– Może powinniśmy posłać im kilka piłek do nogi – zażartował Siegfried. – To bym im pewnie zapewniło jakąś rozrywkę. – Roześmiał się serdecznie.
– Nie wydaje mi się, żeby to był powód do żartów – powiedział poirytowany Raymond. Nie lubił Siegfrieda, chociaż doceniał sprawność, z jaką prowadził całe przedsięwzięcie. Potrafił sobie wyobrazić szefa, otoczonego całą tą wypchaną menażerią i czaszkami stojącymi przed nim na biurku.
– Kiedy przyjedziesz po pacjenta? Mówiłem już, że ma się doskonale i jest gotowy do powrotu.
– To świetnie. Zadzwonię do Cambridge i jak tylko będą mieli wolny samolot, przylatujemy. Myślę, że zabierze to dzień, najwyżej dwa.
– Daj znać – poprosił Siegfried. – Przyjadę po ciebie do Bata.
Raymond odłożył słuchawkę i odetchnął z ulgą. Cieszył się, że zadzwonił do Afryki, ponieważ niepokój trapiący go od wielu godzin miał swoje źródło między innymi w poprzednim telefonie Siegfrieda i enigmatycznej informacji o kłopotach z Kevinem. Dobrze było wiedzieć, że kryzys został zażegnany. Pomyślał nawet, że gdyby udało mu się wyrzucić z umysłu przygnębiające wspomnienie leżącej w bagażniku Cindy Carlson, to poczułby się znowu tak dobrze jak kiedyś.
ROZDZIAŁ 13
6 marca 1997 roku
godzina 12.00
Cogo, Gwinea Równikowa
Kevin całkowicie stracił poczucie czasu. Od kilku godzin siedział wpatrzony w ekran komputera. Nagłe pukanie zburzyło jego koncentrację. Wstał od biurka i poszedł otworzyć drzwi. Z radością ujrzał Melanie, która, nie zwlekając, wślizgnęła się do gabinetu. Miała ze sobą dużą papierową torbę.
– Gdzie się podziali twoi technicy? – spytała.
– Dałem im wolny dzień. W żaden sposób nie potrafiłem się dzisiaj skupić na pracy, więc kazałem im się cieszyć słońcem. Mieliśmy strasznie długą porę deszczową, która wróci do nas, zanim się obrócimy.
– Gdzie jest Candace? – zapytała Melanie, odkładając pakunek na laboratoryjny blat.
– Nie wiem. Nie widziałem się z nią ani nie rozmawiałem, odkąd rano rozstaliśmy się przed szpitalem.
To była długa noc. Po spędzeniu około godziny w lodówce, Melanie namówiła ich do przejścia do dyżurki, którą zajmowała w centrum weterynaryjnym. Pozostali w niej do rana, drzemiąc na zmianę. Kiedy zaczęli się zjawiać pracownicy, wszyscy troje wmieszali się niepostrzeżenie między nich i bez incydentów zdołali wrócić do Cogo.
– Wiesz, jak można się z nią skontaktować?
– Podejrzewam, że wystarczy zadzwonić do szpitala i poprosić o przywołanie – zasugerował Kevin. – Chyba że jest w swoim pokoju, w zajeździe, co biorąc pod uwagę dobre samopoczucie Horace'a Winchestera, jest wielce prawdopodobne. – Zajazdem nazywano w Strefie kwatery dla personelu przyjeżdżającego z pacjentami. Pokoje zostały wydzielone w kompleksie szpitalno-laboratoryjnym.
– Racja – zgodziła się Melanie. Podniosła słuchawkę i poprosiła centralę o połączenie z pokojem Candace. Dziewczyna odpowiedziała po trzecim sygnale. Z głosu jasno wynikało, że spała.
– Idę z Kevinem na wyspę – powiedziała bez wstępów Melanie. – Chcesz się przyłączyć czy wolisz tu zostać?
– O czym ty mówisz? – wtrącił zdenerwowany Kevin. Melanie kiwnęła w jego stronę, żeby był cicho.
– Kiedy? – zapytała Candace.
– Jak tylko się tu zjawisz. Jesteśmy w laboratorium Kevina.
– To mi zabierze jakieś pół godziny. Muszę wziąć prysznic.
– Czekamy – odpowiedziała Melanie i odłożyła słuchawkę.
– Melanie, czyś ty zwariowała? Musi upłynąć nieco czasu, zanim znowu zaryzykujemy wyprawę na wyspę – zaprotestował Kevin.
– Ta dziewczyna tak nie uważa – powiedziała Melanie, wskazując na siebie palcem. – Im szybciej tam pójdziemy, tym lepiej. Jeżeli Bertram odkryje, że zginął klucz, zmieni zamek, i znajdziemy się w punkcie wyjścia. Poza tym, jak powiedziałam w nocy, uważają nas za ciężko przestraszonych. Jeżeli pójdziemy teraz, to unikniemy spotkania ze strażnikami, których na pewno jeszcze nie wystawili.
– Nie wydaje mi się, żebym miał na to ochotę.
– Och, naprawdę? – zapytała lekceważącym tonem. – Hej, przecież to ty wywołałeś całe zamieszanie, w które jesteśmy teraz wplątani. Zaczęło się od twoich obaw, a teraz ja także jestem zaniepokojona. Dzisiaj rano widziałam pewne dowody pośrednio potwierdzające nasze podejrzenia.
– Co takiego?
– Weszłam do części zamkniętej, w której trzymamy bonobo w centrum. Upewniłam się, że nikt mnie nie zauważył, więc nie masz powodów do obaw. Straciłam godzinę, ale udało mi się znaleźć matkę z jednym z naszych małych bonobo.
– I? – zapytał Kevin, chociaż nie był pewny, czy chce usłyszeć resztę.
– Przez cały czas, gdy tam byłam, małe chodziło na tylnych kończynach tak jak ty czy ja. – Oczy Melanie rozbłysły uczuciem graniczącym ze złością. – Istoty tak się zachowujące zwykliśmy nazywać dwunożnymi.
Kevin skinął głową i spojrzał w drugą stronę. Napięcie Melanie odbierało mu odwagę, a jej słowa potwierdzały najgorsze przypuszczenia.
– Musimy się na sto procent przekonać, jak jest naprawdę. A możemy to zrobić tylko w jeden sposób: idąc tam – podsumowała Melanie.
Kevin znowu skinął głową.
– Przygotowałam kilka kanapek – wskazała na papierową torbę. – Wyobraź sobie, że jedziemy na piknik.
– Ja również odkryłem dziś rano coś niepokojącego. Pozwól, że ci zademonstruję. – Przysunął taboret do komputera. Poprosił Melanie, żeby usiadła, a sam zajął swoje miejsce. Uderzył w kilka klawiszy i na ekranie pojawiła się mapa Isla Francesca. – Nakazałem komputerowi kontrolować przez kilka godzin aktywność wszystkich siedemdziesięciu trzech bonobo. Następnie skondensowałem dane tak, że mogłem obserwować ich aktywność w przyspieszonym tempie – wyjaśnił. – Popatrz co z tego wyszło.
Kliknął myszką, żeby rozpocząć wyświetlanie pożądanego obrazu. Liczne czerwone punkty błyskawicznie wytyczyły skomplikowany wzór geometryczny. Zabrało to jedynie kilka sekund.
– Wygląda, jakby kura nabazgrała pazurem – stwierdziła Melanie.
– Jeśli nie liczyć tych dwóch punktów – zwrócił uwagę Kevin.
– Najwyraźniej te dwa nie ruszały się za dużo.
– No właśnie. Oznaczone są numerami sześćdziesiąt i sześćdziesiąt siedem. – Kevin sięgnął po mapę topograficzną wyspy, którą wyniósł niechcący z gabinetu Bertrama. – Wyrysowałem marszrutę małpy numer sześćdziesiąt. Zmierzała prosto na południe w stronę Lago Hippo. Według mapy nie ma tam drzew.
– Jakie jest twoje wyjaśnienie?
– Poczekaj. Potem wybrałem fragment siatki, uzyskując obraz kwadratu wyspy, w którym zlokalizowałem numer sześćdziesiąt. Wydzieliłem kwadrat o boku około piętnastu metrów. Popatrz, co się stało.
Znowu kliknął po uprzednim wybraniu opcji. Jeszcze raz czerwony punkt reprezentujący bonobo numer sześćdziesiąt pojawił się na ekranie.
– W ogóle się nie rusza – zauważyła Melanie.
– Obawiam się, że nie – przytaknął Kevin.
– Sądzisz, że śpi?
– O tej porze? A poza tym nawet we śnie powinien się poruszać. Zastosowana skala pozwoliłaby to zobaczyć. System jest wystarczająco czuły.
– Jeśli nie śpi, to co robi?
Kevin wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Może znalazł sposób na pozbycie się nadajnika.
– O tym nie pomyślałam. To straszne podejrzenie.
– Oprócz tego przychodzi mi do głowy, tylko jedno rozwiązanie: śmierć bonobo.
– Myślę, że to możliwe. Ale wydaje się mało prawdopodobne. To młode, nadzwyczajnie zdrowe zwierzęta. Upewniliśmy się o tym. Do tego przebywają w środowisku pozbawionym naturalnych wrogów, a pożywienia mają pod dostatkiem.
Kevin westchnął.
– Cokolwiek to jest, jest niepokojące i jeżeli dostaniemy się tam, musimy to sprawdzić.
– Ciekawe, czy Bertram o tym wie? Ogólnie rzecz biorąc, nie wróży to dobrze całemu programowi – stwierdziła Melanie.
– Myślę, że powinienem mu powiedzieć.
– Poczekajmy z tym do czasu, aż wrócimy z wyspy.
– Oczywiście – zgodził się Kevin.
– Odkryłeś coś jeszcze, korzystając z tego programu?
– Tak. Poważnie umocniłem się w moich podejrzeniach co do wykorzystywania przez bonobo jaskiń. Zobacz.
Kevin zmienił współrzędne geograficzne i przeniósł się na skalisty grzbiet wyspy. Teraz poprosił komputer o wykazanie trasy aktywności jego własnego duplikatu, małpy oznaczonej numerem jeden.
Melanie śledziła uważnie drogę czerwonego punktu, który nagle znikł. Po chwili znowu pojawił się w tym samym miejscu i przeszedł kawałek. Następnie ta sama sekwencja zdarzeń powtórzyła się po raz trzeci.