Выбрать главу

– W drodze powrotnej będziemy mieli zbyt wielu pasażerów: pacjenta i cały zespół chirurgiczny – tłumaczył spokojnie, ale twarz mu poczerwieniała.

Darlene westchnęła i poskarżyła się:

– Nigdy nigdzie nie jeżdżę.

– Następnym razem – jęknął Raymond, jakby miał za chwilę wyzionąć ducha, klepnął Darlene w pośladek i zachęcił ją do wstania. – To krótka podróż. Tam i z powrotem. Nie ma co liczyć na zabawę.

Darlene wybiegła z pokoju, wybuchając nagle płaczem. W pierwszej chwili zamierzał pójść i pocieszyć ją, ale rzut oka na zegarek powstrzymał go. Było po piętnastej, a w Cogo po dwudziestej pierwszej. Jeśli chciał porozmawiać z Siegfriedem, to powinien już zadzwonić. Zadzwonił do domu szefa Strefy. Gospodyni przełączyła do jego gabinetu.

– Sprawy idą dobrze? – zapytał Raymond, spodziewając się potwierdzenia.

– Znakomicie. Ostatnie wieści o samopoczuciu pacjenta nie mogłyby być lepsze.

– To budujące.

– Czuję, że nasze premie wkrótce wpłyną na konta.

– Oczywiście – odparł Raymond, chociaż wiedział, że w tej sprawie nastąpi pewna zwłoka. Wobec konieczności wypłacenia Vinniemu Dominickowi dwudziestu tysięcy dolarów gotówką, premie będą musiały poczekać aż do następnej wpłaconej zaliczki. – A jak wygląda sytuacja z Kevinem Marshallem?

– Wraca do normy, jeśli nie liczyć tego, że raz wrócili do zastrzeżonego obszaru.

– To nie brzmi jak powrót do normy.

– Uspokój się. Wrócili tylko po okulary, które zgubiła Melanie Becket. W każdym razie wyprawa skończyła się ostrzelaniem ich przez żołnierzy, których tam posłałem – zaśmiał się serdecznie na wspomnienie tamtego incydentu.

Raymond musiał poczekać, aż Siegfried się uspokoi.

– Co w tym zabawnego? – zapytał.

– Ci tępogłowi żołnierze przestrzelili Melanie szyby w samochodzie. Wściekła się, ale efekt został osiągnięty. Teraz jestem całkiem pewny, że będą się trzymać z daleka od wyspy.

– Mam nadzieję, że tak będzie.

– Poza tym dziś po południu miałem okazję wypić drinka z tymi babkami. Mam przeczucie, że nasz kłopotliwy poszukiwacz wplątał się w coś ryzykownego.

– O czym ty mówisz? – zapytał znowu zaniepokojony Raymond.

– Nie wierzę, żeby tracił czas i energię na zamartwianie się jakimś dymem nad wyspą. Moim zdaniem wplątał się w trójkąt miłosny.

– Poważnie? – Podobny pomysł odnośnie do Kevina Marshalla wydał się Raymondowi całkiem niedorzeczny. Ile razy kontaktował się z Kevinem, nigdy nie zauważył u niego najsłabszego nawet zainteresowania płcią przeciwną. Wiadomość, że nabrał ochoty i ma dość wigoru nie tylko dla jednej, ale od razu dwóch, była śmieszna.

– Takie skojarzenie przyszło mi do głowy. Powinieneś słyszeć, jak te dwie rozprawiały o "oryginalnym i miłym badaczu". Tak go nazywały. Szły właśnie do niego na kolację. O ile mi wiadomo, to pierwsze towarzyskie spotkanie, w którym brał udział, a mieszkam tuż naprzeciw.

– Powinniśmy być wdzięczni – powiedział Raymond.

– Zazdrośni jest chyba lepszym słowem – odparł Siegfried i wybuchnął na nowo gromkim śmiechem, co wyraźnie zaczęło grać Raymondowi na nerwach.

– Chciałem powiedzieć, że wylatuję jutro wieczorem. Nie wiem, o której będę w Bata, bo nie mam pojęcia, gdzie wypadnie nam śródlądowanie. Zadzwonię z lotniska, na którym będziemy tankować, albo poproszę pilota, żeby poinformował was drogą radiową.

– Ktoś przylatuje z tobą? – spytał Siegfried.

– Nic mi o tym nie wiadomo. Wątpię, bo w drodze powrotnej mamy prawie komplet na pokładzie.

– Będziemy cię oczekiwać – obiecał Siegfried.

– Do zobaczenia.

– Może przywiózłbyś ze sobą premie – zasugerował Siegfried.

– Zobaczę, czy pieniądze dotrą na czas – odparł Raymond.

Odłożył słuchawkę i uśmiechnął się. Pokręcił głową, zaskoczony, przypominając sobie to, co usłyszał o Kevinie.

– Nigdy nie można być niczego pewnym! – skomentował na głos i wstał zza biurka. Chciał odnaleźć Darlene i pocieszyć ją. Pomyślał, że na zgodę mogliby pójść na kolację do jej ulubionej restauracji.

Jack oglądał na wszystkie strony jedyną próbkę wątroby, jaką Maureen zdążyła dla niego przygotować. Użył obiektywu immersyjnego, aby zajrzeć w głąb zasadochłonnych plamek ziarniaka. Ciągle nie miał pewności, czy były tym, co sądził, a jeśli tak, to skąd się wzięły.

Wyczerpawszy całą swoją wiedzę z zakresu histologii i patologii, zdecydował się przekazać preparat wydziałowi patologii nowojorskiego szpitala akademickiego. W tej samej chwili zadzwonił telefon. To było oczekiwane przez Cheta połączenie z Karoliną Północną. Jack zadał kilka pytań i zapisał odpowiedzi. Odłożył słuchawkę i sięgnął po kurtkę wiszącą na szafce z dokumentacjami. Włożył ją zdążył wyjąć preparat z mikroskopu, kiedy znowu zadzwonił telefon. Tym razem to był Lou Soldano.

– Bingo! – powiedział radośnie na przywitanie. – Mam dla ciebie dobre wieści.

– Cały zamieniam się w słuch – odparł Jack, zdjął kurtkę i usiadł.

– Skontaktowałem się z moim znajomym z imigracyjnego i właśnie oddzwonił do mnie. Gdy przekazałem mu twoje pytanie, poprosił, żebym się nie rozłączał. Nawet słyszałem, jak wystukuje nazwisko Franconiego na klawiaturze komputera. Dwie sekundy później miał informacje. Carlo Franconi przyleciał do kraju dokładnie trzydzieści siedem dni temu, dwudziestego dziewiątego stycznia, i wylądował na Teterboro w New Jersey.

– Nigdy nie słyszałem o Teterboro – przyznał Jack.

– To prywatne lotnisko. Służy lotnictwu cywilnemu, ale głównie wielkim korporacjom, ze względu na bliskość miasta.

– Czy Carlo Franconi przyleciał samolotem firmowym?

– Nie wiem. Kumpel podał mi jedynie ich numer czy symbol wywoławczy, czy jak tam to nazywają. No wiesz, litery i cyfry wypisane na ogonie samolotu. Zaraz ci przedyktuję… o są: N69SU.

– Czy wiesz, skąd przyleciał samolot? – spytał Jack, zapisując jednocześnie na karteczce numer samolotu i datę przylotu.

– A tak. To musi być podawane. Przylecieli z Francji, z Lyonu.

– Eee, niemożliwe.

– Tak było w komputerze. Dlaczego uważasz, że to niemożliwe?

– Bo dziś rano rozmawiałem z centralą francuską zajmującą się rejestracją przeszczepów. Nie mają żadnej karty Amerykanina o nazwisku Franconi. Poza tym dość kategorycznie wykluczyli wykonywanie transplatacji Amerykanom, skoro ich obywatele czekają w kolejce.

– Informacje, jakimi dysponuje wydział imigracyjny, muszą zgadzać się kartą pokładową samolotu i z dokumentami Federalnego Zarządu Lotniczego oraz jego europejskiego odpowiednika. Przynajmniej tak mi się wydaje – odparł Lou.

– Jak sądzisz, czy twój znajomy z imigracyjnego ma jakiś kontakt we Francji? – spytał Jack.

– Nie zdziwiłoby mnie to. Chłopaki z wyższych szczebli muszą ze sobą ściśle współpracować. Mogę go zapytać. Co byś chciał wiedzieć?

– Jeżeli Franconi był we Francji, chciałbym się dowiedzieć, kiedy tam przyleciał. Najlepiej gdyby Francuzi przekazali wszelkie informacje, gdzie w ich kraju mógł przebywać. Zdaje się, że oni dokładnie pilnują wszystkich obcokrajowców, szczególnie spoza Europy.

– Dobra, zobaczę, co się da zrobić. Zaraz do niego zadzwonię i potem oddzwonię do ciebie.

– Poczekaj, jeszcze jedno. Jak można się dowiedzieć, do kogo należy N69SU?

– To łatwe. Musisz jedynie zadzwonić do Centrum Kontroli Lotów Federalnego Zarządu Lotniczego w Oklahoma City. Każdy to może zrobić, ale tam też mam znajomego.

– Kurczę, masz znajomych we wszystkich właściwych miejscach – skomentował Jack.

– Tak już jest w tej robocie. Cały czas świadczymy sobie jakieś przysługi. Gdybyś miał czekać na załatwianie spraw oficjalnymi kanałami, żadna nie zostałaby nigdy załatwiona.

– Nie ukrywam, że to dla mnie bardzo wygodne, móc skorzystać z twoich kontaktów – przyznał Jack.

– To znaczy mam zadzwonić do znajomego z FZL?

– Będę zobowiązany.

– Ależ cała przyjemność po mojej stronie. Mam wrażenie, że im bardziej pomogę tobie, tym bardziej pomogę sobie. Najlepsze, co mogę zrobić, to rozwiązać sprawę Franconiego. W ten sposób zachowam posadę.

– Wychodzę teraz z biura i jadę do szpitala akademickiego – powiedział Jack. – Może zadzwonię do ciebie za jakieś pół godziny?

– Doskonale – zgodził się Lou.

Jack pokręcił głową. Jak wszystko w tej historii, również informacje od Lou były zaskakujące i wprawiały w zakłopotanie. Francja była chyba ostatnim krajem, który według Jacka Franconi mógł odwiedzić.