– Przedsiębiorstwo zajmujące się biotechnologią! – powtórzył zaskoczony Jack. – Hmmm. To nowy zwrot. Musi być ważny, chociaż nie wiem dlaczego. Nie mam też pojęcia, co firma biotechnologiczna może robić w Gwinei Równikowej.
– A co może oznaczać ten kamuflaż w Nevadzie? – spytała Laurie. – Czyżby tak duża korporacja chciała ukryć posiadanie samolotu?
– Wątpię. Zbyt łatwo odkryłem powiązanie. Gdyby GenSys chciało ukryć swą własność, to prawnicy z Nevady nadal figurowaliby w dokumentach jako właściciele Alpha Aviation. Tymczasem już na pierwszym posiedzeniu zarządu dyrektor finansowy GenSys przejął obowiązki prezydenta i sekretarza spółki.
– To dlaczego przedsiębiorstwo z Massachusetts zakłada firmę w Nevadzie, aby ta zajmowała się samolotem? – dociekała Laurie.
– Nie jestem prawnikiem – powiedział Lou. – Ale na pewno ma to związek z podatkami i innymi obciążeniami finansowymi. Massachusetts to okropny stan do procesowania się. Myślę, że GenSys wynajmuje samolot wtedy, kiedy samo go nie używa, a opłaty dla firmy zarejestrowanej w Nevadzie są znacznie niższe.
– Jak dobrze znasz tę brokerkę? – zapytał Jack.
– Bardzo dobrze. Razem studiowałyśmy w Wesleyan University.
– To może zadzwonisz do niej i zapytasz, czy wie o jakichś powiązaniach GenSys z Gwineą Równikową. Skoro rekomendowała ich akcje, na pewno zapoznała się dokładnie z działalnością przedsiębiorstwa.
– Bez wątpienia. Była jedną z najbardziej obowiązkowych studentek, jakie znałam. W porównaniu z nią wyglądaliśmy jak początkujący studenci kursów przygotowawczych.
– Czy Laurie może skorzystać z twojego telefonu? – Jack zwrócił się do Lou.
– Jasne.
– Chcesz, żebym dzwoniła teraz? – spytała zaskoczona.
– Łap ją w pracy. Mamy szansę dowiedzieć się czegoś, jeżeli posiada akta na ich temat, a te może mieć tylko w pracy.
– Chyba masz rację – przyznała Laurie. Usiadła za biurkiem Lou i zadzwoniła do informacji telefonicznej w Chicago.
Kiedy Laurie siedziała przy telefonie, Jack wypytywał Lou, w jaki sposób udało mu się uzyskać te wszystkie informacje. Szczególnie zaimponowało mu to, w jaki sposób dotarł do Gwinei Równikowej. Obaj przyjrzeli się bacznie mapie i dostrzegli bliskość równika. Zauważyli też, że największe miasto, zapewne stolica, leży nie na stałym lądzie, lecz na wyspie o nazwie Bioko.
– Zupełnie nie potrafię sobie wyobrazić, jak może wyglądać takie miejsce – wyznał Lou.
– Ja mogę. Jest gorąco, pełno robactwa, deszczowo i parno.
– Brzmi uroczo – stęknął Lou.
– W każdym razie nie bardzo się nadaje na miejsce do wypoczynku wakacyjnego, chociaż z drugiej strony leży poza uczęszczanymi szlakami.
Laurie odłożyła słuchawkę i zakręciła się na krześle, zwracając się twarzą w stronę kolegów.
– Jean jest tak zorganizowana, jak przypuszczałam. W sekundę znalazła materiały o GenSys. Oczywiście zapytała mnie, ile udziałów kupiłam, i załamała ręce, kiedy powiedziałam, że w ogóle nie kupowałam ich akcji. Potroiły swoją wartość i zatrzymały się.
– Czy to dobrze? – zażartował Lou.
– Na tyle dobrze, że być może straciłam szansę na wycofanie się z życia zawodowego. Powiedziała, że to druga firma biotechnologiczna z takim sukcesem prowadzona przez głównego dyrektora Taylora Cabota.
– Miała coś do powiedzenia o Gwinei Równikowej? – spytał Jack.
– Owszem. Powiedziała, że jedną z głównych przyczyn sukcesu firmy jest założenie potężnej farmy hodowlanej dla naczelnych. Wykonują tam jakieś badania dla GenSys. Wtedy ktoś wpadł na pomysł, żeby inne kompanie i firmy biotechnologiczne i farmaceutyczne mogły korzystać z ich badań na naczelnych. Okazało się, że popyt na te usługi przeszedł najśmielsze oczekiwania.
– I ta farma jest w Gwinei Równikowej – domyślił się Jack.
– Zgadza się.
– Czy podała jakieś powody, dlaczego tam?
– Z opracowania, które otrzymała od analityka, wynika, że GenSys wybrało Gwineę Równikową ze względu na bardzo przyjazny stosunek miejscowych władz do projektu. Podobno nawet zmienili prawo, żeby ułatwić działalność farmie. Z drugiej strony GenSys stało się głównym źródłem walut wymienialnych, tak potrzebnych tamtejszemu rządowi.
– Możecie sobie wyobrazić, jak wielkie łapówki musiały wchodzić w grę, żeby osiągnięcie tego celu stało się możliwe? – zauważył Jack.
Lou tylko gwizdnął.
– Opracowanie mówi także, że większość naczelnych, których używają, jest miejscowego pochodzenia. To pozwala im obejść wszystkie międzynarodowe utrudnienia w eksporcie i imporcie takich zagrożonych gatunków, jak szympansy.
– Małpia farma – powtórzył Jack, kręcąc głową. – To otwiera nawet najbardziej dziwaczne możliwości. Czyżbyśmy mieli do czynienia z przeszczepem ksenogenicznym?
– Tylko nie zaczynajcie z tym medycznym żargonem – zaprotestował Lou. – Co to znowu jest ten przeszczep ksenogeniczny?
– Niemożliwe – odparła Laurie. – Przeszczep ksenogeniczny powoduje niezwykle ostre reakcje. Z tego, co mi pokazywałeś, wynika, że nie było śladu zapalenia w okolicach wątroby, żadnych śródkomórkowych reakcji humoralnych.
– Prawda – przyznał Jack. – Nie dostawał nawet środków immunosupresyjnych.
– No co wy. Nie każcie się prosić. Co to jest przeszczep ksenogeniczny? – niecierpliwił się Lou.
– To przeszczep, w którym przeszczepiany organ pochodzi od zwierzęcia albo innego gatunku – wyjaśniła Laurie.
– Jak w tej nieudanej operacji z sercem pawiana dziesięć, dwanaście lat temu? – spytał Lou.
– No właśnie.
– Nowe środki immunosupresyjne przywołały na powrót problem przeszczepów ksenogenicznych – stwierdził Jack. – I to ze znacznie lepszymi rezultatami niż w tamtej próbie sprzed lat.
– W szczególności dotyczy do zastawek ze świńskiego serca – dodała Laurie.
– Rzecz jasna wywołuje to wiele etycznych kontrowersji, no i pobudza do działania osoby walczące o prawa zwierząt – powiedział Jack.
– Tym bardziej teraz, gdy próbuje się wszczepiać zwierzętom ludzkie geny, aby osłabić niektóre z reakcji odrzucania – przypomniała Laurie.
– Czy Franconi mógł otrzymać wątrobę jakiejś małpy, gdy przebywał w Afryce? – spytał Lou.
– Trudno mi w to uwierzyć – stwierdził Jack. – Uwaga Laurie była jak najbardziej trafna. Nie zauważyliśmy śladów żadnej reakcji. Nie słyszałem nawet o tak idealnym dopasowaniu wśród ludzkich bliźniąt.
– Ale Franconi był w Afryce – stwierdził Lou.
– Prawda. A matka powiedziała, że wrócił jak nowy człowiek. – Jack wstał i rozłożył ręce. – Nie rozumiem tego wszystkiego. To jakaś paskudna zagadka. I do tego jeszcze wmieszali się w nią gangsterzy.
Laurie także wstała.
– Wychodzicie? – zapytał Lou.
Jack skinął twierdząco głową.
– Jestem wyczerpany i gubię się już w tym. Niewiele spałem zeszłej nocy. Po tym, jak zidentyfikowaliśmy zwłoki, przez kilka godzin wisiałem na telefonie. Dzwoniłem do wszystkich instytucji w Europie zajmujących się koordynacją wszelkich działań związanych z przeszczepami, do których miałem numer.
– To może poszlibyśmy do "Little Italy" na szybki obiad? To tuż za rogiem – zaproponował Lou.
– Beze mnie – odparł Jack. – Mam przed sobą jeszcze jazdę rowerem do domu. Po obiedzie nie dałbym rady.
– Ja też dziękuję. Marzę tylko, żeby dostać się do domu i wziąć prysznic. To był długi i wyczerpujący dzień. Konam ze zmęczenia.
Lou uznał więc, że jeszcze z pół godziny popracuje, i dwójka przyjaciół pożegnała się i zjechała na parter. Oddali identyfikatory i opuścili komendę policji. Tuż pod ratuszem złapali taksówkę.
– Lepiej się czujesz? – zapytał Jack, kiedy ruszyli na północ aleją Bowery. Przed oczami mieli prawdziwy kalejdoskop świateł.
– O wiele. Nie wyobrażasz sobie, jak mi ulżyło, że złożyliśmy całą sprawę w kompetentne ręce Lou. Przepraszam, że tak mnie poniosło.
– Nie ma potrzeby przepraszać. To oburzające, najłagodniej mówiąc, że mamy wśród nas potencjalnego szpiega i do tego kryminaliści zaczynają się interesować przeszczepami wątroby.
– Jak ty to znosisz? Włożyłeś szalenie dużo pracy w ten przypadek.
– Bo i przypadek jest szalony, ale także intrygujący. Najbardziej to powiązanie z takim gigantem w biotechnologii jak GenSys. Najbardziej przeraża mnie to, że ich badania zostały w całości utajnione. Ten sposób działania przypomina czasy zimnej wojny. Nie wiadomo, czego oczekują w zamian za swoje inwestycje. To wielka różnica w porównaniu z sytuacją sprzed ponad dziesięciu lat, kiedy Państwowy Instytut Zdrowia prowadził większość eksperymentów biomedycznych przy drzwiach otwartych. W tamtych dniach nadzór przez dokładne przyglądanie się badaniom był normą, teraz tak nie jest.