rety – szepnęła.
– O rety! – powtórzył sarkastycznie. – A ty jeszcze się zastanawiasz, dlaczego nadal mnie niepokoi sprawa Franconiego! – Ze złością zmiął gazetę.
– Co teraz zamierzasz?
– Myślę, że muszę jeszcze raz zobaczyć się z Vinniem Dominickiem. Obiecał mi, że ciało zniknie. Spartaczył robotę!
Zadzwonił telefon i Raymond aż podskoczył.
– Chcesz, żebym odebrała?
Skinął głową. Zastanawiał się, kto może dzwonić tak wcześnie.
Darlene podniosła słuchawkę, powiedziała "halo", po którym nastąpiło kilka przytaknięć. Przykryła mikrofon dłonią i powiedziała:
– To doktor Waller Anderson – rzekła z uśmiechem. – Chce się włączyć do interesu.
Raymond odetchnął z ulgą. Do tej chwili nawet nie zdawał sobie sprawy, że wstrzymuje oddech.
– Powiedz, że się cieszymy i że oddzwonię do niego później.
Darlene przekazała, co jej kazał, i odłożyła słuchawkę.
– Wreszcie jakaś dobra wiadomość – stwierdziła.
Raymond potarł czoło i jęknął.
– Żeby wszystko szło równie dobrze jak interes.
Telefon znowu zadzwonił. Raymond gestem kazał Darlene odebrać. Po chwili uśmiech zwiędł na jej ustach. Znowu zakryła mikrofon dłonią i poinformowała, że dzwoni Taylor Cabot.
Raymond przełknął z trudem. W podrażnionym przed chwilą gardle nagle mu zaschło. Wziął łyk wody i sięgnął po słuchawkę.
– Tak? Słucham pana – odezwał się. Głos miał ciągle chropowaty.
– Dzwonię z samochodu – powiedział Taylor. – Nie będę więc się rozwodził. Ale właśnie zostałem poinformowany o tym, że kłopot, który uznałem za rozwiązany, powrócił. To, co mówiłem wcześniej na ten temat, ciągle obowiązuje. Mam nadzieję, że rozumie mnie pan.
– Oczywiście, sir – wykrztusił Raymond. – Będę… – Zamilkł. Odjął słuchawkę od ucha i spojrzał na nią zaskoczony. Taylor przerwał połączenie. – Tego mi było trzeba – powiedział do Darlene, oddając jej słuchawkę. – Kolejna groźba zamknięcia programu.
Spuścił nogi z łóżka. Kiedy wstawał i wkładał szlafrok, czuł jeszcze resztki wczorajszego bólu głowy.
– Muszę znaleźć numer do Vinniego Dominicka. Potrzebuję jeszcze jednego cudu.
Przed ósmą Laurie i inni znaleźli się na parterze przy stołach autopsyjnych. Jack pozostał u siebie i czytał informacje o Carlu Franconim. Kiedy zorientował się, która godzina, postanowił sprawdzić, dlaczego Bart Arnold nie przyszedł do pracy. Zdziwił się więc, gdy zobaczył go w biurze.
– Czy Janice nie rozmawiała z tobą dziś rano? – zapytał. Jack i Bart byli zaprzyjaźnieni, więc Jack mógł bez ceregieli wejść do pokoju i usiąść na krześle.
– Przyszedłem ledwie przed kwadransem. Janice już nie było.
– Nie znalazłeś informacji na biurku?
Bart popatrzył na biurko, przesunął kilka papierów. Jego biurko do złudzenia przypominało biurko Jacka. Znalazł notatkę i przeczytał na głos: "Ważne! Zadzwoń natychmiast do Jacka Stapletona". Podpisano "Janice".
– Przepraszam! W końcu jednak znalazłbym ją – uśmiechnął się słabo, wiedząc, że to żadna odpowiedź.
– Domyślam się, że słyszałeś już o ostatecznym zidentyfikowaniu mojego "topielca" jako Carla Franconiego.
– Tak, słyszałem – przyznał Bart.
– A to znaczy, że musimy wrócić do poszukiwań w UNOS i innych centrach i sprawdzić jeszcze raz transplantacje wątroby, tym razem z nazwiskiem pacjenta.
– To o wiele łatwiejsze niż prosić ich, żeby sprawdzili, czy któryś z ich pacjentów z przeszczepem wątroby ostatnio zginął. Skoro mam już wszystkie telefony pod ręką, uwinę się w mgnieniu oka.
– Sporą część nocy spędziłem na wydzwanianiu do europejskich organizacji zajmujących się usługami transplantacyjnymi. Wynik negatywny – poinformował Jack.
– Rozmawiałeś z Eurotransplantem w Holandii?
– Od nich zacząłem. Nie mają żadnego Franconiego.
– To z dużą pewnością możemy stwierdzić, że nie przechodził transplantacji w Europie. Eurotransplant prowadzi archiwum dotyczące zabiegów w całej Europie.
– Następną sprawą, którą chciałbym załatwić, jest wysłanie kogoś do matki Franconiego i poproszenie jej o próbkę krwi. Ted Lynch potrzebuje jej, żeby skonfrontować mitochondrialne DNA z DNA "topielca". W ten sposób definitywnie potwierdzi identyfikację. Niech nasz człowiek spyta ją także, czyjej syn przeszedł transplantację wątroby. Ciekawe, co ona ma na ten temat do powiedzenia.
Bart zapisywał sugestie Jacka na karteczce.
– Coś jeszcze? – spytał.
– Myślę, że na razie wystarczy. Janice powiedziała, że lekarzem Franconiego był Daniel Levitz. Czy kiedykolwiek miałeś z nim do czynienia?
– Jeśli to ten Levitz z Piątej Avenue, to owszem, miałem.
– Jakie odniosłeś wrażenie?
– Ekskluzywny gabinet dla zamożnych klientów. Jeśli potrafię to ocenić, jest dobrym internistą. Świadczy usługi wielu przestępczym rodzinom, więc nic dziwnego, że wśród jego pacjentów był także Franconi.
– Różnych rodzin? Nawet tych, które się nawzajem zwalczają? – zapytał Jack.
– Dziwne, nie? – odpowiedział Bart. – Dla recepcjonistki musi to być jeden wielki i nieustający ból głowy, kiedy zabiera się do umawiania wizyt. Wyobrażasz sobie, że w tym samym czasie w poczekalni czeka dwóch mafioso z ochroniarzami?
– Życie bywa dziwniejsze niż fikcja – zauważył Jack.