Выбрать главу

Z punktu widzenia Kevina wyglądało to inaczej. Ulga, jaką poczuł, uciekając z Cogo i pomagając innym w ucieczce, tylko wzmogła katusze wywoływane świadomością losu, który czekał bonobo. Stworzenie tych chimer okazało się wielkim błędem, ale pozostawienie ich w dożywotnim więzieniu w ciasnych klatkach nieznośnie wzmagało poczucie winy.

Jack wyjął wiosło z wody i złożył je na dnie łodzi.

– Czas na uruchomienie silnika – stwierdził. Spuścił śrubę do wody.

– Poczekaj – powiedział nagle Kevin. – Mam prośbę. Wiem, że nie mam prawa was o to prosić, ale to ważne.

Jack wyprostował się.

– Co ci tam chodzi po głowie, chłopie?

– Widzicie wyspę, tę ostatnią w łańcuchu? – zapytał, wskazując jednocześnie na Isla Francesca. – Tam są bonobo. Zamknięte w klatkach zostawionych przy podstawie mostu łączącego wyspę z lądem. Niczego bardziej w tej chwili nie pragnę niż popłynąć tam i uwolnić je wszystkie.

– Co to by dało? – zapytała Laurie.

– Dużo, jeśli udałoby mi się przeprowadzić je przez most.

– Czy wasi przyjaciele z Cogo nie zdołaliby ich znowu wyłapać? – spytał Jack.

– Nigdy ich nie znajdą – odpowiedział Kevin coraz bardziej zapalony do swego pomysłu. – Uciekną. Stąd, z Gwinei Równikowej wiecznie zielone lasy ciągną się tysiące kilometrów kwadratowych w głąb lądu. Dziewicza dżungla porasta nie tylko ten kraj, ale i Gabon, Kamerun, Kongo i całą Republikę Środkowoafrykańską. W sumie to miliony kilometrów kwadratowych ziem ciągle nie zbadanych.

– Zostawić je samym sobie? – wtrąciła się Candace.

– Właśnie tak. Dostaną szansę, a ja wiem, że ją wykorzystają! Są zaradne. Pomyślcie o naszych przodkach. Oni musieli przeżyć nawet plejstoceńskie zlodowacenie. To stanowiło poważniejsze wyzwanie niż życie w tropikalnym lesie.

Laurie popatrzyła na Jacka.

– Podoba mi się ten pomysł.

Jack spojrzał w stronę wyspy i zapytał, w którym kierunku jest Cocobeach.

– Zejdziemy z kursu – przyznał Kevin – ale to niedaleko. Góra dwadzieścia minut.

– Co będzie, jeśli je wypuścisz, a one i tak pozostaną na wyspie? – spytał Warren.

– Przynajmniej będę mógł powiedzieć sobie, że próbowałem. Czuję, że muszę coś zrobić.

– Cóż, czemu nie? – zdecydował Jack. – Właściwie mnie też podoba się twój pomysł. Co sądzą pozostali?

– Powiem prawdę, chętnie zobaczyłbym takie stworzenie – przyznał Warren.

– Płyńmy tam – z entuzjazmem wsparła ideę Candace.

– Jeśli o mnie chodzi, zgoda – dodała Natalie.

– Nie wymyśliłabym nic lepszego – zgodziła się Melanie. – Zróbmy to!

Jack kilka razy pociągnął za linkę rozrusznika. Silnik wreszcie zawył. Łódź skierowała się w stronę Isla Francesca.

ROZDZIAŁ 23

10 marca 1997 roku

godzina 1.45

Cogo, Gwinea Równikowa

Siegfried śnił ten sen setki razy, a za każdym razem był to coraz straszniejszy koszmar. Podchodził słonicę z młodym. Nie podobało mu się to, lecz klient nalegał. Jego żona bardzo chciała zobaczyć słoniątko z bliska.

Siegfried odesłał naganiaczy na flanki, by chronić się z obu stron, podczas gdy sam z klientami zbliżał się do słonicy. Jednak tropiciele i naganiacze z pomocnej strony przestraszyli się, gdy niespodziewanie zjawił się wielki samiec. Pierzchli przed słoniem i tchórząc niemiłosiernie, nie ostrzegli Siegfrieda o nadchodzącym nieoczekiwanym zagrożeniu.

Odgłos kroków potężnego słonia niósł się po ziemi niczym dudnienie zbliżającego się pociągu. Jego ryk narastał i gdy już miało dojść do starcia, Siegfried obudził się zlany potem.

Dysząc z wyczerpania, przekręcił się i usiadł. Sięgnął poza moskitierę po szklankę, z której upił kilka łyków wody. Najbardziej przykry w tym śnie był jego niezwykły realizm. Przypominał wypadek, w którym Siegfried stracił władanie w prawej ręce, a skórę z części twarzy miał całkowicie zdartą.

Siegfried przez dobrą chwilę siedział na łóżku, zanim dotarło do niego, że wrzaski ze snu naprawdę dochodzą zza okna. Już wiedział: to zachodnioafrykański rock z taniego magnetofonu kasetowego.

Spojrzał na zegarek. Widząc, że jest druga w nocy, natychmiast się wściekł. Któż był tak bezczelny, żeby w środku nocy urządzać podobne hałasy?

Zauważył, że muzyka dochodzi od frontu, wstał i wyszedł na werandę. Ku swemu zaskoczeniu i konsternacji stwierdził, że hałasy pochodzą z domu Kevina Marshalla. Szybko się zorientował, iż sprawcami zamieszania są żołnierze strzegący domu.

Wściekł się. Wpadł do pokoju, zadzwonił do Camerona i zażądał natychmiastowego spotkania w domu Kevina. Trzasnął słuchawką. Ubrał się. Przed wyjściem z domu sięgnął po jedną ze swych starych myśliwskich strzelb i ruszył prosto przez trawnik. Im bliżej podchodził do domu Kevina, tym głośniej grała muzyka. Pokój tonął w potoku światła. Po podłodze walały się puste butelki po winie. Dwóch żołnierzy śpiewało, udając jednocześnie grę na wyimaginowanych instrumentach. Dwóch pozostałych miało już najwyraźniej dość.

Zanim Siegfried zdążył wejść do środka, samochód Camerona ostro zahamował na bruku przed domem. Szef ochrony wyskoczył z auta. Gdy podchodził do Siegfrieda, jeszcze zapinał koszulę. Zaszokowany popatrzył na pijanych żołnierzy.

Zaczął przepraszać, lecz Siegfried ostro uciął:

– Zapomnij o wyjaśnieniach i przeprosinach. Idź na górę i upewnij się, że Marshall i jego dwie przyjaciółki siedzą w domu.

Cameron zasalutował odruchowo i zniknął na schodach. Siegfried usłyszał pukanie do drzwi. Kilka chwil później w pokojach na piętrze zapaliły się światła.

Na widok pijanych żołnierzy Siegfried kipiał złością. Nawet nie zwrócili uwagi ani na niego, ani na Camerona.

Szef ochrony wrócił blady, kręcąc przecząco głową.

– Nie ma ich.

Siegfried starał się opanować złość na tyle, aby móc myśleć. Poziom niekompetencji, z jakim musiał sobie tu radzić, był porażający.

– Co z jego terenówką? – spytał.

– Sprawdzę. – Cameron wybiegł, dosłownie rozpychając śpiewających żołnierzy. Niemal natychmiast wrócił. – Nie ma.

– A to niespodzianka! – zauważył z sarkazmem Siegfried. Strzelił palcami i wskazał na wóz Camerona, który usiadł za kierownicą. Sam zajął miejsce obok. – Zadzwoń do ochrony i postaw ich na równe nogi – rozkazał. – Mają natychmiast znaleźć jego samochód. Zadzwoń na posterunek w bramie. Upewnij się, że nie opuścili Strefy szosą. A teraz jedź do ratusza.

Cameron skorzystał z samochodowego radiotelefonu, objeżdżając równocześnie budynek. Oba numery były zakodowane w pamięci urządzenia, więc wystarczyło wdusić odpowiedni przycisk, aby uzyskać połączenie. Wciskając gaz, ruszył szybko na północ.

Zanim dotarli na miejsce, poszukiwania samochodu Kevina już się zaczęły. Zdecydowanie też potwierdzono, że auto na pewno nie opuściło Strefy główną szosą. Gdy wjechali na parking przy ratuszu, obaj usłyszeli głośną muzykę.

– Uff! – stęknął Cameron.

Siegfried nie odezwał się. Starał się przygotować wewnętrznie na to, czego się już spodziewał.

Zatrzymali się przy samym budynku. W świetle reflektorów dostrzegli gruz leżący pod oknami więzienia i leżący na ziemi gruby łańcuch.

– To katastrofa – powiedział Siegfried drżącym głosem. Wysiadł z auta ze strzelbą w dłoni. Chociaż mógł używać tylko jednej ręki, był znakomitym strzelcem. Trzema błyskawicznie oddanymi strzałami strącił z parapetu trzy puste butelki. Jednak muzyka nie zamilkła nawet na sekundę. Ściskając broń w zdrowej dłoni, podszedł do okna i zajrzał do wnętrza. Na biurku stał magnetofon nastawiony na cały regulator. Czterech żołnierzy leżało nieprzytomnych na podłodze i na rozklekotanych trzcinowych fotelach.

Siegfried uniósł karabin. Pociągnął za spust i magnetofon zmiotło z blatu. W jednej sekundzie pokój pogrążył się w bolesnej wręcz ciszy.

Wrócił do Camerona.

– Zadzwoń do pułkownika do garnizonu i przekaż mu, co się stało. Powiedz, że mają oddać tych ludzi pod sąd wojenny. Każ mu przyjechać tu z oddziałem.

– Tak jest, sir! – odpowiedział Cameron bez zastanowienia.

Siegfried wszedł w cień arkad i przyjrzał się wyrwanym kratom. Były ręcznie kute. Przyglądając się ścianie, zrozumiał, dlaczego tak łatwo się poddały. Zaprawa łącząca cegły pod tynkiem zmieniła się w piasek.

Musiał się uspokoić. Poszedł spacerem dookoła budynku. Gdy okrążał ostatni narożnik, zauważył na drodze zbliżające się światła. Samochód wjechał na parking. Z piskiem opon wóz ochrony zatrzymał się tuż przy aucie Camerona; wyskoczył z niego oficer dyżurny.