Выбрать главу

– Och, bzdury! – rzuciła Melanie.

Kevin aż się skurczył. Bał się, że Melanie rozzłości Siegfrieda i zamkną ich z powrotem w celach. Życzliwość nie należała do zalet szefa Strefy.

Mustapha wręczył Kevinowi kluczyki do samochodu.

– Pański wóz stoi z tyłu – powiedział z wyraźnym francuskim akcentem.

Kevin odebrał klucze. Ręka tak mu drżała, że wywołał tym uśmiechy na twarzach mężczyzn. Szybko włożył ją do kieszeni.

– Jestem pewien, że z doktorem Lyonsem porozmawiam jutro. Skontaktuję się z wami osobiście. Możecie iść – powiedział Siegfried.

Melanie miała coś powiedzieć, gdy Kevin, niespodziewanie nawet dla siebie samego, chwycił ją za ramię i pociągnął w stronę schodów.

– Mam dość spacerów pod rękę z mężczyznami – warknęła, jednocześnie próbując uwolnić ramię z uścisku Kevina.

– Podejdźmy tylko do wozu – szepnął Kevin chrypliwie, przez zaciśnięte zęby. Siłą prowadził Melanie obok siebie.

– Co za noc – narzekała. U stóp schodów udało jej się wreszcie uwolnić rękę. Poirytowana, ale bez dalszego oporu, ruszyła w górę. Kevin poczekał, aż wyprzedzi go Candace i poszedł za paniami na parter budynku ratusza. Weszli do sali zajmowanej przez żołnierzy gwinejskich, stojących zazwyczaj na zewnątrz budynku. Teraz w pomieszczeniu było ich czterech.

W obecności dyrektora placówki, szefa bezpieczeństwa oraz dowódcy Marokańczyków żołnierze zachowywali się znacznie powściągliwiej niż zwykle. Cała czwórka stała w postawie, którą najwidoczniej uznawali za postawę "na baczność", z bronią na ramionach. Kiedy pojawiły się obie kobiety i Kevin, na twarzach Gwinejczyków pojawiło się wyraźnie zaskoczenie.

Gdy Kevin wypychał panie przez drzwi na parking, Melanie odwróciła się i pokazała im palec.

– Proszę, Melanie! Nie prowokuj ich! – odezwał się Kevin błagalnym głosem.

Nie wiadomo, czy żołnierze nie zrozumieli gestu kobiety, czy też byli onieśmieleni niezwykłymi okolicznościami. Jakikolwiek był powód, nie wyszli za nimi, czego obawiał się Kevin.

Podeszli do samochodu. Kevin otworzył drzwi dla pasażerów. Candace wsiadła pospiesznie, lecz Melanie odwróciła się w stronę Kevina. Jej oczy błyszczały w bladym świetle.

– Daj kluczyki – zażądała.

– Co? – zapytał Kevin, choć doskonale zrozumiał, co powiedziała.

– Powiedziałam, żebyś dał mi kluczyki – powtórzyła.

Skonfundowany nieoczekiwanym żądaniem, ale równocześnie nie mając najmniejszej ochoty na podgrzewanie nastroju, wręczył jej kluczyki. Melanie natychmiast obeszła samochód i usiadła za kierownicą. Kevin usiadł obok niej. Prawdę mówiąc, nie dbał o to, kto prowadzi, byleby tylko szybko znaleźć się jak najdalej stąd. Melanie przekręciła kluczyk w stacyjce, dodała ostro gazu, aż zapiszczały opony, i szybko wyjechała z parkingu.

– Jezu, Melanie! Zwolnij! – jęknął Kevin.

– Jestem wściekła – odpowiedziała.

– Jak gdybym nie widział.

– Jeszcze nie wracam do domu. Ale was mogę podwieźć do domu, jeśli chcecie.

– A dokąd ty się jeszcze wybierasz? Przecież już prawie północ – przypomniał Kevin.

– Jadę do centrum weterynaryjnego. Nie zamierzam akceptować takiego traktowania bez wyjaśnienia, o co w tym wszystkim chodzi.

– A co się znajduje w centrum? – zapytał.

– Klucz do tego cholernego mostu – odpowiedziała. – Muszę go zdobyć, ponieważ sprawy wykraczają już poza zwykłą ciekawość.

– Może powinniśmy się zatrzymać i porozmawiać o tym – zasugerował Kevin.

Melanie wcisnęła hamulec. Kevin i Candace gwałtownie pochylili się do przodu i równie gwałtownie wrócili do poprzednich pozycji.

– Jadę do centrum weterynaryjnego. Wy możecie jechać ze mną albo podrzucę was do domu. Wolny wybór.

– Dlaczego dzisiaj? – zapytał Kevin.

– Dlatego, że właśnie w tej chwili jestem naprawdę wściekła, a po drugie, dlatego, że teraz się nie spodziewają. Oczywiście sądzą, że szybko pojedziemy do domu i schowamy się w pościeli. Dlatego byliśmy tak źle traktowani. Ale coś wam powiem, to nie w moim stylu.

– Ale w moim – odparł Kevin.

– Zdaje mi się, że Melanie ma rację – odezwała się pierwszy raz Candace. – Nie mam wątpliwości, że próbowali nas przestraszyć.

– I wykonali swoją robotę cholernie dobrze – stwierdził z rozbrajającą szczerością Kevin. – A może jestem w tym zespole jedynym człowiekiem przy zdrowych zmysłach?

– Zróbmy to – zdecydowała Candace.

– Och nie! – niemal zaskamlał Kevin. – Na mnie nie liczcie.

– Podrzucimy cię do domu – zaoferowała się Melanie. – To nie problem. – Zaczęła zawracać.

Kevin wyciągnął dłoń i powstrzymał rękę Melanie.

– W jaki sposób zamierzasz zdobyć klucz? Nawet nie wiesz, gdzie jest.

– To całkiem jasne, że muszą się znajdować w biurze Bertrama. Przecież on jest szefem zespołu, który opiekuje się bonobo wprowadzonymi do programu. Poza tym sam mówiłeś, że on je ma.

– No dobra, są w biurze Bertrama. Ale co z ochroną? Biura są pozamykane.

Melanie sięgnęła do górnej kieszeni fartucha, który ciągle miała na sobie, i wyjęła z niej kartę magnetyczną.

– Zapomniałeś, że należę do kierownictwa centrum weterynaryjnego. To nie jest VISA. Tym kawałkiem plastyku mogę o każdej porze otworzyć każde drzwi w centrum. Pamiętaj, że moja praca w ramach projektu z bonobo tylko w części dotyczy kwestii zapłodnienia.

Kevin odwrócił się i popatrzył na Candace. Jej blond włosy wydawały się świecić w słabym świetle wnętrza samochodu.

– Jeśli ty, Candace, wchodzisz do gry, to chyba i ja się dołączę – stwierdził.

– Jazda! – krótko odparła dziewczyna.

Melanie wcisnęła gaz i ruszyła drogą na północ, mijając warsztaty i garaże. W warsztatach praca szła pełną parą, potężne reflektory oświetlały cały teren. Odkąd nasilił się transport ciężarowy między Bata i Strefą, nocne zmiany w warsztatach były znacznie większe niż dzienne czy wieczorne.

Melanie minęła wiele traktorów z przyczepami, aż przejechała skrzyżowanie z drogą do Bata. Od tego miejsca do samego centrum nie zauważyli ani jednego pojazdu.

W centrum, jak w warsztatach, pracowano na trzy zmiany, z tą różnicą, że tu zmiana nocna była najmniej liczna. Większość pracowników znajdowała się teraz w szpitalu weterynaryjnym. Melanie wykorzystała ten fakt i zajechała toyotą Kevina przed drzwi szpitala, aby ukryć samochód wśród innych stojących tam wozów.

Wyłączyła silnik i popatrzyła na wejście do szpitala. Bębniła lekko palcami w kierownicę.

– No? – odezwał się Kevin. – Jesteśmy na miejscu. Jaki mamy plan?

– Myślę. Nie mogę się zdecydować, co jest lepsze: czy powinniście tu poczekać, czy pójść ze mną.

– To wielki gmach – stwierdziła Candace. Pochyliła się do przodu i oglądała ogromny budynek stojący przed nimi. Od ulicy, którą podjechali, pawilon ciągnął się aż do ściany dżungli, w której niknął. – Tyle razy byłam w Cogo, ale tu nigdy nie zajrzałam. Nie miałam pojęcia, że to takie rozległe. Czy to, co mamy przed sobą, to szpital?

– Tak. Całe to skrzydło – potwierdziła Melanie.

– Chętnie bym obejrzała. Nigdy nie byłam w szpitalu dla zwierząt, tym bardziej takim wspaniałym.

– Jest supernowoczesny. Powinnaś zobaczyć sale operacyjne – powiedziała Melanie.

– O mój Boże – westchnął Kevin i wywrócił oczami. – Znalazłem się w szponach obłędu. Właśnie przeżyliśmy najbardziej wyczerpujące doświadczenia naszego życia, a wy planujecie ruszać na dalszą wycieczkę.

– To nie ma być wycieczka – stwierdziła Melanie, wychodząc z samochodu. – Chodź Candace. Twoja pomoc z pewnością się przyda. Ty, Kevin, możesz tutaj na nas poczekać.

– Tak będzie najlepiej – odparł, ale tylko przez kilka chwil mógł spokojnie przypatrywać się obu kobietom zmierzającym w stronę wejścia. Potem także wysiadł i ruszył za nimi. Zdecydował, że niepokój oczekiwania będzie gorszy niż to, co może go spotkać w środku.

– Poczekajcie! – zawołał i nawet podbiegł kilka kroków, żeby się z nimi zrównać.

– Tylko nie chcę wysłuchiwać żadnych narzekań – ostrzegła go Melanie.

– Nie bój się. – Poczuł się jak nastolatek, któremu matka natarła uszu.

– Nie przewiduję żadnych kłopotów. Biuro Bertrama Edwardsa znajduje się w części administracyjnej budynku, która o tej porze jest pusta. Ale żeby mieć pewność, że nie wzbudzimy żadnych podejrzeń, gdy znajdziemy się w środku, natychmiast idziemy do szatni. Macie się przebrać w fartuchy centrum. Jasne? To nie jest pora na składanie wizyt, więc lepiej wyglądać na pracowników.