– Ależ, szanowny panie – zwróciłem się do Neilsona – przecież sam pan mówił, że nie jest zdolny pojąć enigmy ostatnich dni Edgara! Bo wie pan niewątpliwie, iż wielka to zagadka!
Neilson już jednak wziął się do zakładania płaszcza. Patrząc na niego, wspomniałem spotkanie i jego postawę wobec kuzyna.
„Niestety, na ten temat nic więcej powiedzieć nie mogę” – rzekł mi w swej kancelarii, teraz więc pomyślałem, czy istotnie nic mu o tym nie wiadomo, czy też po prostu nie chce się tą wiedzą ze mną dzielić.
Poufnie schyliłem się nad White’em.
– Przecież pan tak nie może… Neilson wyraźnie by wolał widzieć go umarłym zamiast żywym!…
White jednak nie dał mi dokończyć myśli.
– Pan Herring również się zgadza z panem Poe – ciągnął. – Znasz go pan może…? To handlarz starzyzną, kolejny krewny poety, pierwszy zaś z jego rodziny, który zjawił się na głosowaniu w Czwartym Okręgu, w hotelu Ryana, kiedy tam właśnie znaleziono Poego w stanie delirycznym.
Herring czekał na Neilsona w drzwiach posterunku policji i na dźwięk swego nazwiska leciutko skinął głową. Znacznie potężniejszy, acz niższy od kuzyna, przybrał surową minę. Ze mną przywitał się oschle i bez odrobiny ciekawości. Poznałem oblicze jego w jednej chwili, gdyż i on uczestniczył w rzeczonej, tak przykrej mi, ceremonii.
– Dajmy spokój umarłym – powiedział do mnie Neilson. – Ciekawość pańska zdaje mi się chora. Być może przypomina pan go nie tylko z charakteru pisma. – I życząc zebranym miłego popołudnia, oddalił się żwawym krokiem w swoją stronę.
– Niech odpoczywa w pokoju – to rzekłszy, Henry Herring z powagą dołączył do Neilsona.
– Dość mamy własnych kłopotów – zwrócił się do mnie White, ledwieśmy zostali sami. – Włóczędzy, dziewki, cudzoziemcy… nękają i rabują… sklepy nasze… co dzień niemal psują nasze dzieci. Nie mamy czasu na drobiazgi.
Gdy mówił, wyjrzałem oknem. Najpierw mój wzrok podążył za – wsiadającymi do dorożki – Neilsonem oraz Henrym. Potem spostrzegłem oczekującą w środku filigranową damę. Upłynąć musiało trochę czasu, nim się zorientowałem, że jest mi ona dziwnie znana. I później nieco, aż mnie przeszył dreszcz, przypomniałem sobie, gdzie to już ją widziałem wcześniej; ją lub niewiastę jej podobną. Ów portret, który tak poruszył Neilsona w jego biurze! W moim pojęciu była wręcz bliźniaczką czy też sobowtórem zmarłej a bliskiej sercu Edgara Poe Virginii.
Tak, uchwycone tuż po śmierci oblicze Sissy wryło mi się w pamięć poprzez jego słowa:
Oto na marach leży dziś dziewczyna
pięknolica,
Życie na złotych włosach lśni, lecz zgasło
w jej źrenicach.
Na włosach ciągle życie lśni, lecz śmierci
mrok w źrenicach.*
Lecz zaraz! To niemożliwe! Przedstawiony przez poetę opis pięknej Lenory na łożu śmierci – „oto na marach leży”…! Nie inaczej przecież brzmiały ostatnie słowa Upiora! „Lepiej się, Clark, nie mieszaj, w sprawy tych, którzy na marach leżą”. Tak więc przestroga, jak sądziłem, niewątpliwie dotyczyła Edgara Poe!
Wychyliwszy się przez okno, spojrzałem na odjeżdżającą dorożkę. Oficer White zaś westchnął.
– Niechże to pan sobie wreszcie uzmysłowi – rzekł do mnie – że więcej nic, sir, już tu nie ma. I proszę sobie dłużej nie zaprzątać tym głowy! Cechuje pana, zdaje się, skłonność przydawania całkiem zwykłym rzeczom rysu niezwykłości. Czy masz pan żonę?
Tu, zatopiony w myślach, znów powróciłem do rozmowy.
– Nie, lecz wkrótce się żenię – odparłem po chwili wahania.
Zaśmiał się porozumiewawczo.
– Świetnie, zajmiesz się więc pan w końcu czymś poważnym, zamiast uparcie tkwić w tym ponuractwie. Inaczej ukochana może panu dać kosza.
Przygnębienie, jakie mnie teraz ogarnęło, najsłuszniej opisałbym, gdybym w tym miejscu zostawił pustą stronę. Wyczekawszy, aż Peter uda się do domu, zostawałem dłużej w kancelarii i tępo wpatrywałem się w wychodzące z sąsiednich biur tłumy urzędników… Choć powinienem odczuć spokój, bo uczyniłem przecież, co w mej mocy. Nawet i odwołałem się do policji. Dalsze zatem wysiłki byłyby skazane na porażkę. Tak oto w życie moje znów wdarła się rutyna.
Kolejne dni płynęły takim torem. Znudzenia, jakie mnie opanowało, nie mogłyby umniejszyć żadne uciechy towarzystwa. I nagle, niespodziewanie, ktoś zapukał do moich drzwi, z listem. Oto zjawił się u mnie posłaniec z czytelni, wręczając wyszukane przez zdumionego, iż dawno mnie tam nie widział, bibliotekarza – prasowe wycinki sprzed kilku lat oraz specjalnie dołączone wyjaśnienie, że dotyczą Poego.
Wśród nich znalazłem jeden, który wydał mi się nad wyraz zajmujący.
5
16 września 1844
Jak powiadomiła dziennik nasz „Przyjaciółka” genialnego a dziwacznego pisarza, wielmożnego Edgara A. Poe, stworzony przezeń protagonista, zmyślny C. Auguste Dupin, wzorowany jest na postaci żyjącej, podobnej osiągnięciami i nazwiskiem i znanej z niezwykłych swych talentów analitycznych. Szanowny ów dżentelmen cieszy się sławą w okolicach Paryża, tamtejsza zaś policja częstokroć zwraca się doń z prośbą o udział w sprawach znacznie trudniejszych, niźli to spisuje Poe w swych przedziwnych opowieściach o wyczynach Dupina, z których Skradziony list jest już trzecim z kolei (choć redaktorzy liczą na ciąg dalszy). Ciekawe, ileż to palących kwestii, jakie się pojawiły – i zapewne pojawią – ostatnimi czasy w naszym kraju, rzeczony paryski geniusz zdołałby rozwiązać bez wysiłku.
6
Trzymając wycinek ten w ręku, czytając go, odczułem wprost nienazwaną odmianę. Oto mnie rozsadzała radość – doznanie, które uskrzydla. Parę minut po wyjściu gońca wpadł do biura Peter ze sporym plikiem dokumentów.
– Co cię tak niezmiernie cieszy, Quentin? – spytał. Pytanie miało chyba być retoryczne, lecz mu odpowiedziałem:
– Sam zobacz, proszę bardzo! Przysłano mi z czytelni wraz z innymi tekstami.
Czemu się nie wstrzymałem, nie wiem. Zapewne konsekwencje przestały się już dla mnie liczyć.
Wolno odczytawszy artykuł, Peter spuścił oczy.
– A cóż to niby? – bąknął przez zaciśnięte zęby.
Nie umiałem udawać, iż nie dostrzegam tej reakcji. Nazajutrz wczesnym rankiem czekała nas rozprawa w sądzie. Peter, jak oszalały, uganiał się cały dzień po kancelarii, czyniąc stosowne przygotowania. Czy jego wspólnik wtedy studiował papiery, sprawdzał błędy? Skądże.
– W Paryżu mieszka prawdziwy Dupin… Znaczy się, pierwowzór stworzonego przez Edgara Poe genialnego detektywa – wyjaśniłem. – Cieszy się okoliczną sławą, widzisz? Cud przecież, cud po prostu!!!
Peter cisnął mi tekst na biurko.
– Poe? Nim tylko dziś się zajmowałeś?
– Czym prędzej muszę się dowiedzieć, kto zacz, i tutaj go sprowadzić. Bo miałeś słuszność, twierdząc, że sam nic nie zdziałam. On – tak, z całą pewnością!
Porwawszy z półki trzymany tam przeze mnie tom Opowiadań Poego, Peter począł mi nim machać przed oczami.
– Sądziłem, że dałeś sobie spokój z tym wariactwem, Quentin!
– Jeżeli on istnieje, Peter, jeśli tylko żyje w świecie człowiek o zaletach umysłu C. Auguste’a Dupina, to dane mi będzie spełnić, co przyrzekłem Poemu. A jak się do tego zabrać, wiem z dogłębnej lektury! Ocalę więc od zapomnienia imię jego, nie dam utonąć w wieczności.