Выбрать главу

– Zdaje się, że muszę się zgodzić – stwierdziła Melanie. – Wygląda to tak, jakby twój bonobo wchodził i wychodził z jaskini.

– Kiedy tam będziemy, powinniśmy chyba dobrze się przyjrzeć naszym duplikatom. Są najstarsze, więc jeżeli któreś z transgenicznych bonobo zachowują się jak hominidy, to powinny to być te.

Melanie przytaknęła.

– Skóra mi cierpnie na myśl, że mam zobaczyć moją małpę. Ale nie będziemy mieli tam za dużo czasu. A biorąc pod uwagę, że wyspa ma dwanaście mil kwadratowych, niezwykle trudno będzie znaleźć określoną istotę.

– Mylisz się. Mam przyrząd, którego używają do odławiania zwierząt. – Wstał od komputera i podszedł do biurka. Kiedy wrócił, trzymał w ręku przyrząd do lokalizacji małp otrzymany od Bertrama. Pokazał aparat Melanie i objaśnił jego działanie. Była pod wrażeniem.

– Gdzie ona się podziewa? – spytała, spoglądając na zegarek. – Chciałam dostać się na wyspę w porze lunchu.

– Czy Siegfried rozmawiał z tobą dziś rano?

– Nie. Był u mnie Bertram. Wyglądał na naprawdę wściekłego, powiedział, że go rozczarowałam. Możesz sobie wyobrazić? Co to ma znaczyć, że mnie wyrzuca, czy jak?

– Czy w jakikolwiek sposób próbował wyjaśnić pochodzenie dymu, który widziałem?

– Ach, tak. Szedł jak po sznurku. Powiedział, że ludzie Siegfrieda wykonywali jakieś prace na wyspie i palili śmieci. Twierdził, że to działo się poza jego wiedzą.

– Z pewnością – skomentował Kevin. – Siegfried rozmawiał ze mną zaraz po dziewiątej. Opowiedział mi tę samą historyjkę. Powiedział nawet, że rozmawiał z doktorem Lyonsem, który był bardzo rozczarowany naszym zachowaniem.

– Pewnie się popłakałeś? – powiedziała Melanie. – Nie sądzę, aby mówił prawdę o ekipie pracującej na wyspie.

– Jasne, że kłamał – powiedziała Melanie z przekonaniem. – Bertram położył nacisk na to, że musi wiedzieć na bieżąco o wszystkim, co dotyczy wyspy. Człowiek zaczyna się zastanawiać, co oni sobie o nas myślą. Czy taki Bertram sądzi, że urodziłam się wczoraj?

Kevin wstał i wyraźnie podenerwowany podszedł do okna. Popatrzył na odległą wyspę.

– Co znowu? – zapytała Melanie.

– Siegfried – odpowiedział i spojrzał na koleżankę. – To jego ostrzeżenie o tutejszym prawie, które zastosuje wobec nas. Przypomniał, że wejście na wyspę może zostać potraktowane jako wystąpienie przeciwko państwu. Nie sądzisz, że powinniśmy potraktować to poważnie?

– Rany boskie, nie!

– Skąd ta pewność? Mnie Siegfried naprawdę przeraża.

– Mnie też by przeraził, gdybym była mieszkanką Gwinei Równikowej. Ale my nie jesteśmy obywatelami tego państwa. Jesteśmy Amerykanami. Dopóki jesteśmy w Strefie, stare dobre prawo amerykańskie ma nas pod swoją ochroną. Najgorsze, co mogą nam zrobić, to wylać z roboty. I jak powiedziałam zeszłej nocy, nie jestem pewna, czy nie przyjęłabym tego z ulgą. W tej chwili Manhattan wydaje mi się fajnym miejscem.

– Żałuję, że nie jestem równie pewny siebie jak ty – przyznał Kevin.

– Czy podczas pracy z komputerem uzyskałeś informacje potwierdzające podział bonobo na dwie grupy?

Skinął twierdząco głową.

– Większa grupa pozostaje stale w pobliżu jaskiń. Składa się głównie ze starszych egzemplarzy, w tym z naszych dwóch. Druga trzyma się lasu po północnej stronie Rio Diviso. Żyją w niej głównie młodsze małpy, chociaż trzecia z najstarszych jest z nimi również. To duplikat Raymonda Lyonsa.

– Bardzo dziwne.

– Cześć wam – rzuciła Candace na powitanie, wchodząc bez pukania. – Zmieściłam się w czasie? Nawet nie wysuszyłam sobie włosów. Jej podkręcone zwykle włosy były mokre i zaczesane prosto do tyłu od samego czoła.

– Jesteś w samą porę – uspokoiła ją Melanie. – Ty jedna okazałaś się dość mądra, żeby się wyspać. Muszę przyznać, że jestem wyczerpana.

– Czy Siegfried Spallek próbował się z tobą kontaktować? – zapytał Kevin.

– Około dziewiątej trzydzieści. Wyrwał mnie z głębokiego snu. Mam nadzieję, że zachowałam się rozsądnie.

– Co mówił?

– Właściwie był bardzo miły. Nawet przeprosił za wydarżenia poprzedniej nocy. Wyjaśnił także pochodzenie dymu nad wyspą. Powiedział, że to robotnicy palili śmieci.

– Nam powiedziano to samo – wyjaśnił Kevin.

– Co sądzicie? – zapytała Candace.

– Nie kupiliśmy tego – odparła Melanie. – Za bardzo pasuje.

– Też tak przypuszczam – zgodziła się Candace.

Melanie chwyciła torbę.

– No to zaczynajmy przedstawienie – powiedziała.

– Masz klucz? – zapytał Kevin, biorąc przyrządy do lokalizacji zwierząt.

– Oczywiście, że mam.

Melanie powiedziała jeszcze Candace, że przygotowała dla wszystkich lunch.

– Świetnie! Zgłodniałam.

– Poczekajcie sekundę! – Kevin zatrzymał się tuż przed schodami. – Coś mi przyszło do głowy. Wczoraj musieli nas śledzić. Tylko w taki sposób mogli nas zaskoczyć. Oczywiście to znaczy, że tak naprawdę mnie śledzili, bo tylko ja rozmawiałem z Bertramem Edwardsem o dymie nad wyspą.

– Celna uwaga – zgodziła się Melanie.

Spojrzeli po sobie.

– To co teraz zrobimy? – zapytała Candace. – Chyba nie chcemy, żeby nas ktoś śledził.

– Przede wszystkim nie możemy jechać moim samochodem – stwierdził Kevin. – Melanie, gdzie stoi twój? Jest sucho, więc powinniśmy poradzić sobie bez napędu na cztery koła.

– Na dole, na parkingu. Przyjechałam tutaj prosto z centrum weterynaryjnego.

– Jechał ktoś za tobą?

– Nie wiem. Nie oglądałam się.

– Hmmm – zastanowił się Kevin. – Jeśli zamierzają kogoś śledzić, to na pewno mnie. Tak sądzę. Melanie, zejdź na dół, wsiądź do auta i jedź do domu.

– A co wy zrobicie?

– Przez piwnice prowadzi przejście, którym można dojść prosto do elektrowni. Posiedź w domu pięć minut i przyjedź po nas pod elektrownię. Boczne drzwi wychodzą wprost na parking. Wiesz, o czym mówię?

– Wydaje mi się, że tak.

– W porządku. W takim razie tam się spotkamy – zdecydował Kevin.

Rozstali się na parterze, skąd Melanie wyszła wprost na południowy skwar, a Candace z Kevinem zeszli szybko do piwnicy.

Po piętnastominutowym marszu Candace ze zdziwieniem zauważyła, że podziemne korytarze są bardzo rozległe.

– Cała energia elektryczna pochodzi z tego samego źródła. Korytarze łączą wszystkie główne budynki. Jedynie centrum weterynaryjne ma własną siłownię.

– Można się tutaj zgubić.

– Sam się zgubiłem – przyznał Kevin. – I to kilka razy. Ale w czasie pory deszczowej uznałem, że te przejścia są bardzo przydatne. Jest w nich sucho i chłodno.

Gdy przechodzili obok elektrowni, poczuli wibracje pochodzące od pracujących turbin. Po metalowych stopniach wspięli się do drzwi. Natychmiast po wyjściu na parking, Melanie, której wóz stał zaparkowany pod drzewem, podjechała i zabrała ich.

Kevin wsiadł do tyłu, więc Candace mogła usiąść obok Melanie. Nie zwlekając ani sekundy, ruszyli przed siebie. Klimatyzacja działała znakomicie, pokonując upał i stuprocentową wilgotność.

– Widziałaś coś niepokojącego? – spytał Kevin.

– Nic a nic. Jeździłam trochę w kółko, udając, że załatwiam jakieś sprawy. Nikt za mną nie jechał. Jestem pewna na dziewięćdziesiąt dziewięć procent.

Kevin spoglądał przez tylną szybę hondy Melanie w stronę oddalającej się elektrowni, aż za zakrętem zniknęła z pola widzenia. Nie dostrzegł żadnych ludzi, nie gonił ich żaden samochód.

– Według mnie wygląda nieźle – powiedział. Położył się na tylnym siedzeniu, żeby nikt go nie zauważył.

Melanie objechała miasto od północy. Candace tymczasem zabrała się za kanapki.

– Niezłe – stwierdziła, jedząc tuńczyka na pełnoziarnistym pieczywie.

– Przygotowałam je w naszej stołówce w centrum – powiedziała Melanie. – Na dole w torbie są napoje.

– Chcesz, Kevin?

– Chętnie.

Candace podała mu między siedzeniami kanapkę i sok.

Szybko znaleźli się na drodze prowadzącej na wschód w stronę wioski. Ze swojej perspektywy Kevin widział tylko oplatane lianami szczyty rosnących wzdłuż drogi drzew i skrawki czystego błękitu przebijające się między konarami. Po tak wielu miesiącach zachmurzonego, deszczowego nieba, przyjemnie było teraz oglądać słońce.

– Jedzie ktoś za nami? – zapytał po jakimś czasie.

Melanie zerknęła w lusterko.

– Nie widzę żadnego samochodu.

Na drodze nie było w ogóle ruchu, ani do wioski, ani z powrotem. Mijali natomiast wiele kobiet wędrujących skrajem drogi. Większość dźwigała na głowach tobołki.