– Naprawdę? – zapytała Cindy.
– Jasne. Proszę, podejdźmy, żeby kolega mógł z tobą porozmawiać.
Cindy spojrzała w lewo i w prawo, chociaż od pięciu minut ulicą nie przejechał żaden samochód. Przeszła przez jezdnię, ciągnąc za sobą psa, który postanowił obwąchać przydrożny wiąz.
Franco przesunął się tak, że Cindy mogła się schylić i zajrzeć przez okno do wnętrza samochodu i zobaczyć Angela. Zanim ktokolwiek zdołał coś powiedzieć, popchnął dziewczynę. Wpadła do środka, głową naprzód. Zwinnym ruchem wykręcił rękę porwanej, a nogą odegnał pudla.
Wcisnął się na przednie siedzenie, przyciskając dziewczynę do Angela. Wrzucił bieg, wcisnął gaz i odjechali.
Laurie zaskoczyła samą siebie. Zamiast biec do domu i obejrzeć taśmę z Franconim, zajęła się papierkową robotą. Pracując wydajnie, załatwiła naprawdę sporą część dokumentacji. Całkiem wysoki stos teczek leżący w narożniku biurka stanowił satysfakcjonującą gratyfikację za wysiłek.
Przysunęła tacę z preparatami mikroskopowymi i przystąpiła do analizy ostatniej sprawy. Wszystko miała już skompletowane, pozostały tylko te badania. Kiedy spojrzała w okular mikroskopu, ktoś zapukał w drzwi. Okazało się, że to Lou Soldano.
– Co tu robisz tak późno? – zapytał zaskoczony. Usiadł ciężko na krześle stojącym obok biurka Laurie. Nie wykonał najmniejszego gestu, by zdjąć prochowiec czy zsunięty na tył głowy kapelusz.
Laurie spojrzała na zegarek.
– Rety! Nie miałam pojęcia, która godzina!
– Przejeżdżając przez Queensborough Bridge, próbowałem się z tobą połączyć, a ponieważ w domu cię nie było, postanowiłem zajrzeć tutaj. Coś mi mówiło, że zastanę cię jeszcze w pracy. Wiesz, chyba za ciężko pracujesz.
– I kto to mówi! – odparła z sarkazmem. – Popatrz na siebie! Kiedy po raz ostatni się wyspałeś? No, oczywiście nie mówię o czujnej drzemce przy biurku.
– Porozmawiajmy o przyjemniejszych rzeczach – zaproponował Lou. – Może byśmy tak poszli coś przekąsić? Muszę jeszcze wskoczyć do komendy i jakąś godzinkę poświęcić na zaplanowanie dalszej pracy i rozkazy, ale potem z ochotą poszedłbym w jakieś przyjemne miejsce. Dzieciaki są z ciotką, niech jej Bóg błogosławi. Co powiesz na włoską kuchnię?
– Jesteś pewny, że masz ochotę na restaurację? – zapytała. Worki pod oczami prawie zlewały się z policzkami. Zarost wyglądał na nie golony od dłuższego czasu.
– Muszę coś zjeść. Zamierzasz jeszcze długo pracować?
– Już kończę. Ostatni przypadek. Zajmie mi może z pół godziny.
– Ty też musisz coś przegryźć.
– Jest jakiś postęp w sprawie Franconiego? – zapytała. Lou głośno wypuścił powietrze z płuc. Był wyraźnie poirytowany.
– Żałuję, ale nie. Problem w tym, że jak się od razu nie złapie odpowiedniego tropu, to w przypadku takich gangsterów, ślady mogą znikać szybko. W każdym razie przełomu w śledztwie, na który liczyłem, nie mamy.
– Przykro mi.
– Dzięki. A co u ciebie? Masz jakieś nowe pomysły na wyjaśnienie zniknięcia Franconiego?
– U nas trop wydaje się równie zimny jak u was. Calvin nawet mnie zbeształ za to, że niepokoję dokuczliwymi pytaniami pracowników z nocnej zmiany. A ja jedynie porozmawiałem z technikiem. Obawiam się, że kierownictwo chce zatuszować całą sprawę.
– Więc Jack miał rację, sugerując, żebyś sobie darowała tę historię.
– Zdaje się, że tak – przyznała niechętnie. – Ale nie mów mu tego.
– Chciałbym, żeby komisarz też zamierzał zatuszować sprawę. Cholera, może mnie to kosztować degradację.
– Szczerze powiedziawszy, coś mi wpadło do głowy. Jeden z domów pogrzebowych, które odbierały zwłoki tamtej nocy, nazywa się Spoletto. Z Ozone Park. Nazwa była mi jakoś znajoma. Wtedy przypomniałam sobie z tamtej sprawy z Cerinem jedno z bardziej przerażających morderstw na młodym gangsterze. Dokonano go właśnie tam. Twoim zdaniem to zwykły zbieg okoliczności, że właśnie oni odbierali zwłoki w nocy, kiedy zginęło ciało Franconiego?
– Tak – odparł Lou. – I powiem ci dlaczego. Znam ten zakład, bo od lat walczę ze zorganizowaną przestępczością w Queens. To przypadkowe i niewinne powiązanie z Domem Pogrzebowym Spoletto i nowojorskim światem przestępczym przez małżeństwo. Zresztą to nie ta rodzina. Franconiego zabili ludzie Vaccarro, nie Lucia.
– Ach tak. Cóż, tak tylko skojarzyłam.
– Nigdy nie lekceważę twoich uwag. Twoja pamięć mi imponuje. Nie jestem pewien, czy sam bym wpadł na taki ślad. Zostawmy to na razie. Co z kolacją?
– Jeśli jesteś tak zmęczony, jak wyglądasz, to może zrobimy sobie spaghetti u mnie? – zaproponowała Laurie, Lou i Laurie od lat byli dobrymi przyjaciółmi. Przy okazji sprawy Cerina nawiązali krótki romans, ale nie udało się. Postanowili zostać przyjaciółmi. Od tamtej pory często urządzali sobie wspólne kolacje.
– Nie sprawi ci to kłopotu? – Myśl o wyciągnięciu nóg na wygodnej kanapie u Laurie wydawała się obietnicą raju.
– Ależ skąd – zapewniła. – Właściwie nawet tak wolę. Mam w lodówce sos i jakieś sałatki.
– Świetnie! Kupię chianti. Zadzwonię, kiedy będę wyjeżdżał z komendy.
– Znakomicie.
Po wyjściu Lou Laurie wróciła do mikroskopu. Jednak wizyta przyjaciela rozproszyła jej koncentrację i znowu wróciła myślami do Franconiego. Poza tym była już zmęczona wpatrywaniem się w preparaty mikroskopowe. Oparła się wygodnie i przetarła oczy.
– Do diabła z tym! – mruknęła. Westchnęła i spojrzała na sufit, z którego tu i ówdzie zwisały pajęczyny. Ile razy zadawała sobie pytanie, jak ciało mogło opuścić kostnicę nie zauważone, tyle razy cierpiała prawdziwe katusze. Miała też poczucie winy, że nie potrafi pomóc Lou.
Wstała, narzuciła płaszcz, zatrzasnęła teczkę i wyszła z biura. Nie opuściła jednak kostnicy. Wręcz przeciwnie, postanowiła zejść na dół z kolejną wizytą. Dręczyło ją jeszcze jedno pytanie, które zapomniała zadać technikowi z wieczornej zmiany z poprzedniego dnia, Marvinowi Fletcherowi.
Zastała go przy biurku, zajętego wypisywaniem formularzy niezbędnych do wydawania zwłok zgodnie z wieczornym planem. Marvin był jednym z najwyżej cenionych przez Laurie współpracowników. Był na dziennej zmianie tuż przed tragicznym zamordowaniem Bruce'a Pomowskiego w czasie sprawy Cerina. Po tamtym wydarzeniu przeszedł na wieczorne zmiany. To był awans, gdyż technicy dzienni ponosili sporą odpowiedzialność, a praca w nocy była o wiele spokojniejsza.
– Cześć, Laurie! Co cię sprowadza? – zapytał, gdy kątem oka dostrzegł niespodziewanego gościa. Marvin był przystojnym, czarnoskórym mężczyzną, z cerą tak idealną, jakiej Laurie nie widziała jeszcze u nikogo innego. Jego skóra zdawała się błyszczeć, jakby jakieś światło rozświetlało ją od wewnątrz.
Przez chwilkę poplotkowała z nim, zajmując się jakimiś mało ważnymi informacjami, zanim przeszła do właściwej sprawy.
– Marvin, muszę cię o coś zapytać, ale nie chciałabym, żebyś poczuł się atakowany. – Laurie nie mogła zapomnieć reakcji Mike'a Passana, a nie chciała, aby Marvin również poskarżył się Calvinowi.
– O co?
– O Franconiego. Chciałam się dowiedzieć, dlaczego nie zrobiłeś wieczorem rentgena.
– Co ty mówisz? – zapytał zaskoczony Marvin.
– To, co usłyszałeś. W teczce denata nie było wyników prześwietlenia, nie znalazłam też kliszy, kiedy zajrzałam tu po zniknięciu ciała.
– Zrobiłem prześwietlenie. – Poczuł się dotknięty, że Laurie mogła posądzić go o podobne zaniedbanie. – Zawsze robię prześwietlenie zwłok, kiedy je przywożą, chyba że któryś z patologów nie życzy sobie tego w danej chwili.
– No to w takim razie gdzie są zdjęcia i filmy?
– Nie mam pojęcia co się stało ze zdjęciami, ale filmy… Bingham je wziął.
– Bingham wziął filmy? – zapytała Laurie. Chociaż wyglądało to dziwnie, domyśliła się, że Bingham pewnie zamierzał wykonać autopsję następnego ranka.
– Powiedział mi, że zabiera to do siebie. Co miałem zrobić, powiedzieć szefowi, że nie wolno zabierać filmów? Nigdy! Nie temu mądrali.
– Jasne, oczywiście – odparła Laurie bez przekonania. Zamyśliła się. To była niespodzianka. Zdjęcia rentgenowskie zwłok Franconiego istnieją! Oczywiście bez ciała niewiele to znaczyło, jednak zastanawiało Laurie, dlaczego nie została o tym poinformowana. Z drugiej jednak strony od zniknięcia ciała nie widziała się z Binghamem.
– No cóż, cieszę się, że porozmawialiśmy – powiedziała Laurie, otrząsając się z chwilowego zamyślenia. – Przepraszam za podejrzenie, że nie zrobiłeś zdjęć.