Выбрать главу

– Jest dobra – potwierdził Bertram. – Ale wielu z nas, szczęśliwie wybranych do twojego przedsięwzięcia wie, że to ty jesteś bohaterem. – Bertram rozejrzał się po korytarzu i upewnił się, że nikogo z obsługi nie ma w zasięgu głosu. – Wiesz, kiedy zdecydowałem się tu przyjechać, żona i ja byliśmy przekonani, że postępujemy właściwie. Z finansowego punktu widzenia propozycja wydała się tak lukratywna jak praca w Arabii Saudyjskiej. Ale rzeczywistość przekroczyła nasze oczekiwania. Dzięki twojemu projektowi i wszystkim możliwościom, jakie się przy tym otworzyły, zostaniemy bogaczami. Nie dalej jak wczoraj Melanie mówiła, że mamy dwóch kolejnych klientów z Nowego Jorku. Zapłacą ponad setkę.

– Nie słyszałem o tym – zaprzeczył Kevin.

– Nie? To prawda. Melanie powiedziała mi zeszłej nocy, kiedy natknąłem się na nią w centrum rekreacyjnym. Mówiła, że rozmawiała z Raymondem Lyonsem. Cieszę się, że mnie o tym poinformowała, bo mogłem zawczasu wysłać kierowców do Zairu po kolejny ładunek. Pozostaje mi tylko wyrazić nadzieję, że nasi kooperanci z Lomako zdołają nadal wywiązywać się ze swojej części interesu.

Kevin znowu spojrzał na dwie małpy zamknięte w klatce. Odwzajemniły spojrzenie z tak błagalnym wyrazem oczu, że aż coś ścisnęło go za serce. Chciałby im powiedzieć, że nie muszą się niczego obawiać. Groziło im jedynie to, że w ciągu miesiąca zajdą w ciążę. W czasie ciąży będą trzymane w pomieszczeniu i traktowane w specjalny sposób. Przede wszystkim zapewni się im bardzo pożywną dietę. Kiedy małe przyjdą na świat, małpy zostaną przeniesione na olbrzymi, choć zamknięty wybieg, gdzie zajmą się wychowaniem potomstwa. Gdy młode osiągną wiek trzech lat, cykl powtórzy się.

– Bez wątpienia mają ludzkie spojrzenie – Bertram przerwał zamyślenie Kevina. – Czasami nie można się powstrzymać od pytania, o czym też myślą.

– Albo od obaw wywołanych tym, co mogą sobie pomyśleć ich dzieci – dodał Kevin.

Bertram spojrzał na niego. Jego czarne brwi uniosły się bardziej niż zwykle.

– Nie nadążam – stwierdził.

– Słuchaj, Bertram – zaczął niepewnie Kevin. – Właściwie przyszedłem tu specjalnie, żeby porozmawiać z tobą o projekcie.

– Co za cudowny zbieg okoliczności – uznał Bertram. – Miałem zamiar zadzwonić dzisiaj do ciebie i prosić, żebyś przyszedł zobaczyć nasze postępy. A ty sam się zjawiasz. Chodź!

Bertram pchnął najbliższe drzwi i wyszedł na korytarz, zachęcając gestem Kevina, żeby poszedł za nim. Bertram stawiał długie kroki, więc Kevin musiał się nieźle starać, by nie zostać w tyle.

– Postępy? – zapytał Bertrama. Chociaż podziwiał Edwardsa, to jednocześnie wyczuwał u niego niepokojącą skłonność do zachowań maniakalnych. W najlepszym razie podczas rozmowy na tematy zawodowe Bertram miał trudności ze zrozumieniem, co Kevin ma na myśli. Zresztą poruszane zagadnienia były trudne i Bertram nie mógł mu pomóc. Było to zupełnie niemożliwe.

– Jeszcze jakie! – odpowiedział pełen entuzjazmu. – Rozwiązaliśmy techniczne problemy z siecią czujników na wyspie. Wszystko działa, sam zobaczysz. Możemy zlokalizować każde stworzenie, naciskając odpowiedni guzik. W samą porę, mogę dodać. Mamy tu sto osobników na dwunastu milach kwadratowych. Szybko okazałoby się, że tropienie ich na piechotę jest niemożliwe. Kłopot wziął się częściowo stąd, że nie mogliśmy przewidzieć, iż zwierzęta podzielą się na dwie osobno żyjące społeczności. Liczyliśmy, że stworzą jedną, dużą, szczęśliwą rodzinkę.

– Bertram – Kevin odezwał się, kiedy tamten zamilkł, aby zaczerpnąć oddechu. – Chciałem z tobą porozmawiać, ponieważ jestem pełen niepokoju…

– Nic dziwnego – wtrącił Bertram. – Ja także byłbym niespokojny, gdybym pracował tyle godzin co ty bez żadnego odpoczynku czy relaksu. Do diabła, przecież czasami widzę światło w twoim laboratorium, kiedy o północy wychodzimy z żoną z kina. Nawet rozmawialiśmy o tym. Zapraszaliśmy cię do nas na obiad wiele razy. Dlaczego nigdy nie przyszedłeś?

Kevin chrząknął zakłopotany. Rozmowa nie potoczyła się tak, jak zamierzał.

– Dobra, nie musisz odpowiadać – powiedział Bertram. – Nie chcę się jeszcze dokładać do twoich niepokojów. Z radością się z tobą spotkamy, więc umówmy się, że jak będziesz miał chwilę czasu i ochotę, zadzwonisz. Ale co z salą gimnastyczną, centrum rekreacyjnym czy choćby basenem? Nigdy cię tam nie widziałem. Siedzenie w tym afrykańskim kotle jest samo w sobie dość nieprzyjemne, więc robienie z siebie jeszcze więźnia laboratorium albo domu wykracza poza granice zdrowego rozsądku.

– Bez wątpienia masz rację – zgodził się Kevin. – Ale…

– Oczywiście, że mam rację. A co do twojego ale… to muszę jeszcze dodać jedną uwagę. Ludzie zaczynają gadać.

– Co masz na myśli? – zapytał Kevin. – O czym gadają?

– Ludzie mówią, że jesteś samotnikiem, bo uważasz się za kogoś lepszego. No wiesz, naukowiec, z tymi wszystkimi tytułami z Harvardu i MIT. Łatwo opacznie odczytać twoje zachowanie, szczególnie jeśli się jest zazdrosnym.

– A dlaczego ktokolwiek miałby być zazdrosny? – To, co usłyszał, zaszokowało go.

– Mnóstwo powodów. Jesteś specjalnie traktowany przez górę. Co dwa lata dostajesz nowy samochód, zajmujesz tak komfortową kwaterę jak Siegfried Spallek, szef całej operacji. To wystarczy, aby niektórzy zaczęli się zastanawiać, szczególnie ludzie pokroju Camerona McIversa, który był dostatecznie głupi i sprowadził tutaj całą swoją cholerną rodzinkę. Do tego dostałeś magnetyczny rezonans jądrowy. Dyrektor szpitala i ja staramy się o zwykły od pierwszego dnia i do dzisiaj nic.

– Starałem się powiedzieć im, żeby nie przydzielali mi takiego domu – tłumaczył się Kevin. – Mówiłem, że jest za duży.

– Ależ nie musisz mi tego tłumaczyć, stary. Rozumiem wszystko, bo jestem wprowadzony w twój projekt, jednak niewielu wie, o co w tym wszystkim chodzi, i niektórzy nie są zadowoleni. Nawet Spallek nie całkiem rozumie, chociaż z radością partycypuje w zyskach, jakie twój projekt przynosi tym wszystkim, którzy mieli dość szczęścia, aby ci pomagać.

Zanim Kevin zdołał odpowiedzieć, Bertram został kilkakrotnie zatrzymany na krótkie konsultacje. Przechodzili przez szpital weterynaryjny. W tych niespodziewanych przerwach w rozmowie Kevin zastanawiał się nad tym, co przed chwilą usłyszał. Zawsze zdawało mu się, że jest raczej niewidzialny, że nikt go nie dostrzega. Świadomość, że jest źródłem animozji, była trudna do zaakceptowania.

– Przepraszam – powiedział Bertram po kolejnej rozmowie. Pchnął ostatnie z podwójnych drzwi. Kevin podążał za nim.

Mijając Marthę, swoją sekretarkę, Bertram wziął z biurka stos telefonicznych informacji. Przejrzał je w drodze do gabinetu. Machnął na Kevina, żeby wszedł, i zamknął za nim drzwi.

– Będziesz zachwycony – stwierdził Bertram, odkładając karteczki na bok. Usiadł przed komputerem i wywołał na ekranie mapę Isla Francesca. – A teraz podaj mi numer zwierzaka, którego chcesz zlokalizować.

– O rety. Niech będzie numer jeden.

– Szukamy – zawołał Bertram. Wprowadził informację i kliknął. Nagle na mapie wyspy pojawił się czerwony, świecący punkt. Znajdował się na północ od wapiennego grzbietu, ale na południe od strumyka nazwanego dowcipnie Rio Diviso. Strumień, płynąc ze wschodu na zachód, dzielił wyspę wzdłuż na dwie części. Isla Francesca miała sześć mil długości i dwie szerokości. W samym środku znajdowało się bajoro z oczywistych względów nazwane przez nich Lago Hippo.

– Całkiem szybko, co? – zapytał dumny Bertram.

Kevin był zafascynowany. Nie tyle z powodu zaawansowanej techniki, chociaż i to go zainteresowało. Przede wszystkim dlatego, że czerwone światełko zapaliło się w tym miejscu, z którego, jak sobie wyobrażał, unosił się dym.

Bertram wstał i otworzył jedną z szafek. Wypełniona była małymi, ręcznymi urządzeniami elektronicznymi przypominającymi z wyglądu miniaturowe notesy z ekranami z ciekłych kryształów. Z każdego wystawała wysuwana antena.

– To działa w podobny sposób – powiedział Bertram. Jedno z urządzeń wręczył Kevinowi. – Nazywamy je lokatorami. Oczywiście są przenośne, więc można je zabrać w teren. To prawdziwa rewelacja w porównaniu z tym, co mieliśmy na początku.

Kevin spróbował uruchomić urządzenie. Z pomocą Bertrama szybko uzyskał obraz wyspy z czerwonym, migającym punktem. Edwards pokazał jeszcze, jak zejść z mapy ogólnej, pomniejszając skalę, aż uzyska się obraz kwadratu o boku około piętnastu metrów.

– Kiedy jesteś tak blisko, używasz tego – powiedział Bertram i wręczył Kevinowi instrument wyglądający jak lampa błyskowa z panelem cyfrowym niczym z pilota telewizyjnego. – Wpisujesz w to te same dane. To działa jak kierunkowa radiolatarnia. Im bliżej znajdujesz się poszukiwanego zwierzęcia, tym głośniej popiskuje. Kiedy obraz obiektu jest czysty, dźwięk będzie jednostajny. W takiej sytuacji musisz jedynie użyć pistoletu z nabojem usypiającym.