– Tak sobie myślę o tych agresywnych zachowaniach – wtrąciła Melanie. – Pasywność jest tą zaletą bonobo, która pozwala w ich społeczności utrzymywać matriarchat. Ponieważ zamówienia obejmowały najczęściej osobniki męskie, nasz program opiera się głównie na męskiej populacji. To musi powodować mnóstwo zatargów o nieliczne samice.
– Słuszna uwaga – zgodził się Kevin. Zastanawiał się, dlaczego Bertram o tym nie pomyślał.
– To brzmi jak opowiadanie o moim ulubionym zakątku na ziemi – zażartowała Candace. – Może w następne wakacje powinnam zrezygnować z Klubu Medyka i przyjechać na Isla Francesca.
Melanie roześmiała się.
– Wobec tego wpadniemy tu razem.
Po drodze minęli wielu Gwinejczyków wracających z pracy w Cogo do wioski. Większość kobiet dźwigała na głowach dzbanki i paczki. Mężczyźni najczęściej szli z pustymi rękoma.
– To dziwna kultura – skomentowała obrazek Melanie. – Kobiety wykonują lwią część pracy, uprawiają poletka, noszą wodę, wychowują dzieci, gotują pożywienie, dbają o dom.
– To co robią mężczyźni? – zapytała Candace.
– Siadają w kupie i prowadzą dyskusje filozoficzne – odparła Melanie.
Nagle do rozmowy wtrącił się Kevin.
– Mam pomysł. Aż dziwne, że wcześniej na to nie wpadłem. Może najpierw powinniśmy porozmawiać z Pigmejem, który nosi na wyspę pożywienie i posłuchać, co on ma do powiedzenia.
– Dla mnie brzmi to dość rozsądnie – zgodziła się Melanie. – Wiesz, jak się nazywa?
– Alphonse Kimba.
Gdy dotarli do wioski, zatrzymali się przed pełnym ludzi głównym sklepem i wysiedli. Kevin wszedł do środka zapytać o Pigmeja.
– To miejsce jest niemal zbyt czarujące – zauważyła Candace. – Wygląda po afrykańsku, ale jakby na modłę tego, co można zobaczyć w Disneylandzie.
Wioskę wybudowało GenSys z pomocą Ministerstwa Administracji. Domy były okrągłe, z cegieł z wypalonego na słońcu mułu i pomalowane na biało. Dachy zrobiono z trzciny, a ogrodzenia przydomowe dla zwierząt z trzcinowych mat przywiązanych do drewnianych pali. Zabudowa wydawała się tradycyjna, ale wszystko było nowe, bez jednej plamki. We wsi była także elektryczność i bieżąca woda. Całą sieć, zarówno energetyczną, jak i wodociągową, poprowadzono pod ziemią. Kevin wrócił szybko.
– Nie ma problemu. Mieszka niedaleko. Możemy iść pieszo. Wioska tętniła życiem. Wszędzie kręciło się wiele osób, mężczyzn, kobiety i dzieci. Właśnie rozpalano tradycyjne ogniska do gotowania. Wszyscy krzątali się radośnie, z uśmiechem, ciesząc się, że wreszcie minęła nieprzyjemna pora deszczowa. Alphonse Kimba miał około stu pięćdziesięciu centymetrów wzrostu i skórę czarną jak onyks. Jego szeroką, płaską twarz zdobił nie schodzący z ust uśmiech, którym przywitał niespodziewanych gości. Próbował przedstawić swoją żonę i dzieci, ale wszyscy natychmiast zniknęli w cieniu.
Alphonse zaprosił gości, aby usiedli na trzcinowych matach. Sam zaś podał cztery szklanki i wlał do nich spore porcje przezroczystego płynu ze starej, zielonej butelki pierwotnie zawierającej olej silnikowy.
Cała trójka niezwykle ostrożnie i z obawami spróbowała płynu. Nie chcieli wydać się niegrzeczni, ale też nie mieli ochoty na picie czegokolwiek.
– Alkohol? – zapytał Kevin.
– O tak! – przytaknął Alphonse. Uśmiechnął się jeszcze szerzej. – To lotoko z kukurydzy. Bardzo dobre! Przywiozłem je z mojego domu w Lomako. – Siorbnął z wielkim ukontentowaniem. Inaczej niż u większości mieszkańców Gwinei Równikowej, angielski Alphonse'a zabarwiony był francuskim akcentem, nie hiszpańskim. Był członkiem ludu Mongandu z Zairu. Przybył do Strefy z pierwszym transportem bonobo.
Skoro napój zawierał alkohol, który prawdopodobnie zabił wszystkie mikroorganizmy, goście nieco śmielej skorzystali z poczęstunku. Wszystkim wykrzywiło twarze, mimo że bardzo się starali opanować. Trunek był niezwykle mocny.
Kevin wyjaśnił, że przyszli zapytać go o bonobo mieszkające na wyspie. Oczywiście nie wspomniał o swych obawach, że niektóre z nich mogą być istotami człowiekowatymi. Zapytał tylko, czy Alphonse sądzi, że zachowują się tak samo jak bonobo w jego prowincji w Zairze.
– One wszystkie są bardzo młode. Dlatego zachowują się dziko i inaczej.
– Często chodzisz na wyspę?
– Nie, to zabronione. Tylko kiedy je odławiamy albo przenosimy tam, ale wtedy zawsze z doktorem Edwardsem.
– Jak dostarczasz dodatkowe jedzenie na wyspę? – spytała Melanie.
– Jest mała tratwa na linie. Przeciągam ją na wyspę, a potem z powrotem.
– Czy bonobo są bardzo agresywne, kiedy dostają jedzenie, czy dzielą się nim? – pytała dalej Melanie.
– Bardzo agresywne. Walczą jak szalone. Szczególnie o owoce. Raz widziałem, jak jedna małpa zabiła inną.
– Dlaczego? – zaciekawił się Kevin.
– Chyba żeby ją zjeść. Jak pożywienie, które przewiozłem, się skończyło, samiec zabił małpę i zabrał ją ze sobą.
– Tak zachowują się raczej szympansy – powiedziała Melanie do Kevina. Skinął twierdząco głową i spytał Alphonse'a:
– W którym miejscu odławia się zwierzęta?
– Wszystkie złapaliśmy po tej stronie jeziora i strumienia.
– Żadna nie znalazła się po stronie klifu?
– Nie, nigdy – zaprzeczył Pigmej.
– Jak dostajesz się na wyspę, kiedy idziesz złapać małpę? Wszyscy używają wtedy tratwy?
Alphonse roześmiał się szczerze. Aż oczy przecierał kłykciami.
– Tratwa jest za mała. Wszyscy staliby się kolacją dla krokodyli. Idziemy przez most.
– A dlaczego nie idziesz przez most, kiedy niesiesz jedzenie? – zapytała Melanie.
– Bo doktor Edwards musi zrobić, że most urósł.
– Urósł? – powtórzyła zaskoczona Melanie.
– Tak – odparł Alphonse.
Cała trójka wymieniła między sobą spojrzenia. Nie wiedzieli, co myśleć.
– Widziałeś jakiś ogień na wyspie? – zapytał Kevin, zmieniając temat.
– Żadnego ognia – odparł Alphonse. – Ale widziałem dym.
– I co myślisz?
– Ja? Ja nic nie myślę.
– Czy widziałeś kiedykolwiek, żeby któraś z małp tak robiła? – po raz pierwszy zapytała Candace. Jednocześnie zaciskała i otwierała palce i rozkładała ramiona tak jak bonobo przed operacją.
– Tak – odpowiedział Alphonse. – Wiele z nich tak robi, kiedy kończą rozdzielać między siebie jedzenie.
– A wydają jakieś odgłosy? – wtrąciła Melanie. – Czy w ogóle bardzo hałasują?
– No, bardzo.
– Tak jak bonobo w Zairze?
– Bardziej. Ale tam, w Zairze, nie widziałem tak często bonobo jak tu i nie karmiłem ich. W domu one miały swoje jedzenie w dżungli.
– Jakiego rodzaju odgłosy wydają? – spytała Candace. – Możesz nam dać przykład?
Alphonse roześmiał się, zażenowany. Rozejrzał się, aby mieć pewność, że żona go nie usłyszy. Wtedy nieśmiało zaczął zawodzić: "Eeee, ba da, loo loo, tad tat". Znowu się roześmiał. Był zawstydzony.
– Czy pohukują jak szympansy? – spytała Melanie.
– Niektóre.
Znowu popatrzyli na siebie. Na razie nie mieli więcej pytań. Kevin wstał. Obie panie zrobiły to samo. Podziękowali Alphonse'owi za gościnność i odstawili nie dokończone drinki. Jeżeli Pigmej poczuł się obrażony, nie dał tego poznać po sobie. Jego uśmiech nie zgasł.
– Jest jeszcze jedna rzecz – powiedział Alphonse, zanim jego goście wyszli. – Bonobo z wyspy lubią pozować. Ile razy przychodzą po jedzenie, stają wyprostowane.
– Za każdym razem? – zapytał Kevin.
– Przeważnie.
Cała trójka wróciła przez wioskę do samochodu. Milczeli do czasu, aż Kevin włączył silnik.
– No i co o tym sądzicie? – zapytał. – Powinniśmy jechać dalej? Słońce prawie już zaszło.
– Ja głosuję za – odpowiedziała Melanie. – Doszliśmy już tak daleko.
– Zgadzam się – przytaknęła Candace. – Strasznie jestem ciekawa zobaczyć most, który urósł.
Melanie roześmiała się.
– Ja także. Cóż za uroczy człowiek.
Kevin odjechał spod sklepu, który był teraz nawet bardziej zatłoczony niż przedtem. Jednak nie był pewny co do dalszego kierunku jazdy. Droga prowadziła prosto na parking przed sklepem, ale dalej nie było żadnego drogowskazu na wschód. Nie widział drogi, duktu, nawet przecinki. Musiał okrążyć cały plac. I nagle znalazł się na właściwym szlaku. Kiedy już się na nim znaleźli, nie mogli wyjść z podziwu, jak łatwo im to przyszło. Dukt był wąski, wyboisty i grząski. Rosła na nim niemal metrowa trawa. Wiele gałęzi zagradzało drogę, uderzając w przednią szybę samochodu, zaglądając do środka przez boczne okna. Żeby uniknąć zranienia, musieli podnieść szyby. Kevin włączył klimatyzację i reflektory. Snop światła wydobył z mroku ciemnozieloną ścianę roślinności i stworzył wrażenie, że jadą przez tunel.