– To szaleństwo – odparł Jack. Opowiedział Bartowi o odkryciu Teda potwierdzającym transplantację.
– Nie wiem, co powiedzieć – skomentował nowinę Bart. – Jeżeli ktoś nie przeszedł takiej operacji w Ameryce Północnej ani w Europie, gdzie jeszcze mógłby to zrobić?
Bart wzruszył ramionami.
– Jest jeszcze kilka możliwości. Australia, Republika Południowej Afryki, ale rozmawiałem o tym z moim znajomym z UNOS i uważam, że to mało prawdopodobne rozwiązanie.
– Nie żartujesz? – To nie była odpowiedź, którą Jack chciał usłyszeć.
– To prawdziwa tajemnica – stwierdził Bart.
– Cała ta cholerna sprawa jest pogmatwana. – Zniechęcony Jack wstał z krzesła.
– Będę dalej o tym myślał – obiecał Bart.
– Będę wdzięczny.
Wyszedł wolnym krokiem z biura Barta. Był wyraźnie przygnębiony. Cały czas towarzyszyło mu nieprzyjemne uczucie, że zapomniał o czymś ważnym, przeoczył jakiś fakt, ale nie miał pojęcia, co to mogło być ani jak to coś odkryć.
W pokoju lekarzy nalał sobie następny kubek kawy, która o tej porze dnia przypominała bardziej szlam niż napój. Z kubkiem w ręce poszedł schodami na górę do laboratorium.
– Zrobiłem twoje próbki – powiedział John DeVries. – Negatywnie w obu cyklosporinach: A i FK506.
Jack był zdumiony. Mógł jedynie wpatrywać się w bladą, wymizerowaną twarz kierownika laboratorium. Nie wiedział, co było bardziej zdumiewające, to że John zbadał próbki czy to, że wynik był negatywny.
– Żartujesz sobie ze mnie – zdołał w końcu wykrztusić.
– Nie bardzo. To nie w moim stylu.
– Ale pacjent był na środkach immunosupresyjnych – powiedział Jack. – Miał niedawno przeszczepioną wątrobę. Czy możliwe, że otrzymałeś wynik negatywny przez pomyłkę?
– Rutynowo prowadzimy badania na próbkach kontrolnych.
– Oczekiwałem, że testy wykażą taki lub inny środek – stwierdził Jack.
– Bardzo mi przykro, że nasze wyniki nie pasują do twoich oczekiwań – odparł kwaśno John. – Wybacz mi, proszę, ale mam mnóstwo pracy.
Jack powiódł wzrokiem za odchodzącym kierownikiem laboratorium. John podszedł do aparatury i zaczął coś przy niej regulować. Jack odwrócił się i wyszedł z laboratorium. Teraz był jeszcze bardziej zakłopotany. Wyniki testów DNA otrzymanych przez Teda Lyncha i rezultaty poszukiwań śladów środków farmakologicznych, które przedstawił John DeVries, wykluczały się wzajemnie. Jeżeli Franconi przeszedł transplantację, musiał być na cyklosporinach A i FK506. To była standardowa procedura medyczna.
Wysiadł z windy na czwartym piętrze i poszedł na histologię. Po drodze próbował znaleźć jakieś logiczne wyjaśnienie faktów, o których właśnie został poinformowany. Nie potrafił jednak nic wymyślić.
– Czy to nie nasz ulubiony pan doktor? – przywitała go Maureen O'Conner swoim irlandzkim akcentem. – Co jest? Masz tylko tę jedną sprawę? Dlaczego nas ciągle nachodzisz?
– Mam tylko jedną, która robi ze mnie kompletnego bałwana – odparł Jack. – Co z waszymi próbkami?
– Kilka mamy przygotowanych. Chcesz je, czy wolisz poczekać na resztę?
– Wezmę, co macie.
Palcem wskazującym Maureen wskazała tacę, na której leżały przygotowane preparaty mikroskopowe. Powiedziała, że te może już zabrać.
– Czy fragmenty wątroby też tu są? – zapytał.
– Tak sądzę. Jeden czy dwa. Resztę dostaniesz później.
Jack skinął i wyszedł. Po chwili wszedł do swojego pokoju. Chet spojrzał znad biurka i uśmiechnął się.
– No, stary, jak leci? – zapytał.
– Nie najlepiej. – Usiadł za biurkiem i włączył światło mikroskopu.
– Masz problemy z Franconim?
Jack przytaknął. Zaczął szukać próbek wątroby. Znalazł tylko jedną.
– Wszystko w tej sprawie jest jak wyciskanie wody z kamienia.
– Wiesz, cieszę się, że wróciłeś. Spodziewam się telefonu od pewnego lekarza z Karoliny Północnej. Chciałem tylko się dowiedzieć, czy jego pacjent miał kłopoty z sercem, a tymczasem muszę wyskoczyć zrobić sobie zdjęcia do paszportu na mój wyjazd do Indii. Pogadałbyś z nim za mnie, co?
– Jasne. Jak się nazywa pacjent?
– Clarence Potemkin. Teczka leży tu, na biurku.
– Dobra – odpowiedział Jack, wkładając pod mikroskop płytkę z fragmentem wątroby. Nawet nie zauważył, jak Chet włożył palto i wyszedł. Opuścił obiektyw nad preparat i już miał zamiar spojrzeć w okular, gdy nagle zatrzymał się. Chet nasunął mu myśl o podróży zagranicznej. Jeżeli Franconi przeszedł operację przeszczepu poza krajem, co wydawało się teraz wielce prawdopodobne, to może to był sposób na wykrycie miejsca.
Podniósł słuchawkę i wybrał numer komendy policji. Poprosił o rozmowę z porucznikiem Lou Soldano. Spodziewał się, że będzie musiał zostawić wiadomość, więc szczerze się zdziwił, kiedy okazało się, że detektyw jest u siebie.
– Cześć, cieszę się, że dzwonisz – przywitał go Lou. – Pamiętasz, co mówiłem o donosie, że to ludzie rodziny Lucia wykradli zwłoki Franconiego z kostnicy? Właśnie dostaliśmy potwierdzenie z innego źródła. Sądziłem, że cię to zainteresuje.
– To ciekawe – przyznał Jack. – Ale mam do ciebie pytanie.
– Wal.
Jack wyjaśnił, dlaczego podejrzewa, że Franconi przeszedł operację za granicą. Dodał, że według słów matki denata, jakieś cztery do sześciu tygodni wcześniej wyjechał do uzdrowiska.
– Chciałbym się dowiedzieć, czy przez wydział celny można by uzyskać informacje o jego ewentualnej podróży i kraju docelowym.
– Zarówno przez wydział celny, jak i imigracyjny czy naturalizacji. Najłatwiej byłoby przez wydział imigracyjny, chyba że przywiózł ze sobą tyle towaru, że musiał opłacić cło. Poza tym mam przyjaciela w imigracyjnym. W ten sposób dostanę informacje znacznie szybciej, omijając całą tę biurokratyczną machinę. Chcesz, żebym sprawdził?
– Byłoby świetnie. Ten przypadek przyprawia mnie o prawdziwy ból głowy.
– Z przyjemnością. Jak powiedziałem rano, mam wobec ciebie dług wdzięczności.
Jack odłożył słuchawkę z lekkim błyskiem nadziei, że wpadł na nowy trop, który może doprowadzić do odkrycia prawdy. Czując przypływ optymizmu, pochylił się nad biurkiem, spojrzał w okular mikroskopu i zaczął analizować obraz.
Dzień Laurie biegł całkowicie niezgodnie z planem. Zamierzała wykonać jedną autopsję, a skończyło się na dwóch. Potem George Fontworth nie mógł sobie poradzić ze swoim przypadkiem wielokrotnie postrzelonego mężczyzny i Laurie na ochotnika postanowiła mu pomóc. I tak bez lunchu wyszła z sali dopiero po wykonaniu trzech przypadków.
Przebrała się w cywilne ubranie i kiedy zmierzała do swojego pokoju, zauważyła w biurze kostnicy Marvina. Właśnie obejmował służbę i porządkował biuro po zwykłym całodziennym zamieszaniu. Laurie zmieniła kierunek, przystanęła i wsunęła głowę przez drzwi.
– Znaleźliśmy zdjęcie Franconiego – zakomunikowała. – I wyobraź sobie, że mężczyzna wyłowiony z oceanu i przywieziony następnej nocy okazał się naszą zgubą.
– Czytałem w gazecie. Niecodzienne.
– To dzięki zdjęciu dokonaliśmy identyfikacji. Więc jestem ci nadzwyczajnie wdzięczna, za to, że je zrobiłeś. – To moja praca.
– Jeszcze raz chciałam cię przeprosić, że posądziłam cię o zaniedbanie.