Выбрать главу

Ileż ufności i wiary pokładałem w moim towarzyszu! Ile poświęciłem czasu Duponte’owi i zbieżności jego cech z opowieściami geniusza! Gdybyż bardziej stanowczo chciał się sprzeciwić knowaniom Barona, gdyby oznaki dawał dobitniejsze, iż za nim w tyle nie zostaje, gdybyż nie stał bezczynny na uboczu, gdy Baron się swego dopomina, gdyby z własnej woli kroki takie podjął – zaraz bym w sobie wytrzebił niebezpieczne myśli owe!

Duponte siedział w salonie, ja zaś go obserwowałem. Spojrzawszy mu prosto w oczy, zwróciłem się z pytaniem, czemu trwa niezmiennie w uległości wobec agresywnych poczynań Barona Dupin. Spytałem go, z jakich przyczyn z boku stoi, kiedy tamten – nasz rywal – ma prawo rościć sobie niekwestionowane zwycięstwo. Uprzednio, jak pamiętacie pewnie, zacząłem tu przytaczać ową między nami konwersację. Gdy sugerowałem wtedy, by dać po uszach Baronowi, Duponte mi odparł tylko, że nam to raczej w sprawie nie pomoże.

– Może by się opamiętał – rzekłem. – Pojął, iż nie jest tu samotnym graczem. Tkwił bowiem wciąż, monsieur Duponte, w bezbrzeżnym przekonaniu, że już ową walkę wygrał!!!

– Mylną zatem dąży Baron drogą, bo, przykro mi to stwierdzić, dawno już przegrał. Kresu, jak i ja, dochodząc.

Tu mnie ogarnęły najrozmaitsze lęki.

– Jak to?

– Poe rzeczywiście spożywał alkohol – odparł Duponte. – Acz pijakiem nie był. W istocie trzeba by go nazwać przeciwieństwem opoja. Pewne, iż mniej sobie używki on zadawał niż każdy osobnik tutaj na ulicy przez nas napotkany.

– Słucham?

– Nie o braku umiaru mówić nam należy, lecz danym przez organizm braku na alkohol tolerancji. Braku wytrzymałości na trunki, jaki niezwykle rzadko bywa spotykany.

Aż usiadłem prosto ze zdziwienia:

– Skąd taki wniosek, monsieur Duponte?

– Warto się przypatrywać światu, nie zerkać nań jedynie. Zapewne pan sobie przypomina jeden z nekrologów przez znajomego, a nie żurnalistę napisanych. Zawarto tam informację, iż po „wina kieliszku ledwie” monsieur Poego „natura przemianie ulegała diametralnej”. Dla wielu owo stwierdzenie znaczy, sądzę, że Poe miał w obyczaju stale a nierozważnie się upajać. Tymczasem rzecz przedstawia się zgoła inaczej. Krytycy w sferze tej dowieść zdołali nam tak wiele, że, jak się ze mną zgodzisz, nie dowiedli niczego. Prawdopodobne jest, by nie rzec: prawie pewne, iż na gorzałkę reagował on z niespotykaną wrażliwością, która go w efekcie zmieniała, o paraliż przyprawiając. W stanie psychicznego nieładu, a i przez swych towarzyszy niskiej proweniencji, Poe z całą pewnością brnął wówczas w pijaństwo, zwłaszcza gdy wziąć jeszcze pod uwagę tutejszą skłonność do zabawy nad wyraz swobodnej, gdzie się od człowieka wymaga, by z kolejki nowej pod żadnym pozorem nie rezygnował w takich sytuacjach. Fakt ów ostatni jednak jest dla nas bez znaczenia. Poego bowiem już kielich pierwszy, łyk choćby nawet, wprawiał w stan nieprzytomności. Nie szaleństwo to było z nadużycia, lecz chwilowy obłęd tym powodowany, że pić nie można zwyczajnie jak wszyscy dokoła.

– Tak więc, gdy go u Ryana znaleziono, monsieur, przypuszczasz, że coś wcześniej wypił?

– Szklaneczkę być może, nic ponadto. Wbrew doniesieniom stróżów wstrzemięźliwości, co służyć mają wszak poprawie morale pośród ludu. Zaraz ci też pokażę, na czym się zasadza ich działalność, a dokładnie: czego dokonali w czasie, którym się obaj tak interesujemy.

Pogrzebawszy w stercie całkiem dla mnie niezrozumiale ułożonych swych papierów, Duponte wydobył wreszcie numer „Sun” z drugiego października 1849 roku, dnia poprzedzającego znalezienie poety.

– Znasz pan nazwisko Johna Watchmana, monsieur Clark? Wpierw mu odpowiedziałem, że takiego nie znam. Lecz szybko się poprawiłem, bo mi wróciła pamięć. Upiora – Bensona, jak wam już wiadomo – goniąc swego czasu, zapuściłem się przecież w jakąś znaną tu spelunkę…

– Tak. Podejrzewałem że Watchman jest Fantomem, bo przyodziewek nosił dość podobny. Pewien klient jednak mi wskazał, iż jegomość ów jest głęboko w opilstwie pogrążony.

– Nic dziwnego. Nadzieje monsieur Watchmana, ambicje jego wobec złej sławy niedługo naprzód zostały pogrzebane. Spójrz: przed dwoma laty by cię to szczególnie nie zaciekawiło, dziś jednak przydać się może niesłychanie.

I Duponte pokazał mi artykuł we wspomnianym periodyku. W ówczesnych wyborach ustawa o wstrzemięźliwości niedzielnej stanowiła temat pierwszej wagi, choć, jak słusznie wywnioskował mój towarzysz, mnie to właściwie wtedy prawie nie obeszło. Dość się napatrzyłem egzemplom nadużycia, aby z ideą ową szczerze sympatyzować, lecz trudno mi było skupić energię na jednej tego typu kwestii, zupełnie przy tym lekceważąc inne zasady moralności.

Zwolennicy niedzielnej ustawy, organizacja zrzeszająca najbardziej wpływowych działaczy ruchu na rzecz wstrzemięźliwości w Baltimore, ogłosili jako swego kandydata do Izby Reprezentantów – by się opowiedział za rzeczonym a ograniczającym sprzedaż alkoholu prawem – Johna Watchmana właśnie. Tyle że wkrótce potem widziano go przy kielichu w licznych tawernach w naszym mieście, skutkiem czego dnia drugiego października zwolennicy wycofali swoje dlań poparcie. Ciekawe, któż się w rubryce owej w imieniu ich komitetu wypowiadał: doktor Joseph Snodgrass!

– A to ledwie jeden dzień przed wezwaniem go do Ryana! – krzyknąłem.

– Rozumiesz pan więc chyba, w jakim stanie ducha się tam udał. Jako przywódca owej frakcji został upokorzony osobiście przez własnego kandydata. Monsieur Watchman był człowiekiem słabym, to rzecz niewątpliwa. Uznać jednak i to trzeba, iż zwolennicy ustawy podejrzewali, że wrogo do nich nastawione ugrupowania polityczne rozmyślnie będą chciały skierować go na złą drogę. Tu oto masz pan także wydanie pisma „American and Commercial Adviser” datowanego tydzień wcześniej.

Przyjrzyj się, bardzo proszę, jak wyglądała gospoda u Ryana w okresie, zanim się tam spotkał Poe z doktorem Snodgrassem. W pierwszym ze wskazanych mi wycinków mowa była o odbytym u Ryana spotkaniu wigów z Okręgu Czwartego, przybyłych licznie i pełnych entuzjazmu.

– Nie tylko więc za lokal wyborczy tawerna owa służyła – powiedziałem. – Ale i jako miejsce dla zgromadzeń wigom. No i, ma się rozumieć, także – tu westchnąłem – los ją uczynił celem ostatecznej wędrówki Edgara Poe, zanim się znalazł jeszcze na szpitalnym łożu.

Wspomniałem grupę wigów Okręgu Czwartego, których wraz z Duponte’em obserwowaliśmy w melinie nad domem Czujnej Straży, nieopodal owego hotelu. Tam spotykali się na osobności, u Ryana zaś mieli kwaterę na zebrania o publicznym charakterze.

– Wstecz nieco jeszcze pójdźmy – rzekł mi Duponte. – Dni kilka mianowicie… Kiedy owo spotkanie ogłoszone było. Czytaj pan na głos, jeśli łaska. I miej baczenie przede wszystkim na podpis poniższy.

Uczyniłem, co nakazał:

„Powszechne Zgromadzenie Wigów Okręgu Czwartego odbędzie się we wtorek, w hotelu Ryana, przy Lombard Street, naprzeciw siedziby Czujnej Straży. Geo. W. Herring, Przew.”.

W innym wycinku ogłaszano zebranie dnia pierwszego października, dwa dni przed wyborami, „o godzinie pół do ósmej”, ponownie „w hotelu Ryana”, naprzeciw siedziby Czujnej Straży, upraszając „usilnie o frekwencję pełną”, i również z podpisem jak wyżej podany.

– „George Herring, przewodniczący” – ponownie odczytałem, w myślach przywołując Tindleya, krzepkiego drzwi strażnika, co służalczo się odnosił do przełożonego w klubie wigów; wszak „panem George’em” go wtedy tytułował… – Osobnik ów, którego poznaliśmy, przewodniczący tamten ma George nie na nazwisko, lecz, monsieur, na imię oczywiście… George Herring, on to z pewnością. I musi też być spokrewniony z Henry Herringiem, kuzynem Poego, poprzez małżeństwo! Tym samym, który jako pierwszy przybył do poety za Snodgrassem, odmawiając mu schronienia pod swym dachem.