Zgasły reflektory, przekręcono specjalne przełączniki przyciemniające łukowe lampy. Jasno oświetlony teren stał się nagle mroczny i złowieszczy.
Kulek odezwał się do Bishopa:
– Wróć myślami do tamtego pierwszego dnia, Chris.
Do dnia, w którym po raz pierwszy przybyłeś do Beechwood. Przypomnij sobie, co wtedy widziałeś. Ale Bishop już sobie przypomniał.
Wiedział, co ma robić. Powiedzieli mu.
Wnętrze elektrowni przypominało olbrzymią jaskinię, norę giganta, która rozbrzmiewała rykiem i pulsowaniem potężnych pieców i turbin. Przeszedł między nimi, po jednej stronie monstrualne, pancerne turbiny, po drugiej – piece i kotły, które wznosiły się z umieszczonej trzydzieści stóp niżej piwnicy aż do sięgającego niemal stu stóp sufitu. Turbiny, pomalowane na jasnożółty kolor, wyposażone były w pulpity sterownicze, kontrolujące ich działanie. Piece i kotły miały zwodniczą zimnoszarą barwę, jednak spalając tonę oleju na minutę, stawały się niebezpiecznie gorące. Z pieców wychodziły grubo izolowane rury; łącząc się w piwnicy z rurami z kotłów, doprowadzały parę, która pod ciśnieniem tysiąca pięciuset funtów na cal kwadratowy poruszała łopatki turbiny.
Minął technika sprawdzającego rzędy przyrządów pomiarowych kontrolujących pracę jednego z pieców i zignorował machającą do niego rękę. Technik zmarszczył brwi, zdziwiony niechlujnym wyglądem kolegi, ale szybko powrócił do monitorów; w ciągu ostatnich nocy elektrownia była przeciążona, wydane bowiem przez władze zarządzenie nakazywało mieszkańcom Londynu palenie wszystkich możliwych świateł.
Mężczyzna skierował się na schody prowadzące do części administracyjnej, do pomieszczenia, w którym znajdowała się dyspozytornia.
Przez dwa dni i dwie noce ukrywał się w swoim mieszkaniu w suterenie, zasunięte kotary utrzymywały w jego dwóch pokojach ponury mrok w ciągu dnia i kompletną ciemność w nocy.
Był krępym, dwudziestoośmioletnim mężczyzną, o twarzy pokrytej trądzikiem, który już dawno powinien był zniknąć, a jego czaszkę zaczęły już opuszczać nielojalne pasma włosów. Żył samotnie, nie z wyboru, ale dlatego, że nikt inny – ani kobieta, ani mężczyzna – nie zdradzał skłonności, by z nim zamieszkać. Ledwo skrywał swą pogardę dla całego rodu ludzkiego, a uczucie owo żywił od chwili, gdy zorientował się, że to świat nim pogardza. Myślał, że opuszczenie szkoły będzie oznaczało koniec traktowania go przez niedojrzałe umysły jak odrażającego przedmiotu, lecz przekonał się, że umysły w college’u, w którym kontynuował naukę, choć starsze, były równie niedojrzałe. Gdy został inżynierem chemikiem, szkody stały się już nieodwracalne. Jego rodzice żyli jeszcze, ale rzadko ich odwiedzał. Nigdy nie starali się go podnieść na duchu. Gdy parę razy przyłapali go na podglądaniu szybko dojrzewającej siostry, poczuli się nim rozczarowani. Wmówili mu, że szkła kontaktowe, które musiał nosić, nadające jego oczom wygląd czarnych guziczków pływających w srebrnych sadzawkach, były karą od Boga. Czy zatem zesłał na niego pryszcze, ponieważ nie mógł przestać się onanizować? I czy On sprawił, że jego ciało cuchnęło bardziej niż inne, tylko dlatego, że nienawidził swojej siostry, choć ją podglądał? I czy On również sprawia, że wypadają mu włosy, gdyż nie pozbył się sprośnych myśli? Czy to wszystko Jego dzieło? Do diabła z Nim, są jeszcze inni bogowie.
Wszedł po schodach do pomieszczeń administracyjnych, nie spotkawszy nikogo po drodze; do utrzymania elektrowni w ruchu wystarczał zaledwie trzydziestoparoosobowy zespół administracyjno-techniczny, tak mała grupka ludzi czuwała nad siłą wykorzystywaną przez miliony. To właśnie odpowiedzialność najbardziej pociągała go w tej pracy. Mieszkańców okręgu obsługiwanego przez jego stację można było pozbawić światła i energii na trzy sposoby: po pierwsze – wysadzić całą elektrownię, po drugie – systematycznie wyłączać generatory i turbiny oraz odciąć dopływ paliwa, po trzecie – wyłączyć wszystko, z wyjątkiem pieców, za pomocą zdalnego sterowania w dyspozytorni. Wysadzenie elektrowni nie wchodziło w grę, gdyż nie miał dostępu do materiałów wybuchowych. Ręczne wyłączenie wszystkich urządzeń i odcięcie dopływu paliwa zabrałoby tyle czasu, że technicy powstrzymaliby go, zanim zdążyłby unieruchomić pierwszą turbinę. Pozostawała tylko stacja rozdzielcza. Wystarczy przekręcić przełączniki i wszystko stanie się czarne. Czarne jak noc. W jego oczach pojawił się wyraz zadowolenia.
Dyspozytornia była dużym pomieszczeniem, oddzielonym od hali generatorów szklaną ścianą. Wypełniały ją pulpity sterownicze i ekrany telewizyjne kontrolujące całą bez wyjątku elektrownię. Już od kilku tygodni nadzorujący stację byli bardziej czujni niż zazwyczaj, wytłumaczono im bowiem dokładnie, jakim niebezpieczeństwem grozi wyłączenie prądu w jakimkolwiek rejonie. Nie przewidziano jednak niebezpieczeństwa ze strony własnych pracowników.
Dyżurny nadzorca spojrzał ze zdziwieniem na wchodzącego do pokoju mężczyznę i już miał go zapytać, gdzie się podziewał przez ostatnie dni, gdy kula z beretty przedziurawiła mu czoło. Inni nadzorcy byli zbyt oszołomieni, by natychmiast zareagować, powystrzelał ich więc po kolei, a każda kula trafiała w cel z precyzyjną nonszalancją. Był zdziwiony swoimi strzeleckimi umiejętnościami, gdyż nigdy przedtem nie miał w ręku pistoletu, nie dziwił go jednak własny spokój. Spokoju tego nie przyniosła mu ta obca wysoka kobieta, która przyszła dziś do jego mieszkania w suterenie i pokazała, jak ma się posługiwać bronią. Zrobiła to Ciemność.
Zachichotał na widok leżących na podłodze ciał kolegów i przez chwilę przyglądał się, jak umierają w konwulsjach. Oblizując co chwila wargi, przeszedł między ciałami do pulpitów kontrolnych. Trzęsącą się ręką sięgnął do pierwszego wyłącznika.
Bishop szybko zamrugał oczami. Czy to tylko jego wyobraź: a, czy zrobiło się jeszcze ciemniej? Usiłując przełknąć ślinę, poczuł, że ma ściśnięte gardło. Miał wrażenie, że otaczają go cztery ściany, przezroczyste ściany, przez które widzi niewyraźne postacie innych znajdujących się tam osób. Ściany stawały się coraz masywniejsze. Po lewej stronie pojawiło się zasłonięte okno. Następne okno po prawej, trochę niżej. Cienie poruszały się jak wstęgi dymu.
Nie poddawał się.
Edith miała zamknięte oczy, wydawała stłumione dźwięki. Opuszczała powoli głowę, aż brodą dotknęła piersi. Pozostałe dwa media miały oczy otwarte i Bishop dostrzegł ich przerażenie. Schenkel, siedzący na końcu, zaczął się trząść. Mrugał powiekami, coraz bardziej rozszerzały mu się źrenice, w końcu zamknął oczy. Enwright nie zauważył, co się dzieje z kolegą, gdyż nadal obserwował Edith Metlock. Silne palce zacisnęły się na ramieniu Bishopa i odwróciwszy szybko głowę, zobaczył wpatrujące się weń niewidzące oczy Kuleka.
– Chris, widzisz ich znowu? – wyszeptał Kulek. – Czuję, że jest tu coś złowrogiego. Czy to oni, czy widzisz te same twarze?
Bishop nie był w stanie odpowiedzieć. To stało się zbyt nagle, ledwie przyćmiono światła, a już odczuł tę obecność. Tak, jak gdyby tylko czekało.
Pokój nabrał stałych konturów, postacie unosiły się przed Bishopem, zarysowując się wyraźnie, a potem znów zmieniając się w mgliste zamazane obrazy. Pokój wydawał się mniejszy. Dźwięczało mu w uszach, głosy wybuchały głośnym krzykiem, po czym gwałtownie milkły zastępowane przez inne, jakby ktoś bez wyraźnego powodu zmieniał częstotliwość fal. Spojrzał znów na Edith i zobaczył spływającą z jej ust ciemną substancję, krople powoli ściekały po brodzie na piersi. Mogła to być krew, lecz wiedział, że to nie to. Wyciągnął rękę, aby tego dotknąć, ale nic tam nie było, ani na jego palcach, ani na jej brodzie nie pozostał ślad czarnej mazi. Cofnął rękę i substancja ponownie zaczęła kapać z jej warg. Bishop spojrzał w górę i pokój wydał mu się jeszcze mniejszy.