Выбрать главу

– Mówiłem – odezwał się nieznajomy głos. Ogarnąłem wzrokiem otoczenie. Gdybym się wydostał w górę inną drogą, nie schodami, cała moja wyprawa spełzłaby na niczym. Tylnej klatki schodowej tam jednak nie mieli. Był jednak schowek beczkami zapchany. W poszukiwaniu jakichś użytecznych narzędzi parę wiek uniosłem i niemal straciłem oddech, po sam brzeg je bowiem wypełniały ludzkie kości.

Przybity, bom tyle uszedł i na próżno, wkrótce odkryłem w ścianie szyb, który wydał mi się ręczną windą. W środku czerń panowała niby kruka skrzydło, lecz że blaskiem z pięter nieco rozjaśniona, wyciągnąłem rękę, by się trafem szczęśliwym natknąć na blok oraz wyciąg. Konstrukcja wznosiła się od parteru aż po salę wykładową. Mnie zaś najwidoczniej sprzyjała fortuna.

Pasaż mnie bez trudu mieścił, więc odłożyłem kapelusz i nogami do sznura przywarłszy, tak jego drugi koniec ciągnąłem, by się piąć do góry. Wewnątrz panował obrzydliwie stęchły smród. Pomału zbliżając się do czwartego piętra, w otchłań tę, poniżej, starałem się nie patrzeć. Konwersacja tych w sali z każdą sekundą była wyraźniejsza.

Obcy miał zaś głos i donośny, i teatralny, prawie jak sam Baron.

– Teraz na dokładkę jeszcze dręczą mnie w tej kwestii żurnaliści. Doprawdy, po co to drążyć, zrozumieć nie potrafię.

– O szczegół nam tu idzie – rzekła spokojnie Bonjour. – Drobiazgi rozmaite, któreś pan zapamiętał.

– Rzecz w tym – Baron rozwinął jej myśl – iż znacznie się pogłębia nasza wiedza o tym, co zdarzyło się Poemu w dniu owym konkretnym, gdy go do ciebie sprowadzono. I ty, Moran, bracie, zostaniesz w walce o sprawiedliwość bohaterem.

Intrygująca pauza nastąpiła w tej chwili. Ja zaś się rozejrzałem w swym mrocznym tunelu. Ściana, gdy chciałem ją wymacać celem utrzymania równowagi, była zimna i oślizgła. Ze szczeliny wychynęło dwoje czerwonych oczu i zaraz też ku mnie ruszył szczur, moją dłonią niepewną z kryjówki swojej wypłoszony.

– No, chodź – przyzwałem gryzonia, którego krwią nabiegłe ślepia tak mnie zatrwożyły, iż niewiele brakło, a znów bym na dół zjechał, lecz trwając w postanowieniu, by usłyszeć więcej, znowu zdołałem się do głosów przybliżyć.

Uwaga o bohaterstwie dodała jakby Moranowi mocy:

– Poe został tu przywieziony w środę po południu, koło piątej. Wyciągnąć go pomógł mi fiakier, a za usługę ową z własnej kieszeni zapłaciłem.

– Był ktoś jeszcze w wozie prócz Poego i fiakra? – spytał Baron.

– Nie. Jedynie kartkę otrzymałem od doktora Snodgrassa, redaktora pewnego magazynu, z informacją, że człowiek ów Edgar Poe się zowie i wymaga pomocy. Przeznaczyliśmy mu wygodny pokój na wieży drugiego piętra, z oknem wychodzącym na dziedziniec. Poe był całkiem nieświadomy swego położenia.

– Co mówił? Wspomniał jakiegoś Greya lub E. S. T. Greya?

– Nie. Owszem, gadał wprawdzie, acz duchem był nieobecny, z tworami imaginacji, które postrzegał na ścianach dookoła. Blady, jak dziś pomnę, no i potem zlany… Próby podjęliśmy różne, aby go uspokoić. Rzecz jasna, chciałem się odeń wywiedzieć czegoś więcej. To mi ledwie nadmienił, iż w Richmond ma żonę. Od owej pory już do mnie dotarło, że ślubu wziąć nie zdążyli, on zaś niechybnie cierpiał na zaburzenia psychiczne. Kiedy się zjawił w naszym mieście ani skąd trafił tutaj – nic z tego przypomnieć sobie nie potrafił żadną miarą. Ja wówczas stwierdziłem, że niebawem na tyle będzie wyleczony, iżby się towarzystwem bliskich mógł cieszyć.

Gdy Moran tak rozprawiał, niemal zrównałem się z drzwiami sali. Grzebiąc po ciemku wyciągniętą ręką, wkrótce natrafiłem na jakiś twardy przedmiot. Płótno? Oczy przymrużywszy, aby coś tam dostrzec, wykryłem, iż to ów pakunek, który w powozie Barona został umieszczony. Gdy znalazłem się na wysokości równej z paczką, dotknąłem najwidoczniej… ludzkiej stopy! Przestrachem zdjęty, od razu pojąłem, co Baron z cmentarzyska przywiódł i że to nie jest winda, ale szyb, którym dźwiga się zwłoki do sekcji na kolejne piętra.

Ciało wywleczone liną ktoś przywiesił na haku w tunelu, to zaś, czemu się dotąd jeszcze w sali obok nie znajduje, wykryłem, zerknąwszy tam ukradkiem. Na stole pośrodku pomieszczenia spoczywał truposz, czy też same członki, w soli i pod osłoną białej cienkiej materii. Tuż przy nim wisiały fartuchy, i czyste, i krwią zbryzgane. Aby się zaopatrzyć w nowe zwłoki, wpierw musieliby się pozbyć starych.

Wzdrygnąłem się na ów widok oraz bliskość śmierci. I prędko, by się uspokoić, zaczerpnąłem haust powietrza, które dopiero teraz smrodliwe potwornie mi się okazało.

Straciwszy całą niemal siłę w dłoni, zleciałem prawie piętro na dół, a żeby nie spaść niżej, w gardziel najmroczniejszą zatracenia, nogami, dla równowagi, począłem się chwytać muru.

– Co to? – rzekła Bonjour. – Hałas z szybu płynie.

Zamarłem na podobieństwo lodowatych zwłok nade mną.

– Pewno się zbudził podarek, któryśmy ci przywieźli – Baron tak się zaśmiał, jak nikt chyba w ciał świeżych bliskości bezpośredniej, i pochylając głowę, we wnętrzu tunelu wzrok zagłębił.

Wtedy akurat tkwiłem w samiuteńkim środku, lecz cudownym zrządzeniem przez pakunek z trupem byłem zasłonięty. Niczego wypatrzyć niezdolny, Baron schował głowę.

– Nic to – oświadczył Moran. – Bo chociaż wszelkie drzwi i okna sznurami zabezpieczamy, gmach robi zgiełk znacznie gorszy niż jego pacjenci w swoim czasie.

Wtedy się ku otworowi Bonjour przybliżyła, bez obaw w głąb szybu spozierając.

– Uważaj, pani! – ostrzegł Moran, gdy we mnie serce struchlało.

Bonjour na to weszła w tunel, tak że przez moment sądziłem, iż z całą pewnością na mnie wyląduje. Ona tymczasem jedną ręką linę pochwyciła, wsuwając ją między kolana, aby się ubezpieczyć. Moran chyba protestował, bo zaraz usłyszałem, jak go Baron próbuje udobruchać. Bez najmniejszego choćby drgnienia o cud modlić się począłem, przekonany, iż mnie ona wypatrzy i prześwidruje na wylot.

Bonjour wędrowała ku mnie, cal po calu, ciągnąc sznur tak, że się również mimowolnie do niej zbliżałem.

Z zaciśniętymi powiekami i oblewając się zimnym potem, czekałem, aż mnie wreszcie znajdzie. Skupienie zakłócił pisk straszliwy, nieludzki – gdy armia żarłocznych czarnych szczurów pomknęła en masse w górę szybu, w stronę Bonjour, bezwiednie, jak gdyby przyciągnięta przez nią. Wstrzymałem się od krzyku, choć parę mi przeleciało po barku i po plecach, by wesprzeć się, szarpiąc odzież swymi zakrzywionymi pazurami.

– To tylko szczury – mruknąwszy, tak kopnęła kilka stworzeń, że w czeluść pospadały; Baron zaś podał jej ramię i pomógł wrócić do sali wykładowej.

– Dzięki Bogu – wydyszałem do tych bestii.

Dwa, które przycupnęły mi na karku, strząsnąć też musiałem. Słysząc zaś doskonale wszystko, co mówią ci nade mną, podjąłem postanowienie, aby się teraz ledwie krztynę dźwignąć i dla bezpieczeństwa już nie ruszać.

– Mów dalej, bardzo proszę – rzekł do Morana Dupin. – Więc znajomych sprowadzić mu tutaj obiecałeś…

Człowiek lekko się zawahał.

– Być może, nim więcej powiem, warto, bym się skonsultował z rodziną Poego oraz przyjaciółmi. Jeżeli mnie pamięć nie myli, gdyśmy go kurowali, zjawił się niejaki Neilson Poe z adwokatem Z. Collinsem Lee…

Baron westchnął głośno.

– Zobaczmy, co na stole – żartem zaproponowała Bonjour.

Dobiegł mnie szelest prześcieradła, gdy je odgarniała z nagich zwłok.