Выбрать главу

– Nie zakłócisz żadnego spotkania – zapewniła go Laurie. – To bardzo zwyczajna kolacja. Ale mamy coś, co chcieliśmy ci pokazać. Coś, co może cię zaskoczy, a nawet sprowokuje do wymierzenia sobie samemu kopniaka w siedzenie. Jak się pewnie domyślasz, jesteśmy bardzo podekscytowani.

– Tak? – odpowiedział pytająco Jack. Zaschło mu w ustach. Słyszał w tle śmiech Lou, więc dodał dwa do dwóch i domyślił się, co chcą mu pokazać; to musiał być pierścionek! Lou z pewnością się oświadczył!

– Przyjedziesz? – zapytała Laurie.

– Jest już późno. Muszę wziąć prysznic.

– No, ty stary konowale – odezwał się Lou, który przejął słuchawkę od Laurie. – Zbieraj swój tyłek i przyjeżdżaj. Laurie i ja wręcz umieramy z niecierpliwości, żeby ci to pokazać.

– Dobra – odpowiedział Jack z rezygnacją. – Wskoczę pod prysznic i będę za jakieś czterdzieści minut.

– Do zobaczenia, stary – rzucił Lou.

Jack odwiesił słuchawkę. "Stary?" – mruknął pod nosem. To nie brzmiało normalnie jak na Lou. Musiał być w siódmym niebie.

– Powiedz, co mogłabym zrobić, żeby cię rozweselić – powiedziała Darlene. Miała na sobie seksowne jedwabne body od Victoria's Secret, lecz Raymond nawet tego nie zauważył.

Leżał na tapczanie z workiem lodu na głowie i zamkniętymi oczami.

– Na pewno nie chcesz nic zjeść? – zapytała. Była wysoką kobietą, miała około stu osiemdziesięciu centymetrów wzrostu, jasne, tlenione włosy i ponętne ciało. Miała dwadzieścia sześć lat, jak oboje żartowali, była o połowę młodsza od niego. Zanim Raymond spotkał ją w "Auction House", przytulnym barze na East Side, pracowała jako modelka.

Powoli zdjął worek z głowy i spojrzał w stronę Darlene. Jej pełne życia krągłości wywoływały w nim wyłącznie irytację.

– Żołądek mam w gardle – odparł spokojnie. – Nie chce mi się jeść. Czy to tak trudno zrozumieć?

– Nie rozumiem, dlaczego się złościsz. – Darlene obstawała przy swoim. – Miałeś telefon od lekarki z Los Angeles, która postanowiła dołączyć do załogi, a to oznacza, że niedługo wśród klientów zjawią się gwiazdy filmowe. Moim zdaniem powinniśmy to uczcić.

Raymond znowu położył worek na głowie i zamknął oczy.

– Nie chodzi o problemy związane z interesem. Tu wszystko gra jak w zegarku. To te nieoczekiwane komplikacje, najpierw Franconi, teraz znowu Kevin Marshall. – O Cindy Carłson nie zamierzał wspominać. Prawdę powiedziawszy, starał się nawet o niej nie myśleć.

– Dlaczego ciągle martwisz się o Franconiego? Tym problemem przecież ktoś się już zajął.

– Słuchaj – Raymond starał się zachować spokój – może byłoby lepiej, gdybyś poszła sobie pooglądać telewizję i pozwoliła mi cierpieć w samotności.

– To może chociaż tosta albo jakieś pieczywo? – zapytała Darlene.

– Zostaw mnie w spokoju! – wrzasnął Raymond. Usiadł i ścisnął w dłoni worek z lodem. Oczy niemal wyszły mu z orbit, twarz płonęła.

– Dobrze, już dobrze, doskonale wiem, kiedy nie jestem potrzebna. – Darlene wydęła wargi. Kiedy wychodziła z pokoju, zadzwonił telefon. Odwróciła się do Raymonda i zapytała: – Chcesz, żebym odebrała?

Skinął głową. Kazał jej odebrać w gabinecie i powiedzieć, że nie wie, gdzie on może się teraz znajdować, bo nie miał ochoty z nikim rozmawiać.

Darlene przyjęła polecenie i poszła do gabinetu. Raymond głęboko odetchnął i znowu przyłożył worek z lodem. Wyciągnął się i spróbował zrelaksować. Gdy już prawie poczuł, że wraca do życia, dziewczyna wróciła.

– To nie telefon, tylko domofon – poinformowała. – Na dole jest jakiś człowiek i chce się z tobą zobaczyć. Nazywa się Franco Ponti i mówi, że to ważne. Powiedziałam, że muszę sprawdzić, czy jesteś u siebie. Co mam odpowiedzieć?

Raymond usiadł. Ogarnął go niepokój. Przez chwilę nie potrafił skojarzyć nazwiska, ale czuł, że nie zwiastuje niczego dobrego. Nagle przypomniał sobie. To był jeden z ludzi Vinniego Dominicka, z którym gangster przyszedł do jego domu.

– Więc? – zapytała Darlene.

Raymond głośno przełknął ślinę.

– Porozmawiam z nim. – Sięgnął za kanapę i podniósł drugą słuchawkę domofonu. Starał się, żeby jego "halo" zabrzmiało pewnie i autorytatywnie.

– Sie masz, doktorze – bezceremonialnie przywitał go Franco. – Byłbym bardzo rozczarowany, gdybym cię nie zastał w domu.

– Właśnie zamierzałem się położyć spać. Jest już raczej późno jak na wizyty.

– Serdecznie przepraszamy za porę, ale Angelo Facciolo i ja mamy coś, co chcielibyśmy panu pokazać.

– Czy nie możemy tego odłożyć do jutra? Powiedzmy między dziewiątą a dziesiątą.

– To nie może czekać. No dalej, doktorze! Nie kuś losu. Specjalnym życzeniem Vinniego Dominicka było, żebyś się osobiście zapoznał z jakością świadczonych przez nas usług.

Raymond gwałtownie próbował wymyślić jakąś wymówkę, żeby nie schodzić na dół, ale przy tym bólu głowy wysiłek nie przyniósł żadnych rezultatów.

– Dwie minutki, tylko o tyle proszę – powiedział Franco.

– Jestem strasznie zmęczony. Obawiam się, że…

– Zamknij się, doktorku, i posłuchaj: masz zejść tu na dół albo zrobi ci się bardzo przykro. Mam nadzieję, że wyrażam się dość jasno.

– Tak, schodzę – poddał się, widząc, że nie uniknie spotkania. Nie był taki naiwny, żeby sądzić, iż Dominick lub jego ludzie rzucają pogróżki na wiatr. – Zaraz będę.

Poszedł do garderoby, zdjął z wieszaka płaszcz i zarzucił na ramiona.

Darlene była zaskoczona.

– Wychodzisz?

– Wygląda na to, że nie mam wielkiego wyboru. Chyba mogę się cieszyć, że nie chcą wejść na górę.

Kiedy znalazł się w windzie, spróbował się uspokoić, ale nie było to łatwe, tym bardziej że ból głowy jeszcze się wzmógł. Ta nieoczekiwana i nie chciana wizyta sprawiła, że czuł się nieznośnie. Nie miał pojęcia, co ci ludzie chcą mu pokazać, chociaż domyślał się, że musi to mieć jakiś związek z tym, jak załatwili sprawę Cindy Carlson.

– Dobry wieczór, doktorze – powiedział Franco, kiedy Raymond wyszedł z budynku. – Przepraszam, że sprawiamy tyle kłopotu.

– Nie przedłużajmy niepotrzebnie – odparł Raymond. Starał się być bardziej pewny siebie, niż rzeczywiście był.

– Będzie krótko i uroczo, wierz mi. Jeśli nie masz nic przeciwko – powiedział i wskazał na ulicę w stronę zaparkowanego tuż przy hydrancie forda sedana. Angelo ni to siedział, ni stał oparty o bagażnik i palił papierosa.

Raymond podszedł za Frankiem do samochodu. Angelo wyprostował się i odsunął na bok.

– Chcielibyśmy, żebyś zerknął na momencik do bagażnika – powiedział Franco. Podszedł do wozu od tyłu i kluczykiem otworzył pokrywę. – Zbliż się, żeby lepiej widzieć. Światło nie jest najlepsze.

Raymond stanął między fordem a zaparkowanym za nim kolejnym samochodem, dosłownie centymetry od pokrywy bagażnika, kiedy Franco ją podniósł.

W następnej sekundzie Raymond poczuł, jak serce przestaje mu bić. W chwili kiedy stanął przed nim upiorny widok martwego ciała Cindy Carlson zwiniętego w bagażniku, błysnęło ostre światło.

Raymond cofnął się gwałtownie. Zrobiło mu się niedobrze na samo wspomnienie nalanej, porcelanowej twarzy dziewczyny, która wbiła mu się w pamięć, i niespodziewanego błysku, w którym natychmiast rozpoznał flesz polaroidu.

Franco zamknął bagażnik i otrzepał dłonie.

– Jak wyszło zdjęcie? – zapytał Angela.

– Trzeba poczekać minutkę – odparł drugi z gangsterów, trzymając zdjęcie za narożnik. Czekał, aż ukaże się sfotografowany obraz.

– Jeszcze tylko sekundkę – powiedział Franco do Raymonda.

Raymond mimowolnie jęknął pod nosem, wzrokiem szaleńczo przeczesywał okolice, aby się upewnić, czy nikt poza nim nie zauważył ciała w samochodzie.

– Dobrze wygląda – stwierdził Angelo i wręczył fotografię Francowi, który spojrzał na nią i zgodził się. Wyciągnął zdjęcie tak, żeby i Raymond mógł się przypatrzyć.

– Powiedziałbym, że to twój lepszy profil – zauważył Franco.

Raymond ciężko przełykał. Zdjęcie tak samo dobrze pokazywało jego ciężkie przerażenie, jak i ciało martwej dziewczyny.

Franco schował fotkę do kieszeni.

– No, to by było na tyle, doktorze. Mówiłem, że nie zabierzemy wiele czasu.

– Po co to zrobiliście? – zapytał Raymond łamiącym się głosem.

– To był pomysł Vinniego – wyjaśnił Franco. – Pomyślał, że dobrze by było mieć dowód przysługi, którą ci oddał, tak na wszelki wypadek.