– Szkoda, że nie ma kogoś takiego jak Lou, komu mógłbyś przekazać sprawę – zauważyła ze śmiechem Laurie.
– To nie byłoby takie fajne.
– Jaki będzie twój następny krok? – spytała Laurie.
Jack westchnął.
– Skończyły mi się pomysły. W planie mam jeszcze tylko zbadanie preparatu wątroby przez patologa weterynarii.
– A więc już myślałeś o przeszczepie ksenogenicznym? – spytała zaskoczona Laurie.
– Nie, nie myślałem – przyznał uczciwie. – Pomysł, żeby preparat zbadał weterynarz patolog, nie pochodzi ode mnie. To pomysł parazytologa ze szpitala. Podejrzewa, że ziarniak powstał z powodu pasożyta, ale nie potrafił rozpoznać którego.
– Może powinieneś podzielić się sugestią o przeszczepie ksenogenicznym z Tedem Lynchem – zaproponowała Laurie. – Jako ekspert od DNA może ma w swoim worku ze sztuczkami coś, co pozwoli definitywnie powiedzieć tak albo nie.
– Znakomity pomysł! – powiedział Jack z zachwytem. – Jak możesz wpadać na takie rozwiązania, znajdując się na skraju wyczerpania? Zadziwiasz mnie. Mój umysł zapadł już w nocną śpiączkę.
– Komplementy zawsze mile widziane. Szczególnie w ciemnościach, kiedy nie widać moich rumieńców.
– Zaczynam podejrzewać, że jedynym sposobem rozwiązania sprawy Franconiego będzie szybka podróż do Gwinei Równikowej.
Laurie błyskawicznie odwróciła się na siedzeniu, tak że mogła spojrzeć prosto w twarz Jacka. W półmroku nie widziała jego oczu.
– Nie mówisz poważnie. Żartujesz, prawda?
– No cóż, chyba nie ma co dzwonić do GenSys ani jechać do Cambridge, wejść do ich biura i zapytać: "Cześć, kochani, to co wy tam robicie w tej Gwinei Równikowej?"
– Ale przecież rozmawiamy o Afryce. To szaleństwo. Trzeba przelecieć pół świata. Poza tym, jeżeli sądzisz, że nie dowiesz się niczego w Cambridge, to dlaczego wydaje ci się, że dowiesz się w Afryce?
– Może dlatego, że nie spodziewają się mnie tam. Chyba nieczęsto odwiedzają ich goście.
– To szalone – rzuciła Laurie, unosząc gwałtownie ręce i wywracając oczyma.
– Hej, spasuj nieco – odparł Jack. – Nie powiedziałem, że jadę. Mówiłem tylko, że zaczynam o tym myśleć.
– Dobra, to przestań o tym myśleć. Mam dość zmartwień na głowie.
Jack uśmiechnął się.
– Ty się naprawdę niepokoisz, jestem wzruszony.
– Och, pewnie! – odpowiedziała z przekąsem. – Nie bardzo cię wzruszały wszystkie moje prośby o rezygnację z jazdy na rowerze po mieście.
Taksówka podjechała pod budynek, w którym mieszkała Laurie, i zatrzymała się. Laurie sięgnęła po portmonetkę, ale Jack położył dłoń na jej ręce i powiedział:
– Ja stawiam.
– Dobrze, następnym razem moja kolej. – Wystawiła nogę za drzwi i zatrzymała się. – Gdybyś obiecał, że pojedziesz taksówką do domu, moglibyśmy zakrzątnąć się koło jakiejś kolacji u mnie.
– Dzięki, ale nie dzisiaj. Pojadę jednak do domu rowerem. Z pełnym żołądkiem pewnie natychmiast bym usnął.
– Gorsze rzeczy się zdarzają.
– Odłóżmy to na inną okazję – Jack pozostał przy swoim.
Laurie wysiadła z taksówki, lecz jeszcze odwróciła się i pochyliła.
– Obiecaj mi w takim razie tylko jedno: dzisiaj wieczorem nie wyjedziesz do Afryki.
Jack przygotował się już na kuksańca, ale w ostatniej chwili machnęła ręką.
– Dobranoc, Jack – powiedziała, uśmiechając się ciepło.
– Dobranoc, Laurie. Porozmawiam z Warrenem i zadzwonię do ciebie.
– Och, świetnie – ucieszyła się. – Z tego wszystkiego zapomniałam o nich. Będę czekać na telefon.
Laurie zatrzasnęła drzwi taksówki, odprowadziła ją wzrokiem, dopóki nie zniknęła za rogiem Pierwszej Avenue, dopiero wtedy odwróciła się w stronę domu. Jack jest czarującym, ale i skomplikowanym mężczyzną, pomyślała.
Jadąc w górę windą, wyobrażała sobie przyjemny prysznic i ciepło aksamitnego szlafroka. Solennie sobie obiecała, że pójdzie wcześnie spać.
Obdarowała Debrę Engler kwaśnym uśmiechem i zaczęła otwierać liczne zamki. Zatrzasnęła za sobą drzwi, przekazując sąsiadce w ten sposób jeszcze jedną wiadomość. Zdejmując płaszcz, przekładała listy z ręki do ręki. Po omacku znalazła wieszak w szafie i powiesiła na nim okrycie. Dopiero kiedy weszła do pokoju dziennego, przekręciła przełącznik i zapaliła lampę stojącą. Skierowała się do kuchni. Zrobiła ledwie dwa kroki i z okrzykiem wypuściła z ręki pocztę. W pokoju było dwóch mężczyzn. Jeden siedział na fotelu art déco, drugi na kanapie. Ten na kanapie głaskał Toma, który zasnął na jego kolanach.
Inną rzeczą, którą zauważyła, był potężny pistolet z dokręcanym tłumikiem spoczywający na oparciu fotela.
– Witamy w domu, doktor Montgomery – odezwał się Franco. – Dziękujemy za piwo i wino.
Laurie spojrzała na stolik. Stała na nim pusta butelka po piwie i kieliszek z winem.
– Prosimy do nas, niech pani usiądzie – zaprosił Franco. Wskazał na krzesełko, które ustawili na środku pokoju.
Laurie nie ruszyła się. Nie mogła. Przyszło jej na myśl, żeby pobiec do kuchni do telefonu, ale szybko porzuciła pomysł jako absurdalny. Pomyślała także o drzwiach wyjściowych, jednak przy takiej liczbie zamków byłby to odruch daremny.
– Proszę! – powtórzył Franco z fałszywą uprzejmością, która jedynie wzmocniła w Laurie poczucie zagrożenia.
Angelo przełożył kota na bok i wstał. Zrobił krok w stronę Laurie i bez ostrzeżenia uderzył ją wierzchem dłoni w twarz. Siła ciosu rzuciła ją na ścianę, nogi odmówiły posłuszeństwa. Upadła na kolana i podparła się rękoma. Kilka kropel jasnoczerwonej krwi z rozciętej górnej wargi spadło na drewnianą podłogę.
Angelo złapał ją za ramię i gwałtownie postawił na nogi. Pociągnął Laurie w stronę krzesła i popchnięciem posadził ją na nim. Przerażenie nie pozwalało jej oponować.
– Tak lepiej – stwierdził Franco.
Angelo pochylił się i z bliska spojrzał Laurie prosto w oczy.
– Poznajesz mnie?
Laurie zmusiła się i podniosła wzrok na strasznie okaleczoną twarz napastnika. Wyglądał jak postać z horroru. Z trudem przełknęła ślinę. W gardle jej wyschło. Nie mogła wypowiedzieć słowa, jedynie pokręciła przecząco głową.
– Nie? – spytał Franco. – Pani doktor, obawiam się, że rani pani uczucia Angela, a w obecnych okolicznościach to raczej nieroztropne.
– Przykro mi – wykrztusiła w końcu. Ledwie wypowiedziała te słowa, a skojarzyła imię mężczyzny z poparzoną twarzą, na którą cały czas patrzyła. To był Angelo Facciolo, główny zabijaka Cerina, najwyraźniej wyszedł już na wolność.
– Czekałem pięć lat – warknął Angelo. Znowu wymierzył cios, który niemal zrzucił ją z krzesła. Głowa Laurie opadła. Pojawiło się więcej krwi. Tym razem kapała z nosa na dywan.
– Dobra, Angelo! Pamiętaj! Przyszliśmy tylko porozmawiać – powiedział Franco.
Angelo zatrząsł się nad Laurie, jakby siłą powstrzymywał się od dalszego działania. W końcu wrócił na kanapę. Podniósł kota i zaczął go dość brutalnie tarmosić. Tomowi się to nie podobało i zaczął miauczeć.
Laurie zdołała się wyprostować. Ręką zasłoniła zranioną wargę i rozbity nos. Warga już zaczęła puchnąć. Ścisnęła nos, żeby powstrzymać krwawienie.
– Słuchaj, doktorko – zaczął Franco. – Jak się zapewne domyślasz, przyjście tu nie sprawiło nam kłopotu. Mówię to, żeby ci uświadomić, jak bardzo narażona jesteś na kłopoty. Widzisz, mamy problem, który możesz nam pomóc rozwiązać. Jesteśmy tu, żeby cię ładnie poprosić o pozostawienie sprawy Franconiego w spokoju. Czy wyrażam się jasno?
Skinęła głową. Bała się zrobić cokolwiek innego.
– Dobrze. Jesteśmy bardzo umiarkowanymi ludźmi. Uznamy to za przysługę i w zamian odwdzięczymy się tym samym. Wiemy, kto zabił Franconiego, i postanowiliśmy podzielić się z tobą tą wiedzą. Wiesz, pan Franconi nie był miłym facetem, więc został zastrzelony. I to cała historia. Ubijemy interes?
Laurie ponownie kiwnęła głową. Zerknęła na Angela, ale szybko uciekła wzrokiem.
– Zabójca nazywa się Vido Delbario – kontynuował Franco. – On też nie jest miłym facetem, chociaż likwidując Franconiego, wyświadczył światu przysługę. Pofatygowałem się nawet i zapisałem ci nazwisko. – Pochylił się i położył na stoliku karteczkę. – Tak więc przysługa za przysługę.