Ci komandosi, tworzący oddziały specjalnego przeznaczenia, ubrani byli w niestosowne do okoliczności i źle skrojone czarne ubrania i krawaty. Wybrzuszenia pod pachami marynarek wskazywały, gdzie nosili broń. Wszyscy mieli ciemną skórę, przenikliwe oczy i grube wąsy. Inaczej niż żołnierze prawie się nie pokazywali, ale ich obecność była wyczuwalna jak złowieszcza, diabelska siła.
Potężne rozmiary centrum weterynaryjnego GenSys były haraczem złożonym na poczet przyszłych sukcesów. Orientując się w trudnościach towarzyszących badaniom biomedycznym nad naczelnymi, GenSys zdecydowało się założyć bazę naukową w Gwinei Równikowej, gdzie zwierzęta były na miejscu, w dżungli. To sprytne posunięcie pozwoliło uniknąć krępujących restrykcji importowo-eksportowych obowiązujących na Zachodzie wobec badań nad naczelnymi, a równocześnie sprawiało, że nie narażali się na uciążliwe akcje obrońców praw zwierząt. Dodatkowo niezwykle zachęcające było to, że głodny obcej waluty miejscowy rząd i jego skorumpowani urzędnicy byli niezwykle podatni na oferty takich kompanii jak GenSys. Niewygodne prawa były omijane lub uchylane dla wygody firmy. Legislatywa okazała się tak przyjazna, że uchwaliła nawet prawo, według którego mieszanie się w sprawy GenSys miało być traktowane jako obraza państwa.
Operacja okazała się tak niewiarygodnie błyskotliwym sukcesem, że GenSys rozszerzyło ją w celu uzyskania wygodnej bazy do współpracy z innymi kompaniami zajmującymi się biotechnologią, szczególnie z farmaceutycznymi gigantami, dla których można było poza kontrolą wykonywać testy na małpach. Rozwój zaszokował planistów GenSys. Z każdego punktu widzenia Strefa stawała się imponującym sukcesem finansowym.
Kevin zaparkował samochód obok innego, również terenówki z napędem na cztery koła. Poznał go po napisie na zderzaku: "Człowiek to małpa". Przeszedł przez podwójne oszklone drzwi oznaczone szyldem: CENTRUM WETERYNARII. Za nimi właśnie znajdowały się gabinet Edwardsa i sale badań.
Przywitała go Martha Blummer.
– Doktor Edwards jest w skrzydle szympansów – poinformowała. Martha była sekretarką na weterynarii. Jej mąż pełnił funkcję kierownika jednego z warsztatów.
Kevin skierował się do szympansiarni. To było jedno z niewielu miejsc, z którymi dobrze się zaznajomił. Przeszedł przez kolejne drzwi i szedł długim, centralnym korytarzem do szpitala weterynaryjnego. Otoczenie wyglądało zupełnie jak w normalnym szpitalu łącznie z personelem, ubranym w szpitalne uniformy, a u wielu osób zauważył nawet stetoskopy.
Niektórzy z mijanych witali go skinieniem głowy, inni uśmiechem, jeszcze inni serdecznym: "Jak się pan ma". Kevin, onieśmielony, odpowiadał na pozdrowienia. Nikogo z tych ludzi nie znał z imienia.
Następne drzwi wprowadziły go do głównej części budynku zajmowanego przez małpy. Powietrze przesycał łatwo wyczuwalny odór zwierząt. Na korytarzu dawało się słyszeć sporadyczne krzyki i piski. Przez drzwi ze zbrojoną szybą Kevin widział duże klatki z małpami. Po sali krzątali się ludzie w gumowych fartuchach i wysokich, gumowych butach, zmywający pomieszczenia zwierząt wodą z węży.
Szympansiarnia mieściła się w jednym z tych wysokich na dwa piętra skrzydeł, które wychodziły z tyłu budynku pod kątem prostym i niknęły w lesie. Kevin znajdował się teraz na parterze. Nagle odgłosy zmieniły się. Oprócz wycia do jego uszu zaczęły dochodzić pohukiwania.
Uchylił drzwi do sali i zwrócił się z pytaniem o doktora Bertrama Edwardsa do jednego z pracowników ubranych w odzież ochronną. Dowiedział się, że weterynarz jest u małp bonobo.
Kevin wyszedł na klatkę schodową i wszedł na piętro. Pomyślał, że to niezwykły zbieg okoliczności, iż doktor Edwards znajduje się u bonobo. Właśnie w związku z tymi małpami mieli się spotkać.
Sześć lat wcześniej Kevin nie słyszał jeszcze o bonobo. Sytuacja zmieniła się gwałtownie, kiedy bonobo zostały wybrane jako materiał doświadczalny dla jego projektu. Teraz wiedział, że są to istoty wyjątkowe. Kuzyni szympansów, od ponad półtora miliona lat żyjący na izolowanym obszarze około dwudziestu pięciu tysięcy mil kwadratowych Zairu. W odróżnieniu od szympansów społeczność bonobo miała strukturę matriarchalną z wyraźnie słabszą samczą agresją. Z tego też powodu bonobo potrafiły żyć w większych grupach. Niektórzy nazywali je pigmejszympansami, ale w systematyce tworzyły osobny gatunek.
Kevin zastał doktora Edwardsa przed stosunkowo niedużą klatką aklimatyzacyjną. Wkładał rękę przez pręty, starając się nawiązać przyjacielski kontakt z dorosłą samicą bonobo. Inna samica siedziała pod przeciwległą ścianą klatki. Oczy nerwowo biegały po nowym dla niej otoczeniu. Kevin wręcz wyczuwał jej przerażenie.
Doktor Edwards pohukiwał delikatnie, naśladując dźwięki, którymi szympansy i bonobo porozumiewały się. Był dość wysokim mężczyzną, dobre osiem, dziesięć centymetrów wyższym niż Kevin. Włosy miał szokująco jasne. Tworzyły dramatyczny kontrast z prawie czarnymi brwiami i rzęsami. Ostro i wyraźnie zarysowane brwi oraz wiecznie zmarszczone czoło nadawały mu wygląd człowieka zawsze zdziwionego.
Kevin przyglądał się przez moment. Przyjazny stosunek Edwardsa do zwierząt od samego początku niezwykle ujął Kevina. Rozumiał, że musiało to być coś intuicyjnego, nie wyuczonego, i zawsze robiło na nim wrażenie.
– Przepraszam – odezwał się w końcu.
Doktor Edwards podskoczył jak oparzony. Nawet samica bonobo wrzasnęła i pognała w drugi koniec klatki.
– Najmocniej przepraszam – powtórzył Kevin.
Edwards uśmiechnął się i przyłożył rękę do piersi.
– Nie ma potrzeby przepraszać. Byłem tak pochłonięty, że nie usłyszałem, jak pan wchodzi.
– Naprawdę nie zamierzałem pana przestraszyć, doktorze Edwards – zaczął Kevin – ale…
– Kevin, proszę, mówiłem już raz, powtarzałem tuzin razy, na imię mi Bertram. Znamy się przecież od pięciu lat. Nie uważasz, że mówienie sobie po imieniu byłoby w takiej sytuacji bardziej na miejscu?
– Oczywiście – przyznał Kevin.
– Twoje zjawienie się jest niezwykle fortunne – stwierdził Bertram. – Możesz poznać nasze dwie nowe podopieczne. – Wskazał na małpy wiercące się nerwowo pod ścianą klatki. Nadejście Kevina zdenerwowało je, ale powoli górę brała ciekawość.
Kevin spojrzał w dramatycznie człowiecze oblicza dwóch przedstawicielek naczelnych. U bonobo szczęki były mniej wysunięte do przodu niż u szympansów, a przez to ich twarze nabierały bardziej ludzkiego wyrazu. Gdy patrzył w oczy tych małp, czuł trudny do określenia niepokój.
– Wyglądają zdrowo – zauważył, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
– Dopiero co dostarczyli je z Zairu. Dzisiaj rano przyjechały ciężarówką. To jakieś tysiąc mil w prostej linii. Ale że musieli przejechać naokoło, przez granicę Konga i Gabonu, to pewnie pokonali dystans trzy razy dłuższy.
– To mniej więcej jak przejechać przez Stany Zjednoczone – stwierdził Kevin.
– Tak to pewnie będzie – zgodził się Bertram. – Tylko że tutaj trafili najwyżej na krótkie odcinki utwardzonej nawierzchni. Jazda musiała być bardzo ciężka, jak by na to nie patrzeć.
– Wyglądają jednak na dość żywotne – stwierdził Kevin. Zastanowił się, jak on sam wyglądałby po takiej przejażdżce, zamknięty w klatce i zostawiony na pace ciężarówki.
– Udało mi się już dobrze wyszkolić kierowców. Traktują te małpy lepiej niż własne żony. Wiedzą, że jeśli zwierzęta zdechną, nie dostaną zapłaty. To wystarczająco dobra zachęta.
– Przy rosnącym zapotrzebowaniu mogą się przydać – powiedział Kevin.
– Obyś miał rację – odpowiedział Bertram. – Zresztą na te dwie są już konkretne zamówienia, jak wiesz. Jeśli te małpy przejdą wszystkie testy, a wierzę, że tak będzie, za kilka dni znajdą się w twoim laboratorium. Chcę to znowu zobaczyć. Wiesz, myślę, że jesteś geniuszem. I Melanie… Tak, jeszcze nigdy dotąd nie widziałem takiej koordynacji oka i ręki, nawet jeśli uwzględnię chirurga okulistę, którego znałem w Stanach.
Kevin zarumienił się, słysząc takie pochwały pod swoim adresem.
– Melanie jest bardzo utalentowana – stwierdził, chcąc zmienić temat. Melanie Becket była technologiem od reprodukcji. GenSys zatrudniło ją głównie ze względu na projekt Kevina.