– Jesteś bliżej – odparł Vinnie, nie wyglądając nawet zza gazety.
Jack szeroko otworzył oczy na tę manifestację braku respektu ze strony Vinniego, ale nie zaprotestował, bo w duchu musiał przyznać, że jego kolega ma rację. Podszedł więc osobiście do oszklonych drzwi i otworzył je. Zanim zdążył otworzyć usta, żeby przypomnieć o zakazie palenia tytoniu, obstąpiła go chmara dziennikarzy.
Musiał odepchnąć kilka mikrofonów, które wręcz dźgały go w twarz. Pytania padły równocześnie, tak że Jack nie zrozumiał, o co pytano, dotarło do niego jedynie, że chodzi o jakąś autopsję. Ile sił w płucach zawołał, że nie wolno palić, i dosłownie strząsnął z ramion czyjeś ręce, zanim udało mu się zamknąć drzwi. Dziennikarze naparli na nie z impetem.
Zdegustowany tym widokiem Jack wrócił do pokoju dla lekarzy.
– Czy ktoś łaskawie wyjaśni mi, co tu się dzieje? – zapytał głośno.
Wszyscy obrócili się w jego stronę; pierwsza odezwała się Laurie.
– Nie słyszałeś?
– A pytałbym, gdybym słyszał? – odparł Jack.
– Na miłość boską o niczym innym nie mówią w telewizji – żachnął się Calvin.
– Jack nie ma telewizora – odpowiedziała Laurie. – Sąsiedzi nie pozwalają.
– Gdzie pan mieszka? – zapytał zaskoczony sierżant Murphy. – Nigdy nie słyszałem, żeby sąsiedzi zabraniali sobie nawzajem posiadać telewizory. – Wiekowy Irlandczyk z czerwoną twarzą przybrał ojcowski ton. Został przydzielony do służby w kostnicy wiele lat temu, tak wiele, że nie chciał się przyznawać ile, ale dlatego też o wszystkich pracownikach myślał jak o członkach swojej rodziny.
– Mieszka w Harlemie – wyjaśnił Chet. – Właściwie to jego sąsiedzi cieszyliby się, gdyby kupił telewizor, bo mogliby go sobie pożyczyć.
– Wystarczy, moi drodzy – przerwał Jack. – Powiedzcie, co to za historia.
– Wczoraj po południu odstrzelili jednego z bossów mafii – wyjaśnił swym donośnym głosem Calvin. – Od czasu, gdy złożył deklarację o gotowości do współpracy z prokuraturą, jakby kto wsadził kij w gniazdo szerszeni, a gangster znalazł się pod opieką policji.
– Nie był bossem mafii – zaprzeczył Lou Soldano. – Był jedynie jednym z ludzi ze średniego szczebla rodziny Vaccarro.
– Mniejsza o to. – Calvin machnął z lekceważeniem ręką. – Problem w tym, że trafili go, kiedy znajdował się pod opieką policji nowojorskiej, co mówi nam wiele o jej zdolnościach do chronienia człowieka.
– Ostrzegano go, żeby nie wychodził do restauracji – protestował Lou. – Wiem to na pewno. Nie można chronić człowieka, jeżeli nie chce się stosować do dobrych rad.
– Możliwe, że został zabity przez policję? – zapytał Jack. Jednym z zadań patologa sądowego było branie pod uwagę Wszystkich możliwości, zwłaszcza kiedy chodziło o śmierć człowieka aresztowanego, który znajdował się pod strażą Policji.
– Nie był aresztowany – zaprzeczył Lou, domyślając się, co chodzi Jackowi po głowie. – To znaczy wcześniej był zatrzymany i postawiono mu zarzuty, ale wyszedł za kaucją.
– Skąd więc ta cała heca? – zapytał Jack.
– Stąd, że burmistrz, prokurator okręgowy i komisarz policji są wściekli jak jasna cholera – odpowiedział Calvin.
– Amen – potwierdził Lou. – Szczególnie komisarz. Dlatego tu jestem. Sprawa staje się jednym z tych uwielbianych przez media koszmarów, kiedy można swobodnie zatracić wszelkie proporcje. Musimy znaleźć sprawcę lub sprawców tak szybko, jak się da, inaczej polecą głowy.
– I stracicie przyszłych potencjalnych świadków – dodał Jack.
– Tak, to też – przyznał Lou.
– Nie wiem, Laurie – Calvin wrócił do przerwanej rozmowy. – Doceniam, że zjawiłaś się tak wcześnie i jesteś gotowa wziąć ten przypadek, ale możliwe, że Bingham będzie chciał zrobić to osobiście.
– Ale dlaczego? Przecież przypadek jest prosty, a ja ostatnio robiłam kilku zastrzelonych. Poza tym Bingham jest w ratuszu na spotkaniu w sprawach budżetowych i nie zjawi się wcześniej jak koło południa. Do tego czasu skończę i wyniki znajdą się już w rękach policji. Skoro czas dla nich jest w tej sytuacji tak ważny, moja propozycja chyba ma sens.
Calvin spojrzał na Lou.
– Sądzi pan, że pięć, sześć godzin może mieć znaczenie dla śledztwa?
– Może – przytaknął Lou. – Psiakrew, im szybciej autopsja zostanie przeprowadzona, tym lepiej. Dowiemy się chociażby, czy mamy szukać jednego człowieka, czy dwóch, a to już będzie bardzo pomocne.
Calvin westchnął.
– Nie cierpię takich decyzji. – Przeniósł potężny ciężar swego studwudziestokilogramowego, umięśnionego ciała z jednej nogi na drugą. – Kłopot polega na tym, że zazwyczaj nie potrafię przewidzieć reakcji Binghama. Ale do diabła z tym. Laurie, bierz się do roboty. To twój przypadek.
– Dzięki – odparła zadowolona Laurie. Złapała teczkę osobową Franconiego. – Czy miałbyś coś przeciwko temu, żeby Lou obserwował?
– Absolutnie nic – zgodził się Calvin.
– Chodź, Lou – zawołała Laurie, wzięła fartuch z krzesła i ruszyła do drzwi. – Zejdziemy na dół i przeprowadzimy pierwsze zewnętrzne oględziny, a potem prześwietlimy ciało rentgenem. Niestety, w całym tym zamieszaniu nie zrobili tego wczoraj wieczorem.
– Prowadź – odparł Lou.
Jack przez chwilę zastanawiał się nad czymś, ale szybko podjął decyzję i pobiegł za nimi. Zaciekawiło go, dlaczego Laurie tak bardzo chciała przeprowadzić tę sekcję. Uważał, że zrobiłaby lepiej, gdyby trzymała się z daleka od tej sprawy. Taki polityczny problem zawsze był jak gorące ziemniaki, których nie było komu wyciągać z ogniska.
Laurie szła szybkim krokiem i Jackowi nie udało się ich złapać przed salą konferencyjną. Lekarka zatrzymała się nagle i zajrzała do biura Janice Jaeger. Janice była sądowym wywiadowcą, czasami nazywano ich asystentami patologów albo krótko "apsami". Miała nocną zmianę, ale że pracę traktowała śmiertelnie poważnie, zawsze zostawała rano dłużej i kończyła papierkową robotę.
– Będziesz się widziała z Bartem Arnoldem przed wyjściem? – zapytała Laurie. Bart Arnold był szefem "apsów".
– Zazwyczaj go spotykam – odpowiedziała Janice. Była szczupłą, ciemnowłosą kobietą z wyraźnie podkrążonymi oczami.
– Wyświadcz mi przysługę. Poproś Barta, żeby ściągnął z CNN kasetę wideo ze strzelaniną sprzed restauracji. Wiesz, śmierć Franconiego. Chciałabym to zobaczyć tak szybko, jak się da.
– Załatwione – Janice odparła z uśmiechem.
Laurie i Lou poszli dalej.
– Hej, wy tam, zwolnijcie. – Jack wreszcie dogonił przyjaciół.
Laurie nie zatrzymując się, rzuciła:
– Mamy robotę do wykonania.
– Nigdy nie widziałem u ciebie takiego zapału do pracy – stwierdził Jack, gdy w trójkę spieszyli do sali autopsyjnej. – Co w tym takiego atrakcyjnego?
– Wiele rzeczy – odpowiedziała. Dotarli do windy i Laurie nacisnęła przycisk.
– Na przykład? – Jack zachęcał ją do wynurzeń. – Nie zamierzam wchodzić ci w paradę, ale przecież to niezwykle delikatna, polityczna sprawa. Nieważne, co zrobisz czy powiesz, zawsze kogoś wkurzysz. Myślę, że Calvin ma rację. Tego gościa powinien zrobić sam szef.
– Masz prawo do własnego zdania – powiedziała Laurie. Jeszcze raz wcisnęła przycisk. Winda dla personelu była irytująco wolna. – Ja jednak widzę sprawy inaczej. Po tych wszystkich zastrzelonych, których robiłam, fascynuje mnie szansa zbadania ran i znalezienia potwierdzenia na taśmie wideo z zarejestrowanym morderstwem. Mam zamiar napisać artykuł o ranach postrzałowych i ten przypadek może stać się koronną sprawą.
– O rety – jęknął Jack, spoglądając w sufit. – I do tego ma tak szlachetną motywację. – Spojrzał znowu na Laurie i powiedział: – Powinnaś to jeszcze raz przemyśleć. Przeczucie podpowiada mi, że nabawisz się potężnego biurokratycznego bólu głowy. Jeszcze masz czas, żeby się wycofać. Musisz jedynie odwrócić się na pięcie, pójść do Calvina i oznajmić, że zmieniłaś zdanie. Ostrzegam cię, podejmujesz spore ryzyko.
Laurie roześmiała się.
– Jesteś ostatnią osobą, która ma prawo ostrzegać innych przed ryzykiem. – Mówiąc to, wyciągnęła rękę i wskazującym palcem trąciła Jacka w nos. – Wszyscy twoi znajomi, włącznie ze mną, prosili, żebyś nie kupował nowego roweru. Ryzykujesz życie, nie ból głowy.
Zjawiła się winda i Laurie z Lou wsiedli. Jack zawahał się, ale w ostatniej chwili przecisnął się do środka przez zamykające się już drzwi.