Выбрать главу

Sprawdzili zamki. Były trzy, wszystkie wpuszczane w drzwi, pięciozapadkowe. Nie było mowy o włamaniu się za pomocą karty kredytowej. Do budynku nie było także dostępu od tyłu. Jim cofnął się i spojrzał w górę fasady. Ktoś o zręczności pawiana mógłby wspiąć się na daszek nad wejściem i zbić szybę w jednym ze znajdujących się tam okien. Odwrócił się do swoich uczniów.

– Kto lubi się wspinać?

Wystąpił Freddy, klaszcząc ochoczo w dłonie.

– Myśli pan o wejściu przez tamto okno? No problemo. Kiedy byłem dzieciakiem, matka zawsze zostawiała mnie zamkniętego w domu, a mieszkaliśmy na czwartym piętrze. Randy, podsadzisz mnie?

Randy splótł dłonie i Freddy wspiął się po nim jak po drabince sznurowej. Kiedy stanął mu na głowie, Randy głośno stęknął, ale wszystko potrwało tylko kilka sekund. Freddy kucnął na daszku i zastukał w znajdującą się w dolnej części okna dużą szybę.

– Łyżka do opon… – wyszeptał teatralnie.

Jim pobiegł do lincolna i po minucie wrócił z żądanym narzędziem. Rzucił łyżkę Freddy’emu, który bez wahania zbił szybę i szybko oczyścił ramę z wystających resztek szkła. Zaraz potem przeszedł przez parapet i zniknął w budynku.

– Ten facet powinien zostać zawodowym włamywaczem – stwierdził z uznaniem Edward.

Po chwili rozległ się szczęk otwieranych zamków, frontowe drzwi uchyliły się i Freddy gestem dłoni zaprosił ich do środka.

Rozdział 16

W środku było mroczno i duszno, a smrodek, który czuło się na zewnątrz, zrobił się intensywniejszy. Na pewno nie dochodził z kanalizacji, kojarzył się raczej z pleśniejącymi futrami, skwaśniałym czerwonym winem i chemikaliami. Choć szyby zamalowano na czarno, wpadające przez świetlik w dachu światło barwiło klatkę schodową na pomarańczowo. Nagie deski podłogi były pokryte kurzem i okruchami szklą.

Jim przeszukał pomieszczenie światłem latarki. W rogu stała stara lada recepcyjna – wielka jak fortepian konstrukcja z orzechowego drewna. Na ścianie wisiało wyblakłe zdjęcie owczarka niemieckiego z wywieszonym jęzorem, z podpisem u dołu: ZNOWU SZCZĘŚLIWY!

Przeszli przez hol i Cień otworzył drzwi z tabliczką z napisem POCZEKALNIA. Jeśli nie liczyć dwóch koślawych krzeseł, pomieszczenie było puste. Zajrzeli do pokoju naprzeciwko, który w czasach funkcjonowania szpitala musiał służyć jako gabinet, bo w jednym rogu stał staromodny stół do wykonywania zabiegów, a na ścianach wisiały poprzybijane pineskami pożółkłe karty zleceń.

– Tu nie ma dagerotypów – stwierdził Jim. – Spróbujmy na piętrze.

– W pokoju, do którego się włamałem, też niczego nie było – powiedział Freddy. – Tylko kilka pustych klatek.

Jim ruszył schodami w górę, a członkowie jego oddziału podążyli za nim. Krótko zaświecił latarką do pomieszczenia, przez które Freddy włamał się do budynku, ale rzeczywiście stały tu jedynie trzy rzędy drucianych klatek z pootwieranymi drzwiczkami. Jim przeszedł na drugą stronę korytarza i spróbował otworzyć drzwi naprzeciwko. Były zamknięte.

– Sonny… – zwrócił się do Cienia. – Masz największe stopy.

– Co z tego? Mam też najlepsze buty – burknął chłopak.

– Miałem na myśli to, że chyba najlepiej z nas wszystkich poradzisz sobie z tymi drzwiami. Trzeba je otworzyć kopniakiem.

– W porządku, zrozumiałem – odparł Cień.

Cofnął się dwa kroki, nabrał rozpędu i kopnął z całej siły. Zrobił to bardzo fachowo, tuż pod klamką. Trzasnęło i część framugi pękła, ale drzwi pozostały na miejscu. Chłopak znów się cofnął, znów kopnął, potem jeszcze raz. Za trzecim uderzeniem drzwi odskoczyły i z impetem walnęły o ścianę wewnątrz pokoju.

Weszli do środka. W pomieszczeniu pachniało stęchlizną i było ciemno, ale od razu dostrzegli stojące pod trzema ścianami drewniane szafki na akta. Jim policzył je: trzynaście. Podszedł do najbliższej i poświecił latarką na znajdujący się na pierwszej szufladce napis: WESOŁE MIASTECZKO – HRABSTWO ESCONDIDO, 23-25 WRZEŚNIA.

– To tydzień temu… – szepnął Edward.

Jim wyciągnął górną szufladkę. W środku, w brązowych wyściełanych kopertach, znajdowało się trzydzieści albo czterdzieści dagerotypów o wymiarach piętnaście na dwadzieścia centymetrów. Każdą płytę oprawiono w pomalowaną na czarno drewnianą ramkę i zabezpieczono szybką. Na kopertach były nazwiska – pojedyncze lub po kilka naraz. PETER T. REYNOLDS. JULIE INKSTER. DAN FORSMAN. LANNY PEETE. COREY KITE. NANCY LOPEZ.

– Oto i one – mruknął Jim, ostrożnie wyjmując jeden z dagerotypów z koperty. – Zdjęcia, które Robert H. Vane zrobił od śmierci Giovanniego Boschetta.

– To dagerotyp? – spytał Freddy. – Wygląda jak brudne lusterko.

– Ogląda się je pod kątem, wtedy ciemniejsze miejsca stają się jasne, a jaśniejsze ciemne – wyjaśni! Jim.

Poświecił skośnie latarką i nagle zobaczyli poważnego młodzieńca z kręconymi włosami i w okularach.

– W pewnym sensie masz rację, mówiąc, że dagerotyp wygląda jak lusterko, bo obraz jest tu odwrócony, tak samo jak w lustrze.

Druga szuflada od góry została oznaczona napisem: WEST GROVE I WESTWOOD, I – 4 WRZEŚNIA.

– Właśnie wtedy musiał zrobić zdjęcie Bradowi – mruknął Jim. Otworzył szufladkę i rzeczywiście – zaraz z brzegu znajdowała się koperta z napisem: BRAD MOORCOCK. Leżała między kopertami z nazwiskami ELROY HERBER i VINCE MCNALLY.

Pierwsza szafka była cała wypełniona dagerotypami, ale w drugiej płyty znajdowały się tylko w górnej szufladzie. Pozostałe szafki były puste.

– Biorąc pod uwagę, że miał niecały miesiąc, narobił masę zdjęć – powiedział Jim. – Musiał planować zapełnienie wszystkich szafek. Kopalnia złych dusz…

– Kiedy zobaczy, że mu je zniszczyliśmy, dostanie szału – stwierdził Randy.

Jim otworzył kolejną szufladkę, wziął do ręki kopertę z napisem DANIEL JOHN HAUSMAN i ostrożnie wyjął ze środka oprawiony w szkło dagerotyp. Kiedy zaczął go sprawdzać, świecąc latarką pod różnymi kątami, okazało się, że posrebrzana płyta jest pusta. Na jej powierzchni nie było ludzkiego wizerunku, jedynie nieregularne szarawe plamki. Może obraz wyblakł? Dagerotypy nawet po utrwaleniu roztworem soli albo przemyciu złotem są bardzo wrażliwe na działanie światła.

Wziął następną kopertą. PHILIPPA OSTLANDER. Także ten dagerotyp był „czysty”. Zaczął wyjmować kolejne płyty i okazało się, że na żadnej płycie ze środkowej szuflady nie ma ludzkich wizerunków.

Edward, który przez cały czas obserwował Jima, wziął jedną z płyt do ręki i uważnie jej się przyjrzał.

– Nie ma twarzy.

– Teraz tak.

– Nie rozumiem…

– Wyszli z płyt i krążą po okolicy, robiąc to, co zwykły robić złe dusze. Jak Brad Moorcock, który zemścił się na Sarze. Która godzina?

– Dwadzieścia po czwartej.

– O której będzie świtać?

– Nie wiem. Chyba koło piątej. Wtedy mój starszy brat wychodzi pobiegać.

– W takim razie musimy się stąd natychmiast wydostać!

– Myślałem, że mamy zniszczyć dagerotypy.

– Możemy zrobić to później – odparł Jim. – Teraz najlepiej będzie stąd zniknąć.

Powkładał wszystkie dagerotypy na miejsce i zamknął szufladę. Ledwie to zrobił, z dołu dobiegł odgłos zamykania drzwi. Uniósł dłoń, dając wszystkim znak, aby zachowywali się cicho.

– Co jest? – spytała Sue-Marie.

– Nie wiem… sprawdzę.

Podszedł do drzwi i poświecił latarką na schody.

– Coś widać? – spytał Randy.