– Skądżeś pan się… – urwałem, przerażony. – A, pasażer na gapę! To z twego polecenia, monsieur, śledził nas ów łysy drab, mam rację?!
Baron szelmowsko wzruszył ramionami. Jego długie czarne włosy, wilgotne cokolwiek i niby parafiną ubrudzone, ułożyły się w pukle.
– Kto taki? Mnie tylko podają regularnie spis wpływających do portu podróżników. I czytam też gazety, co panu wiadomo aż nadto, monsieur Clark.
To rzekłszy, ściągnął kosmate, wypchane palto, które – oprócz powiększonego nosa, peruki oraz brwi – dopełniało przebrania. Odczułem wielki niesmak, że tak dałem się oszukać.
A jednak, bynajmniej nie w obronie swojej, dodać muszę, iż nawet dla kogoś, kto Claude’a Dupin wcześniej już oglądał, ta metamorfoza miała rys doprawdy niezwykły. Baron posiadał bowiem niewiarygodną zdolność zmiany głosu oraz kroku, a także – najwidoczniej – wręcz samego kształtu głowy, w stopniu tak doskonałym, że pewnie wprawiłby tym w zmieszanie najwybitniejszego nawet frenologa. Tak to przez skomplikowany układ szczęki, warg i mięśni szyi potrafił się schować lepiej niż pod jakąś maską. Każde z jego oblicz zdawało się stalowe, a ukrywające dobrą setkę ludzkich charakterów. Głos również miał wielce plastyczny, który zmieniał się w zależności od sensu każdej jednej wypowiedzi. W istocie, tak jak Duponte panował nad swym widzeniem innych, tak Baron umiał panować nad jego wizją.
– Chcę poznać wszelkie pańskie przebrania dotyczące tej materii, monsieur! – wykrzyknąłem, usiłując skryć straszliwe zawstydzenie.
– Gdy się podejmuję w imieniu klasy cierpiącej bronić jakiegoś poniewieranego oskarżonego, czynię to tak, by się cały świat nim przejął. Wówczas jego nieszczęście nieszczęściem jest ogółu, a los jego staje się wspólnym losem. Dlatego też, jakem Baron Dupin, nigdy nie przegrałem jeszcze żadnej sprawy. Choćby i najpodlejszej z istot dotyczyła. Im głośniej się bowiem krzyczy, by sprawiedliwość wieszczyć, tym bardziej będzie ludziom na niej zależało.
– Przede wszystkim – ciągnął – nie wolno ludowi uzmysławiać, co go trapi, lecz działać w taki sposób, by uznał, iż się reaguje na trawiące go od dawna troski. Jeśli chodzi o Poego, tak samo postępuję. Wydawcy czasopism codziennych są nim, panowie widzą, zainteresowani coraz głębiej. Księgarze wciąż się domagają nowych edycji, tak że niebawem prace jego znajdą się w każdej bibliotece, jak i w każdym domu, czytane przez starszych młodym, którzy go zechcą postawić na półce swej tuż obok Biblii. Nieraz się przechadzałem, a raczej przechadzam nadal, i… – przytknąwszy do twarzy sztuczny nos, dokończył z akcentem fantastycznie wprost amerykańskim -… szeptem roznoszę wieść o śmierci pisarza po restauracjach, kościołach, targowiskach… – przerwał. – A także i czytelniach. Tak to i w miastach, i w wioskach klasa uciśniona raz wierzy, raz znów wątpi, z całą jednak pewnością będzie się dopominać prawdy. A kto im ją zapewni?
– Pragniesz pan przedstawienia dla swych korzyści tylko. Prawda cię w żadnej mierze nie obchodzi. Przybyłeś tu wyłącznie, by szczęścia popróbować! – rzekłem.
Wielce zranionego na to udał, choć tak przekonująco, że prawie pozwoliłem się wpędzić w poczucie winy.
– Prawda jedynie jest mym celem – odpowiedział. – Tę jednakowoż… trzeba z ludzkich głów wydobyć. Cechuje cię, Quentin, brachu, honor donkiszotowski a podziwu godny. Lecz prawda, błędny rycerzu, nie istnieje, póki jej nie znajdziesz. I wbrew powszechnym sądom, nie zostaje nikomu dana przez dobrotliwe jakieś bogi – przygarniając ramieniem mego towarzysza, popatrzał nań z ukosa. – Ciekawi mnie, Duponte, coś pan porabiał przez te wszystkie lata?
– Czekałem – odparł ze spokojem Duponte.
– My wszyscy pewnie też, ażeśmy się znużyli – stwierdził Baron. – Na pomoc z pańskiej strony, monsieur, jest w tym wypadku już za późno. Jak zwykle – dodał po chwili.
– Ja jednak rad bym tutaj zostać – oświadczył niezmąconym tonem mój towarzysz – jeśli tylko nie usłyszę przeciwwskazań.
Baron skrzywił się protekcjonalnie, acz widać było, że został tą uwagą mile połechtany.
– Zmuszony jestem wskazać, iżby się pan nie zbliżał do tej sprawy i zechciał trzymać na wodzy swego przystojnego pupilka z Ameryki, który mu wiernie sekunduje niczym małpa. Zdążyłem już pozbierać pewne fakty dotyczące śmierci Poego. Zatem mnie pan usłuchaj, a włos ci z głowy nie spadnie. Ostrzegam, iż moja droga połowica poderżnie gardło każdemu, kto mi stanie na drodze… W istocie cudne to, nieprawdaż? Nie wolno ci nikomu udzielać informacji na wiadomy temat.
– Do czego zmierzasz? – zawołałem, czując, jak pąsowieję, czy to w stanowczym sprzeciwie, czy może też dlatego, że mnie nazwał pupilkiem. – Jak śmiesz się tak odzywać do monsieur Duponte’a? Czyżbyś pan odwagi naszej nie dostrzegał?!
Odpowiedź Duponte’a jednak zszokowała mnie znacznie silniej niż tamte pogróżki.
– Stanie się wedle pańskiej woli – usłyszałem. – I z żadnym świadkiem zdarzeń rozmawiać nie będziemy.
Triumf uradował Dupina wprost nieopisanie.
– Widzę, żeś wreszcie pojął, co najrozsądniejsze, Duponte. Stanie się to największą zagadką literacką naszych czasów, mnie zaś przypadnie ją rozsądzić. Próbuję już sił nawet w pisaniu pamiętnika. Nazwę go Wspomnieniami Barona Claude’a Dupin, stróża sprawiedliwości w kwestii Edgara A. Poe oraz pierwowzoru postaci C. Auguste‘a Dupin z historii morderstwa na rue Morgue poświęconymi. Quentin, czy jako znawca przedmiotu uważasz to za stosowny tytuł?
– Zabójstwa przy rue Morgue! - poprawiłem. – Prawdziwy zaś wzór kreacji poety stoi tu przed panem!!!
Na to Baron parsknął śmiechem. Już oczekiwała dorożka, którą przed nim otwarł młody czarnoskóry sługa, niby przed jakimś królem. Baron powiódł palcem po zdobieniach drzwiczek.
– To znakomity pojazd, Quentin, brachu. Luksusy twego miasta zdają się nie do przebicia, co zresztą też typowe dla wszelkich paskudnych mieścin – i z tymi słowami objął wygodnie usadowioną w środku Bonjour.
Po czym obrócił się w naszą stronę.
– Na cóż tu się dąsać? – dodał jeszcze. – Wykażmy nieco ogłady. Zamiast się potykać w tych ciemnościach, wybierzcie się gdzieś z nami na przejażdżkę. Po prawdzie sam bym wziął za cugle, lecz przez pobyt w Londynie na jezdni ciągle mi się mylą strony. Widzicie, żeśmy nie złoczyńcy, szkoda się od nas odwracać. Wsiadajcie zatem, proszę!
– Aaa… – wtrącił raptem Duponte, niczym w epifanii, aż mu się Baron począł z uwagą przysłuchiwać. – A może by tak diuk?! Bo skoro wielbią barona, to diuka pokochają jeszcze mocniej. Ze względu na dźwiękowe podwojenie „Diuk Dupin” ma w sobie pewne dostojeństwo, prawda?
Sztywniejąc, Baron drzwi zatrzasnął.
Parę minut po ich odjeździe nie mogłem się ruszyć, zdezorientowany. Duponte utkwił wzrok w owym miejscu, gdzieśmy spostrzegli Barona po raz pierwszy.
– Odmowa przejażdżki go widać zagniewała. Sądzisz pan, iż to zaplanował, by nam wyrządzić krzywdę? – zapytałem.
Duponte przeszedł na drugą stronę ulicy i zajął się studiowaniem starego budynku o surowej ceglanej fasadzie. Wtedy do mnie dotarło, że znajdujemy się w tym samym obszarze Lombard Street, co hotel i gospoda Ryana, gdzie został znaleziony Edgar Poe. Dobiegały stamtąd ściszone odgłosy nocnych zabaw. Gdy Duponte ustawił się naprzeciwko, zaraz doń dołączyłem.
– A może się rozgniewał, nie dlatego, że chciał nas gdzieś zabrać, ale że miał zamiar nas wywieźć z pewnego zakątka – odezwał się mój towarzysz. – Czy to z tej budowli wyszedł z żoną swoją?
Istotnie, lecz na pytanie o właściciela i rodzaj lokalu odpowiedzi już udzielić nie umiałem. Gdym wcześniej proponował, że go po Baltimore lepiej niż przewodnik nawet oprowadzę, wyjaśniłem, iż gmach ów przylega do pomieszczeń jednej z najznakomitszych w mieście kompanii przeciwpożarowych, zwanej Czujną Strażą, dodając, że wobec tego może on należeć do owej firmy.