Выбрать главу

Zamilkł i spojrzał wyczekująco na Laurie.

– Zrozumiałaś, co powiedziałem? – zapytał po chwili milczenia.

Laurie skinęła trzeci raz.

– Sądzę, że nie prosimy o zbyt wiele. Mówiąc bez osłonek, Franconi był gnojkiem. Zabił wielu ludzi i zasłużył sobie na śmierć. Teraz, skoro zostałaś ostrzeżona, okażesz dość rozsądku i zrozumiesz, że w tak wielkim mieście jak to nie ma sposobu zapewnić sobie ochrony, a obecny tu Angelo marzy o tym, żeby wasze drogi się skrzyżowały. Szczęśliwie dla ciebie nasz szef nie ma ciężkiej ręki. Jasne?

Franco znowu zamilkł. Laurie poczuła się zmuszona do odpowiedzi. Z trudnością udało jej się wykrztusić, że zrozumiała.

– Cudownie! – zawołał Franco. Uderzył dłońmi w uda i wstał. – Kiedy usłyszałem, jak inteligentną i rezolutną jest pani osobą, ucieszyłem się z naszego spotkania oko w oko.

Franco wsunął broń do kabury pod marynarką i włożył płaszcz.

– Chodź, Angelo – powiedział. – Jestem pewny, że pani doktor chciałaby wziąć prysznic i zjeść kolację. Na moje oko wygląda na bardzo zmęczoną.

Angelo wstał, ruszył w stronę Laurie i w tej chwili niespodziewanie skręcił kotu kark. Rozległ się chrzęst i łapy Toma bezwiednie opadły. Położył martwego kota na kolanach Laurie i wyszedł za Frankiem przez drzwi frontowe.

– Ach, nie! – szepnęła Laurie, przytulając swego sześcioletniego przyjaciela. Wiedziała, że jego kręgosłup został złamany. Wstała. Nogi miała jak z waty. Usłyszała dochodzący z klatki schodowej odgłos windy, która najpierw zatrzymała się, a po chwili ruszyła w dół.

W nagłym przypływie paniki pobiegła do drzwi frontowych i zamknęła je na wszystkie zamki. Kota cały czas trzymała w rękach. Wtedy uświadomiła sobie, że napastnicy weszli tylnymi drzwiami, i rzuciła się do kuchni. Znalazła je szeroko otwarte, wyważone. Naparła na nie i zamknęła najlepiej, jak potrafiła.

Weszła do kuchni i drżącymi rękoma sięgnęła do telefonu. W pierwszym odruchu chciała zadzwonić na policję, ale zawahała się, słysząc w duchu ostrzeżenie Franca o poważnych kłopotach, na jakie jest narażona. Przypomniała jej się także przerażająca twarz Angela i intensywność jego spojrzenia.

Zdając sobie sprawę, że jest w szoku, i walcząc z cisnącymi się do oczu łzami, odłożyła słuchawkę. Postanowiła zadzwonić do Jacka, ale wiedziała, że jeszcze nie będzie go w domu. Zamiast więc gdziekolwiek dzwonić w tym momencie, poszukała styropianowego pudełka, włożyła do niego kota i obłożyła kostkami lodu. Teraz dopiero poszła do łazienki, aby sprawdzić własne obrażenia.

Jazda rowerem z kostnicy do domu wcale nie okazała się takim dopustem bożym, jak Jack sądził. W rzeczywistości, kiedy tylko ruszył, natychmiast poczuł się lepiej niż czuł się przez cały dzień. Pozwolił sobie nawet na skrót przez Central Park. Po raz pierwszy od roku znalazł się w parku po zmroku. Chociaż czuł się nieco nieswój, podniecała go szybka jazda w ciemności po krętych alejkach.

Przez większą część drogi rozmyślał o GenSys i Gwinei Równikowej. Ciekawiło go, jak w tej części Afryki jest naprawdę. Żartował, mówiąc Lou, że jest tam pełno robactwa, wilgotno i gorąco, ale do końca nie był pewny.

Myślami wracał też do Teda Lyncha. Był ciekaw, co też Ted zdoła odkryć następnego dnia. Zanim Jack opuścił kostnicę, zadzwonił do domu Teda i naszkicował mu nieprawdopodobny scenariusz z przeszczepem ksenogenicznym. Ted odpowiedział, że wydaje mu się, iż zdoła powiedzieć coś więcej po sprawdzeniu tej części DNA, która pozwoli określić białka rybosomalne. Wyjaśnił, że ten fragment DNA różni się znacznie u każdego z gatunków i dodał, że informacje pozwalające na identyfikację gatunków znaleźć można na CD-ROM-ie.

Skręcił w swoją ulicę z postanowieniem, że uda się do pobliskiej księgarni i poszuka, czy mają jakieś materiały na temat Gwinei Równikowej. Kiedy jednak podjechał do boiska i zobaczył, że popołudniowe i wieczorne rozgrywki w kosza są w toku, zmienił decyzję. Doszedł do wniosku, że w Nowym Jorku może uda się znaleźć wygnańców z tego afrykańskiego kraju. Przecież miasto przygarniało ludzi dosłownie z całego świata.

Zatrzymał się przy furtce w ogrodzeniu boiska, zsiadł z roweru i oparł go o siatkę. Nie założył ani jednego zabezpieczenia, chociaż większość ludzi mogłaby pomyśleć, że zostawianie roweru wartego tysiąc dolarów jest ryzykowne. Paradoksalnie boisko było jedynym miejscem w całym Nowym Jorku, gdzie Jack czuł, że może spokojnie zostawić rower bez dozoru.

Podszedł do bocznej linii boiska i skinął Spitowi i Flashowi, którzy czekali wśród kibiców na swoją kolejkę. Gra przenosiła się raz pod jeden, raz pod drugi kosz. Jak zwykle na boisku dominował Warren. Przed każdym z rzutów mówił "dziura", co bardzo złościło przeciwników, bo aż dziewięćdziesiąt procent rzutów przelatywało przez ich kosz.

Kwadrans później wynik gry został przesądzony kolejnym "dziurawym" rzutem Warrena i pokonani zeszli z boiska. Warren dostrzegł Jacka i zbliżył się do linii.

– Cześć, człowieku, wbiegasz, czy jak? – spytał Warren.

– Zastanawiam się. Ale póki co, mam kilka pytań. Po pierwsze, co ty na to, żebyśmy ty, Natalie, Laurie i ja spotkali się w jakiejś knajpce w weekend?

– Może być. Wszystko, żeby tę moją małą uciszyć. Żyć mi nie daje przez was.

– Po drugie, znasz jakiegoś brata z małego afrykańskiego kraju, który nazywa się Gwinea Równikowa?

– Człowieku, nigdy nie wiem, z czym ty znowu wyskoczysz. Niech pomyślę.

– Leży na zachodnim wybrzeżu Afryki. Pomiędzy Kamerunem a Gabonem.

– Wiem, gdzie to jest – przerwał zniecierpliwiony Warren. – Prawdopodobnie odkryta przez Portugalczyków i skolonizowana przez Hiszpanów. Naprawdę odkryta znacznie wcześniej przez czarnych ludzi.

– Jestem pod wrażeniem twojej wiedzy – przyznał Jack. – Ja nigdy nie słyszałem o tym kraju.

– Nie dziwi mnie to – zauważył Warren. – Jestem pewny, że nigdy nie wybrałeś żadnego kursu czarnej historii. Ale wracając do pytania, tak, znam paru ludzi stamtąd, a szczególnie jedną rodzinę. Nazywają się Ndeme. Mieszkają dwa budynki od ciebie w stronę parku.

Jack spojrzał w kierunku domu i znowu na Warrena.

– Znasz ich dostatecznie dobrze, żeby mnie przedstawić? Poczułem nagle głębokie zainteresowanie Gwineą Równikową.

– Tak, pewnie. Ojciec nazywa się Esteban. Jest właścicielem sklepu "Mercado" na Columbus. Tam jest jego syn, ten w pomarańczowych butach.

Wzrok Jacka powędrował za palcem wskazującym Warrena aż trafił na pomarańczowe trampki. W ich właścicielu rozpoznał chłopaka, który regularnie grywał w koszykówkę. Był cichym dzieciakiem i dobrym graczem.

– Dlaczego nie zejdziesz i nie zagrasz paru meczy? – spytał Warren. – Przedstawię cię potem Estebanowi. To miły gość.

– Zgoda – powiedział Jack. Jazda na rowerze tchnęła w niego nowe życie i szukał jakiegoś usprawiedliwienia dla rozegrania kilku meczy. Wydarzenia dnia zmęczyły go psychicznie.

Wsiadł na rower. Podjechał szybko do domu, ponieważ pilno mu było do gry, biegł po schodach z rowerem na ramieniu. W mieszkaniu bez zwłoki wpadł do sypialni i przebrał się w strój sportowy.

Po pięciu minutach był gotowy. Kiedy znalazł się przy drzwiach, zadzwonił telefon. Przez chwilę rozważał, czy odebrać, ale pomyślał, że może to Ted Lynch z jakimiś uwagami na temat DNA i wrócił, aby podnieść słuchawkę. Dzwoniła Laurie. Nie była sobą.

Jack wcisnął kilka banknotów w wąską szczelinę w pleksiglasowej ochronie siedzenia kierowcy. Było tego dość za kurs taksówki i jeszcze zostało na sporą górkę. Stał przed domem Laurie. Nie dalej jak godzinę temu żegnał się z nią w tym samym miejscu. Ubrany w sportowy strój wyskoczył z wozu, podbiegł do drzwi i nacisnął przycisk domofonu. Laurie czekała na niego przed windą.

– Mój Boże! – zawołał. – Twoja warga!

– Zagoi się – powiedziała ze stoickim spokojem. W tym momencie dostrzegła oko Debry Engler w szparze uchylonych drzwi. Laurie podskoczyła do kobiety i wrzasnęła, żeby zajęła się swoimi sprawami. Drzwi natychmiast trzasnęły.

Jack objął Laurie, by ją uspokoić, i wprowadził do mieszkania.

– Dobra – powiedział, kiedy usiadła na kanapie. – Opowiedz, co się stało.

– Zabili Toma – zaszlochała. Po pierwszym szoku rozpłakała się z powodu śmierci ulubieńca, ale łzy wyschły, zanim Jack zadał pytanie.

– Kto?

Odczekała, aż zaczęła panować nad swoimi emocjami.

– Było ich dwóch, ale znam tylko jednego. To ten mnie uderzył i zabił Toma. Ma na imię Angelo. To on śni mi się we wszystkich koszmarach. Miałam z nim okropną przeprawę w sprawie Cerina. Sądziłam, że nadal siedzi w więzieniu. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak i dlaczego wyszedł. Wygląda okropnie. Twarz ma strasznie zniekształconą przez oparzenia i jestem pewna, że mnie za to wini.