Выбрать главу

– Chcesz, żebym poszedł do Levitza i wyciągnął z niego jakieś informacje o Franconim?

– Myślę, że zrobię to osobiście – zdecydował Jack. – Mam takie wewnętrzne przeczucie, że w czasie rozmowy z panem doktorem to, co nie zostanie powiedziane, będzie miało większe znaczenie od tego, co mi powie. Ty się skoncentruj na wyjaśnieniu, gdzie przeszedł transplantację. To powinna być kluczowa informacja w tym wypadku. Kto wie, może dzięki temu wszystko się wyjaśni.

– Bardzo proszę! – zagrzmiał nad ich głowami mocny głos. Obaj, Jack i Bart, odwrócili się i podnieśli wzrok. Otwór drzwi był dosłownie wypełniony potężną postacią doktora Calvina Washingtona, zastępcy szefa.

– Wszędzie cię szukam, Stapleton – oznajmił Calvin. – Chodź! Szef chce cię widzieć.

Jack mrugnął do Barta, zanim wstał.

– Pewnie chodzi o kolejną nagrodę, którymi szef mnie ostatnio tak szczodrze obdarowuje.

– Na twoim miejscu bardziej bym uważał na to, co mówię – upomniał go Calvin. – Jeszcze raz udało ci się wkurzyć starego.

Jack poszedł z Calvinem do działu administracyjnego. Zanim weszli do sekretariatu, Jack rzucił okiem w stronę poczekalni. Siedziało w niej znacznie więcej dziennikarzy niż zwykle.

– Stało się coś? – zapytał Jack

– Jakbym musiał ci mówić – warknął Calvin.

Jack nie zrozumiał, ale nie miał okazji zadać drugiego pytania. Calvin pytał już panią Sanford, sekretarkę Binghama, czy mogą wejść do gabinetu szefa.

Okazało się, że muszą zaczekać, więc Jack został poproszony o zajęcie miejsca na kanapie naprzeciwko biurka pani Sanford. Oczywiście była tak samo poirytowana jak jej szef i obdarzyła Jacka kilkoma nieprzyjemnymi spojrzeniami. Poczuł się jak szkolny urwis czekający na rozmowę z dyrektorem. Calvin tymczasem zniknął w swoim gabinecie i załatwiał jakieś sprawy przez telefon.

Mając jakie takie pojęcie, o co szef może się wściekać, Jack starał się ułożyć sobie odpowiednie wyjaśnienie. Niestety nic mu nie przychodziło do głowy. Koniec końców mógł do rana poczekać na zdjęcia rentgenowskie Franconiego.

– Teraz może pan wejść – odezwała się pani Sanford, nie odrywając wzroku od maszyny do pisania. Zauważyła, że lampka kontrolna na jej aparacie telefonicznym zgasła, co oznaczało, że szef skończył rozmowę.

Jack wszedł do gabinetu i poczuł typowe déja vu. Rok temu podczas serii zakażeń chorobami śmiertelnymi, udało się Jackowi wyprowadzić szefa z nerwów. Kilkakrotnie starli się ze sobą.

– Wchodź i siadaj – zaczął ostro Bingham.

Jack usiadł przed biurkiem szefa. Bingham znacznie się postarzał w ciągu ostatnich kilku lat. Wyglądał na znacznie starszego niż sześćdziesiąt trzy lata. Spoglądał na Jacka przez okulary w drucianej oprawce. Pomimo że twarz mu płonęła, oczy miał jak zawsze wyraziste i inteligentne.

– Już myślałem, że zacząłeś się do nas dopasowywać, a tu nagle to – powiedział Bingham.

Jack nie odpowiedział. Uznał, że najlepiej się nie odzywać, dopóki nie usłyszy konkretnego pytania.

– Czy mógłbym w końcu dowiedzieć się dlaczego? – Bingham zapytał swoim stanowczym, głębokim i ochrypłym głosem.

Jack wzruszył ramionami.

– Ciekawość. Byłem niezwykle podekscytowany i nie potrafiłem zaczekać.

– Ciekawość! – wrzasnął Bingham. – To samo beznadziejne wytłumaczenie co w zeszłym roku, kiedy zlekceważyłeś moje polecenie i poszedłeś do Manhattan General Hospital.

– Przynajmniej jestem konsekwentny – odparł Jack.

Bingham jęknął.

– A ponadto impertynencki. Jak widzę, tak naprawdę niewiele się zmieniłeś.

– Nieco lepiej gram w kosza.

Jack usłyszał odgłos otwieranych drzwi. Odwrócił się i zobaczył wchodzącego do pokoju Calvina. Założył ręce na piersi i stanął z boku niczym strażnik w haremie.

– Nie mogę z nim dojść do ładu – Bingham poskarżył się Calvinowi, jakby Jacka nie było już w pokoju. – Wydaje mi się, że gwarantowałeś jego poprawę.

– Bo tak było aż do tego zdarzenia. – Calvin spojrzał na winowajcę. – A najbardziej mnie wkurza to, że doskonale wiesz, iż wiadomości od nas wychodzą okresowo albo przez doktora Binghama, albo przez komórkę do spraw kontaktów z środkami masowego przekazu! Wy, gaduły z patologii, nie macie prawa rozpowiadać nikomu o niczym. Prawda jest taka, że nasza praca bywa czasami wyjątkowo upolityczniana, a w związku z ostatnimi kłopotami nie potrzebujemy jeszcze złej prasy.

– Czas dla drużyny przeciwnej – wtrącił Jack. – Coś tu nie jest w porządku. Nie jestem pewny, czy rozmawiamy tym samym językiem.

– Możesz to powtórzyć jeszcze raz – zapewnił go Bingham.

– Miałem na myśli to, że nie rozmawiamy na ten sam temat. Kiedy tu wszedłem, sądziłem, że zostałem postawiony na dywaniku, bo naciągnąłem portiera i wziąłem od niego klucz do pańskiego biura, szperałem tutaj i znalazłem zdjęcie Franconiego.

– Do diabła, nie! – krzyknął Bingham. Wyciągnął palec wskazujący w stronę nosa Jacka. – Jesteś tu, bo przekazałeś informację o odnalezieniu w kostnicy zwłok Franconiego po tym, jak zostały stąd wykradzione. Myślisz, że pomożesz w ten sposób swojej karierze?

– Chwileczkę – zaprotestował Jack. – Po pierwsze nie bardzo dbam o robienie jakiejś tam kariery. Po drugie nie jestem odpowiedzialny za przedostanie się tej historii do mediów.

– Nie jesteś? – zapytał Bingham.

– Z pewnością nie chcesz zasugerować, że odpowiedzialna jest Laurie Montgomery? – dodał Calvin.

– W żadnym razie. Ale to również nie byłem ja. Prawdę powiedziawszy, nawet nie myślę o tym jak o jakiejś historii do opowiadania.

– Media jednak mają inne odczucia, podobnie zresztą i burmistrz – zauważył Bingham. – Dwukrotnie dzisiaj dzwonił do mnie i pytał co za cyrki sobie tu urządzamy. Sprawa Franconiego stawia nas w wyjątkowo złym świetle w oczach całego miasta, szczególnie jeśli wiadomości o tym, co się tu dzieje, zaskakują nawet nas samych.

– Nocne wędrówki zwłok Franconiego z kostnicy i do kostnicy nie są tu najważniejsze. Naprawdę chodzi o prawdopodobną transplantację wątroby, o której nikt nic nie wie, której nie można potwierdzić testami na DNA i którą ktoś bardzo chce ukryć.

Bingham spojrzał na Calvina, ale ten tylko uniósł ręce w geście poddania się.

– Pierwsze słyszę o tym wszystkim – przyznał się.

Jack szybko streścił wyniki swojej autopsji i opowiedział o kłopotach Teda Lyncha z analizą DNA.

– To wariactwo – powiedział Bingham. Zdjął okulary i przetarł zmęczone oczy. – To również brzmi niedobrze, zważywszy, że chciałem całą sprawę Franconiego zatuszować. Jeżeli w tej teorii o rzekomej i potajemnej transplantacji jest coś prawdziwego, to nie uda mi się.

– Dzisiaj będę wiedział więcej. Prosiłem Barta Arnolda o kontakt ze wszystkimi centrami transplantacji w kraju, John DeVries zajmuje się oznaczeniem ciał odpornościowych, Maureen O'Conner z histologii bada próbki, a Ted bada sześć chromosomów za pomocą polimarkerów, co ostatecznie potwierdzi prawdę, jakakolwiek by była. Jeszcze dzisiejszego popołudnia będziemy wiedzieli na sto procent, czy przeszczep miał miejsce, a jeśli tak, zapewne dowiemy się również gdzie.

Bingham pochylił się nad biurkiem w stronę Jacka.

– I jest pan pewny, że nie przekazał żadnych informacji do mediów?

– Słowo harcerza – odpowiedział Jack, podnosząc palce jak do przysięgi.

– W porządku, przepraszam – powiedział Bingham. – Ale, Stapleton, trzymaj to wszystko dla siebie. I nie drażnij nikogo pod słońcem, żebym nie zaczął odbierać telefonów z narzekaniami na twoje zachowanie. Z wyjątkowym talentem potrafisz zaleźć człowiekowi za skórę. Na koniec obiecaj, że nic nie przedostanie się do mediów, zanim trafi do mnie. Zrozumiałeś?