Выбрать главу

Przez większą część drogi rozmyślał o GenSys i Gwinei Równikowej. Ciekawiło go, jak w tej części Afryki jest naprawdę. Żartował, mówiąc Lou, że jest tam pełno robactwa, wilgotno i gorąco, ale do końca nie był pewny.

Myślami wracał też do Teda Lyncha. Był ciekaw, co też Ted zdoła odkryć następnego dnia. Zanim Jack opuścił kostnicę, zadzwonił do domu Teda i naszkicował mu nieprawdopodobny scenariusz z przeszczepem ksenogenicznym. Ted odpowiedział, że wydaje mu się, iż zdoła powiedzieć coś więcej po sprawdzeniu tej części DNA, która pozwoli określić białka rybosomalne. Wyjaśnił, że ten fragment DNA różni się znacznie u każdego z gatunków i dodał, że informacje pozwalające na identyfikację gatunków znaleźć można na CD-ROM-ie.

Skręcił w swoją ulicę z postanowieniem, że uda się do pobliskiej księgarni i poszuka, czy mają jakieś materiały na temat Gwinei Równikowej. Kiedy jednak podjechał do boiska i zobaczył, że popołudniowe i wieczorne rozgrywki w kosza są w toku, zmienił decyzję. Doszedł do wniosku, że w Nowym Jorku może uda się znaleźć wygnańców z tego afrykańskiego kraju. Przecież miasto przygarniało ludzi dosłownie z całego świata.

Zatrzymał się przy furtce w ogrodzeniu boiska, zsiadł z roweru i oparł go o siatkę. Nie założył ani jednego zabezpieczenia, chociaż większość ludzi mogłaby pomyśleć, że zostawianie roweru wartego tysiąc dolarów jest ryzykowne. Paradoksalnie boisko było jedynym miejscem w całym Nowym Jorku, gdzie Jack czuł, że może spokojnie zostawić rower bez dozoru.

Podszedł do bocznej linii boiska i skinął Spitowi i Flashowi, którzy czekali wśród kibiców na swoją kolejkę. Gra przenosiła się raz pod jeden, raz pod drugi kosz. Jak zwykle na boisku dominował Warren. Przed każdym z rzutów mówił "dziura", co bardzo złościło przeciwników, bo aż dziewięćdziesiąt procent rzutów przelatywało przez ich kosz.

Kwadrans później wynik gry został przesądzony kolejnym "dziurawym" rzutem Warrena i pokonani zeszli z boiska. Warren dostrzegł Jacka i zbliżył się do linii.

– Cześć, człowieku, wbiegasz, czy jak? – spytał Warren.

– Zastanawiam się. Ale póki co, mam kilka pytań. Po pierwsze, co ty na to, żebyśmy ty, Natalie, Laurie i ja spotkali się w jakiejś knajpce w weekend?

– Może być. Wszystko, żeby tę moją małą uciszyć. Żyć mi nie daje przez was.

– Po drugie, znasz jakiegoś brata z małego afrykańskiego kraju, który nazywa się Gwinea Równikowa?

– Człowieku, nigdy nie wiem, z czym ty znowu wyskoczysz. Niech pomyślę.

– Leży na zachodnim wybrzeżu Afryki. Pomiędzy Kamerunem a Gabonem.

– Wiem, gdzie to jest – przerwał zniecierpliwiony Warren. – Prawdopodobnie odkryta przez Portugalczyków i skolonizowana przez Hiszpanów. Naprawdę odkryta znacznie wcześniej przez czarnych ludzi.

– Jestem pod wrażeniem twojej wiedzy – przyznał Jack. – Ja nigdy nie słyszałem o tym kraju.

– Nie dziwi mnie to – zauważył Warren. – Jestem pewny, że nigdy nie wybrałeś żadnego kursu czarnej historii. Ale wracając do pytania, tak, znam paru ludzi stamtąd, a szczególnie jedną rodzinę. Nazywają się Ndeme. Mieszkają dwa budynki od ciebie w stronę parku.

Jack spojrzał w kierunku domu i znowu na Warrena.

– Znasz ich dostatecznie dobrze, żeby mnie przedstawić? Poczułem nagle głębokie zainteresowanie Gwineą Równikową.

– Tak, pewnie. Ojciec nazywa się Esteban. Jest właścicielem sklepu "Mercado" na Columbus. Tam jest jego syn, ten w pomarańczowych butach.

Wzrok Jacka powędrował za palcem wskazującym Warrena aż trafił na pomarańczowe trampki. W ich właścicielu rozpoznał chłopaka, który regularnie grywał w koszykówkę. Był cichym dzieciakiem i dobrym graczem.

– Dlaczego nie zejdziesz i nie zagrasz paru meczy? – spytał Warren. – Przedstawię cię potem Estebanowi. To miły gość.

– Zgoda – powiedział Jack. Jazda na rowerze tchnęła w niego nowe życie i szukał jakiegoś usprawiedliwienia dla rozegrania kilku meczy. Wydarzenia dnia zmęczyły go psychicznie.

Wsiadł na rower. Podjechał szybko do domu, ponieważ pilno mu było do gry, biegł po schodach z rowerem na ramieniu. W mieszkaniu bez zwłoki wpadł do sypialni i przebrał się w strój sportowy.

Po pięciu minutach był gotowy. Kiedy znalazł się przy drzwiach, zadzwonił telefon. Przez chwilę rozważał, czy odebrać, ale pomyślał, że może to Ted Lynch z jakimiś uwagami na temat DNA i wrócił, aby podnieść słuchawkę. Dzwoniła Laurie. Nie była sobą.

Jack wcisnął kilka banknotów w wąską szczelinę w pleksiglasowej ochronie siedzenia kierowcy. Było tego dość za kurs taksówki i jeszcze zostało na sporą górkę. Stał przed domem Laurie. Nie dalej jak godzinę temu żegnał się z nią w tym samym miejscu. Ubrany w sportowy strój wyskoczył z wozu, podbiegł do drzwi i nacisnął przycisk domofonu. Laurie czekała na niego przed windą.

– Mój Boże! – zawołał. – Twoja warga!

– Zagoi się – powiedziała ze stoickim spokojem. W tym momencie dostrzegła oko Debry Engler w szparze uchylonych drzwi. Laurie podskoczyła do kobiety i wrzasnęła, żeby zajęła się swoimi sprawami. Drzwi natychmiast trzasnęły.

Jack objął Laurie, by ją uspokoić, i wprowadził do mieszkania.

– Dobra – powiedział, kiedy usiadła na kanapie. – Opowiedz, co się stało.

– Zabili Toma – zaszlochała. Po pierwszym szoku rozpłakała się z powodu śmierci ulubieńca, ale łzy wyschły, zanim Jack zadał pytanie.

– Kto?

Odczekała, aż zaczęła panować nad swoimi emocjami.

– Było ich dwóch, ale znam tylko jednego. To ten mnie uderzył i zabił Toma. Ma na imię Angelo. To on śni mi się we wszystkich koszmarach. Miałam z nim okropną przeprawę w sprawie Cerina. Sądziłam, że nadal siedzi w więzieniu. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak i dlaczego wyszedł. Wygląda okropnie. Twarz ma strasznie zniekształconą przez oparzenia i jestem pewna, że mnie za to wini.

– Więc to była wizyta z zemsty – uznał Jack.

– Nie – zaprzeczyła. – To było ostrzeżenie dla mnie. Mam zostawić w spokoju sprawę Franconiego.

– Nie wierzę. Przecież to ja węszę w tej sprawie, nie ty.

– Ostrzegałeś mnie. Najwidoczniej zirytowałam pewnych ludzi, próbując wyjaśnić, jak zniknęło z kostnicy ciało Franconiego. Domyślam się, że to moja wizyta w Domu Pogrzebowym Spoletto ostatecznie ich rozzłościła.

– Nie cieszy mnie uznanie za moje przewidywania. Mówiąc to, myślałem, że popadniesz w kłopoty z powodu Binghama, nie gangsterów.

– Angelo przystroił swoje ostrzeżenie w piórka wzajemnie wyświadczonej sobie przysługi. Za moje posłuszeństwo zdradzili nazwisko zabójcy Franconiego. Nawet je napisali. – Laurie podniosła karteczkę ze stolika i podała ją Jackowi.

– Vido Delbario – przeczytał na głos. Popatrzył na pobitą twarz Laurie. Nos i warga spuchły. Miała też siniec pod okiem. – Ten przypadek był szalony od samego początku, teraz zupełnie wymyka się z rąk. Lepiej opowiedz mi wszystko dokładnie.

Opowiedziała z detalami wszystko od chwili przekroczenia progu aż do momentu, kiedy zadzwoniła do Jacka. Powiedziała nawet, dlaczego zrezygnowała z zawiadomienia policji.

Skinął głową.

– Rozumiem. Lokalny komisariat niewiele będzie mógł w tej chwili zrobić.

– Co mam począć? – spytała, choć nie oczekiwała odpowiedzi. Było to raczej pytanie retoryczne.

– Pozwól, że spojrzę na tylne drzwi – zaproponował Jack.

Laurie poprowadziła go przez kuchnię do pomieszczenia gospodarczego.

– Cholera! – zawołał, widząc wyłamane zamki. – Coś ci powiem, nie powinnaś dzisiaj spać w domu.