Выбрать главу

– Nie, nie znam. – Głośno przełknął ślinę.

– Hej, Angelo, podejdź do nas! – zawołał Vinnie.

Angelo zsunął się z taboretu i podszedł do stolika.

– Siadaj, Angelo. Chcę, żebyś opowiedział naszemu dobremu doktorowi o Laurie Montgomery.

Raymond musiał przesunąć się głębiej pod ścianę, żeby zrobić nieco miejsca dla Angela. Poczuł się dość niewyraźnie między dwoma mężczyznami.

– Laurie Montgomery to sprytna i uparta osoba – powiedział Angelo niskim, ochrypłym głosem. – Mówiąc wprost, to istny wrzód na dupie.

Raymond unikał patrzenia w stronę Angela. Twarz miał całą w bliznach, oczy kaprawe, przekrwione.

– Angelo miał pecha zetknąć się z panią Laurie Montgomery kilka lat wcześniej – wyjaśnił Vinnie. – Angelo, powiedz, czego się dzisiaj dowiedziałeś po telefonie z Domu Pogrzebowego Spoletto.

– Rozmawiałem z Vinniem Amendola, naszym informatorem z kostnicy. Powiedział, że Laurie Montgomery uznała ustalenie, w jaki sposób zniknęło ciało Franconiego, za swój osobisty problem. Nie ma chyba potrzeby dodawać, że chłopak jest poważnie zaniepokojony.

– Rozumiesz, co mam na myśli – odezwał się znowu Vinnie. – Pojawiło się potencjalne zagrożenie dla nas, dlatego że wyświadczyliśmy tobie przysługę.

– Bardzo mi przykro – odparł nieprzekonująco Raymond. Nie potrafił jednak wymyślić żadnej innej odpowiedzi.

– No i w ten sposób wróciliśmy do tematu honorarium. Wobec zaistniałych warunków uważam, że honorarium powinno zostać w całości umorzone. Innymi słowy, żadnej opłaty za usługę dla mnie i Vinniego juniora teraz ani nigdy.

– Będę musiał poprosić o to szefów korporacji – prawie zapiszczał Raymond. Głośno chrząknął.

– Świetnie. I nie zawracaj mi więcej głowy. Wyjaśnij im, że to uzasadniony wydatek. Hej, sprawdź to, ale może będziesz mógł odliczyć sobie te pieniądze od podatku jako darowiznę. – Vinnie roześmiał się serdecznie ze swojego dowcipu.

Raymond wzdrygnął się niedostrzegalnie. Doskonale wiedział, że został nieuczciwie przymuszony, że nie miał wyboru.

– Okay – wykrztusił.

– Dziękuję. Boże, mam nadzieję, że sprawy w końcu się ułożą. Zostaliśmy swego rodzaju partnerami w interesach. Ufam, że zdobył pan również adres Cindy Carlson.

Raymond pogrzebał w kieszeni i wyciągnął kartkę z adresem. Vinnie wziął ją, przepisał informację i oddał mu. Podał adres Angelowi.

– Englewood, New Jersey – Angelo przeczytał na głos.

– Czy to problem? – zapytał Vinnie.

Angelo pokręcił przecząco głową.

– W takim razie załatwione – powiedział Vinnie i popatrzył na Raymonda. – Tyle jeśli chodzi o twój ostatni problem. Radziłbym jednak nie przychodzić do mnie z niczym więcej. Wobec naszej umowy w sprawie honorarium nie masz nam do zaoferowania nic wartościowego.

Kilka chwil później Raymond znalazł się na ulicy. Kiedy spoglądał na zegarek, uświadomił sobie, że cały drży. Zbliżała się siedemnasta i zaczął zapadać mrok. Podszedł do krawężnika i machnął na taksówkę. Co za katastrofa, pomyślał. Jakoś musiał załatwić sprawę zapłaty za Vinniego Dominicka i jego syna.

Taksówka zatrzymała się. Wsiadł i podał domowy adres. Gdy wyszedł z "Restauracji Neapolitańskiej", natychmiast poczuł się lepiej. Właściwie utrzymywanie dwóch zwierząt nie było zbyt kosztowne, skoro żyły na bezludnej wyspie. Sytuacja nie była więc tak beznadziejna, tym bardziej, że potencjalny problem z Cindy Carlson wyglądał na rozwiązany.

Kiedy otwierał drzwi do mieszkania, nastrój znacznie mu się poprawił.

– Były dwa telefony z Afryki – przywitała go Darlene.

– Kłopoty? – zapytał. W tonie Darlene było coś, co uruchomiło dzwonek alarmowy.

– Dobra wiadomość i zła. Dobra to informacja, że Horace Winchester ma się po operacji znakomicie i że w związku z tym powinieneś zająć się przetransportowaniem jego i zespołu chirurgicznego.

– A zła wiadomość?

– Dzwonił także Siegfried Spallek. Wyrażał się niejasno. Powiedział tylko, że są jakieś problemy z Kevinem Marshallem.

– Jakiego rodzaju problemy?

– Nie wyjaśnił.

Raymond przypomniał sobie, że prosił Kevina, aby nie robił niczego nie przemyślanego. Zastanowił się, czy Kevin usłuchał jego rady. Te problemy musiały dotyczyć głupiego dymu, który widział nad wyspą.

– Czy Spallek chciał, żebym jeszcze dziś oddzwonił?

– Kiedy dzwonił, u nich była jedenasta. Powiedział, że może porozmawiać z tobą jutro.

Raymond stęknął w duchu. Teraz będzie musiał spędzić całą noc, wyobrażając sobie Bóg wie co. Zastanowił się, kiedy wreszcie skończą się wszystkie jego troski.

ROZDZIAŁ 11

5 marca 1997 roku

godzina 23.30

Cogo, Gwinea Równikowa

Kevin usłyszał odgłos otwieranych ciężkich metalowych drzwi na szczycie schodów, a zaraz potem do pomieszczenia wdarł się strumień światła. Dwie sekundy później zapalił się ciąg żarówek w korytarzu. Przez kraty widział Melanie i Candace siedzące w swoich celach. Tak jak i on poruszyły się, gdy nagle zapłonęło światło.

Po ciężkich krokach na granitowych schodach poznali Spalleka. Towarzyszyli mu Cameron McIvers i Mustapha Aboud, szef ochrony marokańskiej.

– Najwyższy czas, panie Spallek! – odezwała się Melanie. – Żądam, aby natychmiast mnie stąd wypuszczono albo znajdzie się pan w prawdziwych tarapatach.

Kevin skrzywił się. To nie był dobry sposób na rozmowę ze Spallekiem w żadnej sytuacji, a w tych okolicznościach szczególnie.

Kevin, Melanie i Candace zostali zamknięci w całkiem ciemnych celach dojmująco gorącego, wilgotnego więzienia znajdującego się w piwnicach ratusza. Każda cela miała małe, łukowate okienko wychodzące na tyły budynku.

Okna były okratowane, ale nie oszklone, więc robactwo bez przeszkód wchodziło do środka. Cała trójka więźniów z przerażeniem nasłuchiwała chrzęstu i drapania różnych stworzeń, tym bardziej że przed wyłączeniem świateł widzieli kilka tarantul. Jedynym luksusem była możliwość swobodnego rozmawiania.

Najgorzej było na początku. Natychmiast gdy ucichły serie z broni maszynowej, Kevin i obie kobiety zostali oślepieni światłem ręcznych latarek. Kiedy oczy przyzwyczaiły się, zorientowali się, że wpadli w zasadzkę. Otaczali ich szyderczo uśmiechnięci, młodzi żołnierze gwinejscy, celujący w nich z wyraźną przyjemnością ze swoich AK-47. Kilku było do tego stopnia bezczelnych, że lufami zaczęło trącać kobiety.

Okropnie przerażeni Kevin i jego towarzyszki zastygli w bezruchu. Bali się nieprzytomnie jakiejś zbłąkanej kuli, bali się, że najmniejszy ruch sprowokuje żołnierzy. Dopiero pojawienie się kilku marokańskich ochroniarzy zmusiło niezdyscyplinowanych żołnierzy do odstąpienia od więźniów. Kevin nigdy nie przypuszczał, że ci onieśmielający go Arabowie mogą okazać się ratunkiem. Marokańczycy przejęli aresztantów z rąk żołnierzy. Najpierw samochodem Kevina przewieźli ich do swoich koszar po drugiej stronie centrum weterynaryjnego, gdzie zostali zamknięci na kilka godzin w pokoju bez okien. Wreszcie przetransportowano ich do miasta i zamknięto w starym więzieniu.

– Takie traktowanie jest oburzające – zaprotestowała Melanie.

– Wręcz przeciwnie – stwierdził Siegfried. – Zostałem zapewniony przez Mustaphę, że traktowano was z całym należnym szacunkiem.

– Szacunkiem! – prychnęła Melanie. – Strzelali z karabinów maszynowych! Trzymają nas w jakiejś ciemnej norze! To się nazywa szacunek?

– Nikt do was nie strzelał – poprawił ją Siegfried. – Oddano ledwie kilka strzałów ostrzegawczych, i to w powietrze. W końcu złamaliście jedno z podstawowych praw panujących w Strefie. Isla Francesca jest terenem zakazanym dla nie upoważnionych. Wszyscy o tym wiedzą.

Siegfried skinął na Camerona, wskazując Candace. Cameron wielkim kluczem otworzył celę pielęgniarki. Candace nie traciła czasu i natychmiast opuściła więzienie. Dokładnie otrzepała ubranie, by się upewnić, że nie ma w nim żadnych owadów. Ciągle miała na sobie fartuch pielęgniarki.

– Bardzo panią przepraszam – odezwał się do niej Siegfried. – Domyślam się, że została pani wprowadzona w błąd przez naszych badaczy. Być może nawet nie ostrzegli pani o zasadach dotyczących zakazu odwiedzania wyspy.

Cameron otwierał teraz cele Melanie i Kevina.

– Natychmiast, gdy usłyszałem o waszym zatrzymaniu, starałem się dodzwonić do doktora Lyonsa – powiedział Siegfried. – Chciałem, żeby zaproponował możliwie najlepsze wyjście z tej sytuacji. Jednak wobec nieobecności doktora musiałem wziąć odpowiedzialność na siebie. Wypuszczam was wszystkich na złożone osobiście zobowiązanie przestrzegania reguł. Mam nadzieję, że teraz zdajecie sobie sprawę z powagi podjętych przez was działań. Według prawa Gwinei Równikowej takie zachowanie można zakwalifikować jako zdradę stanu.