Выбрать главу

– Nie! nie! – krzyk Bishopa przeszedł w cichy jęk.

Został odciągnięty przez dwóch mężczyzn od szalejącego żaru; jego ciało stało się teraz zupełnie bezwładne, a zmysły sparaliżował szok.

Pacjenci cofnęli się; pełna grozy śmierć towarzyszki wprawiła w przerażenie ich chore umysły. Mężczyźni eskortujący Bishopa zrozumieli, że skrajny obłęd, który doprowadził tych szaleńców do tego, co robili, został pokonany przez ich wrodzony strach przed ogniem. Pacjenci zaczęli skamleć, gdy żar nasilił się i dym wypełnił korytarz.

– Chodźmy, póki jeszcze możemy, Mikę – powiedział jeden z mężczyzn, podtrzymujących Bishopa, na tyle głośno, by mogli go usłyszeć.

– Masz rację – zgodził się kolega, czując, że żar zaczyna parzyć mu plecy.

Z Bishopem w środku, mierząc z webleyów kaliber 38 w stłoczone na korytarzu postacie, ostrożnie posuwali się naprzód.

– Tędy, Ted – powiedział mężczyzna, nazwany Mike’em, wskazując na prawo lufą rewolweru. – Na końcu korytarza jest okno. O, cholera!

Światła w korytarzu nagle zgasły.

Czy ogień przepalił kable, czy ktoś przekręcił główny wyłącznik? Obaj mężczyźni pomyśleli o dwóch kobietach, które spowodowały pożar.

– Chodźmy – powiedział ponuro Mike.

Korytarz skąpany był w czerwonej, falującej poświacie, czarne cienie rosły i tańczyły na ścianach. Skowyczący pacjenci z furią patrzyli na mężczyzn, którzy wycofywali się z holu, ostrożnie przechodząc przez leżące tam ciała. Postacie w białych koszulach przysuwały się chyłkiem do przodu.

Mężczyzna nerwowo zerkał w koło. Jedynym dźwiękiem, jaki mogli tam usłyszeć, był trzask i huk rozprzestrzeniającego się pożaru – Znowu mają zamiar nas zaatakować – powiedział.

Postacie zapełniały korytarz, okrążając ich, obserwując w milczeniu, czekając, by rzucić się nit nich.

Ale napięcie rosło, ogromna bańka histerii, która powiększa się do niebotycznych rozmiarów, mogła za chwilę pęknąć i wycofujący się mężczyźni wiedzieli, że kiedy pęknie, zostaną z łatwością zmiażdżeni. Kiedy dalej wycofywali się w ciemność, dochodząc do końca korytarzu, każdy z trzech mężczyzn czuł coś dawnego, delikatnie naciskającego na mozg, coś, co zdawało się szukać dojścia do ich umysłów.

Kolejny atak rozpoczęła stara kobieta, która stała pośrodku holu, obok palących się schodów. Jej kruche nogi były szeroko rozstawione, miała zaciśnięte pięści i sztywno wyciągnięte na bok, ręce; płomienie lizały sufit nad nią. Krzyk zaczął się gdzieś w dole jej brzucha i narastał w piersi, protegował w gardle, aż rozległ się przeraźliwym wrzaskiem. Inni przyłączyli się do jej przeciągłego krzyku i kiedy ten wybuchnął, ruszył pędem w kierunku mężczyzn.

Sufit nad schodami i na końcu kondygnacja schodów buchały żarem; płomienie w dole falowały ku górze, wysuszone drewno chętnie się im poddawało. Ogromna kula ognia przetoczyła się przez hol, obejmując znajdujące się na jej drodze biało odziane postacie, osmalając inne, które były zbyt blisko.

Kłęby czarnego dymu zbliżały się do trzech mężczyzn, którzy zaczęli się dusić; ich oczy szczypał już żar ognia.

Bishop został dociągnięty do okna, jego ciało unosiło się, gdy płuca próbowały wyrzucić przełknięty dym. Został wepchnięty w róg, podczas gdy mężczyźni walczyli, by otworzyć okno i stworzyć sobie szansę ucieczki. Pożar szybko się rozprzestrzeniał i pacjenci wpadali w otwarte po obu stronach korytarza drzwi, na wielu z nich płonęły już koszule.

– Zamknięte, cholera jasna! – Bishop usłyszał krzyk jednego z mężczyzn.

– Strzel w tę cholerną szybę – podpowiedział mu kolega.

Obaj mężczyźni odsunęli się od dużego, pojedynczego okna, podnieśli ręce, by osłonić oczy, i wystrzelili w szybę grad kuł. Szkło rozleciało się na kawałki i do środka wpadł podmuch zimnego powietrza, wciąganego coraz dalej przez płomienie.

Bishop został wyrwany z rogu i podprowadzony do okna. Wciągnął głęboko powietrze i gdy wychylił się w noc, poczuł, że zaczęła mu wracać zdolność logicznego myślenia.

– To nie jest… to nie jest wyjście ewakuacyjne – zdołał wysapać.

– Skacz! To tylko jedno piętro!

Wdrapał się na parapet i skoczył. Wydawało mu się, że minęły wieki, zanim poczuł pod stopami miękką ziemię.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

Peck popatrzył na wolno poruszające się po ulicy pojazdy i zaciągnął się głęboko dymem z papierosa. Zastanawiał się, czy ci ludzie na dole, zamknięci w malutkich jak zabawki samochodach, mają prawdziwe pojęcie o tym, co dzieje się w ich mieście. Nie było możliwe utrzymanie w całkowitej tajemnicy makabrycznych wydarzeń ostatnich tygodni; środki masowego przekazu już jakiś czas temu powiązały wypadki na stadionie z Willow Road, ale zgodziły się nie opisywać całej historii, dopóki władze nie znajdą jakiegoś sensownego rozwiązania, by stłumić narastający niepokój opinii publicznej. Ta współpraca prasy z władzami była bardzo przykra i na pewno skończy się, gdy znów coś poważniejszego się wydarzy. Trudno zmusić dziennikarzy, by tak długo milczeli.

Wskazującym palcem i kciukiem wyjął z ust na wpół wypalonego papierosa i teraz trzymał go w zwiniętej dłoni. Janice zawsze mu powtarzała, że nigdy nie zostanie komisarzem, jeśli w taki sposób będzie palił papierosy. Czasami zdawało mu się, że jego żona mówi to poważnie.

Peck odwrócił się od okna i opadł na krzesło przy biurku, gasząc papierosa o brzeg kosza na papiery i wrzucając do środka niedopałek. Maniery? Dziesięć lat zajęło jej przekonywanie go, by przestał sam skręcać papierosy. Z szyi zwisał mu luźno związany krawat, rękawy koszuli miał podwinięte aż do łokci. Potarł ręką twarz, słysząc chropawy dźwięk zarośniętego policzka, i bacznie się przyjrzał ostatniej stronie raportu, który właśnie zakończył. Lepiej szybko się ogolę, zanim pokażę to zastępcy komisarza, powiedział do siebie. Nawet gdybyś właśnie zaaresztował Kubę Rozpruwacza, nie miałoby to znaczenia dla tego napuszonego skurwysyna, jeśli byłbyś nie ogolony.

Gdy jeszcze raz czytał ostatnie linijki raportu, nieświadomie przesunął ręką po głowie i dotyk zimnych palców gwałtownie wyrwał go z rozmyślań. Zrozumiał, że znów me zdarzył się cud i ani jeden nowy włos nie wyrósł mu w ciągu nocy, W gruncie rzeczy, pomyślał – jego uwaga była już całkowicie zaprzątnięta badającymi łysinę palcami – parć następnych pożegnało się z nim na zawsze. Szybko opuścił rękę, żeby żaden z jego nowych ludzi nie zobaczył go przez szybę. Już wolałby raczej, żeby go złapali na tym, jak gmera w spodniach, niż na sprawdzaniu, jak postępuje jego łysina. Starzeję się i czuję to, mruknął cicho. Ale mówią, że łysina oznacza męskość. Nie mógł powiedzieć, żeby to ostatnio zauważył.

Zamknął raport i wygodnie usadowił się na krześle, wyciągając kolejnego papierosa z leżącej na biurku paczki. Prztyknął zapalniczką i patrzył na wydobywającą się z ust chmurę dymu.

Co, do cholery, się dzieje? – spytał się w duchu.