– Bishop? Co to jest? Ty też to czujesz?
– Nie poddawaj się, Peck. Walcz!
– Co to jest? – krzyknął Peck, przysłaniając wolną ręką oczy i czoło i odsuwając od siebie broń.
– To Ciemność. Bada twój mózg. Możesz się jej przeciwstawić, Peck, ale musisz chcieć.
Po pierwszym paraliżującym ataku Bishop odzyskiwał zdolność logicznego myślenia i nagle uświadomił sobie, że Ciemność zabiera tylko tych, którzy chcą być zabrani. Musisz zaakceptować Ciemność, zanim wyciągnie po ciebie macki niczym mityczny wampir, który bez zaproszenia nie przekroczy progu.
Chwycił Pecka i potrząsnął nim.
– Walcz z nią! – zawył. – Nie pokona cię, jeśli będziesz walczył.
Wypuścił z ramion Pecka, który osunął się na ziemię.
– Zabierz ich… zabierz ich stąd! – powiedział jeszcze inspektor.
Bishop nie tracił już czasu, teraz tylko Peck mógł sam siebie ocalić. Znowu rozległy się strzały, i jedynie krótkie błyski z karabinów rozświetlały zastygłe obrazy. Ciemność wokół nich była ciężka, gęsta, ale oczy Bishopa z wolna przyzwyczaiły się do niej i wyraźniej już rozróżniał sylwetki. Zbliżył się do Jessiki i jej ojca, pochylonych nad Edith Metlock, która wciąż wiła się na krześle.
– Jessico – powiedział, przyklękając obok niej – musimy stąd uciekać. Tu jest zbyt niebezpiecznie.
– Znęcają się nad nią. Nie może wyjść z transu.
Kulek kurczowo ściskał ramiona medium i cicho powtarzał jego imię. Ciało Edith uniosło się, zaczęło jej się zbierać na wymioty. Wydawała urywane, pełne udręki dźwięki, aż zsunęła się z krzesła i wymiociny wytrysnęły z jej ust łukowatym strumieniem. Bishop poczuł, jak ciepłe, lepkie cząsteczki obryzgują mu twarz, w nozdrza uderzył go obrzydliwy zapach. Rękawem otarł twarz, po czym wyciągnął rękę do Edith i pomógł jej usiąść. Nagle z ulicy dotarły do nich światła: dwie pary reflektorów omiotły cały teren; to kierowcy przestawiali samochody. Oczy Edith były szeroko otwarte i wpatrzone w przestrzeń, a choć nadal drżała, ustały szalone konwulsje.
Bishop podniósł się i podciągnął ją do góry. Nie stawiała oporu, poczuł ulgę, że może stać, chociaż tylko przy jego pomocy.
– Jacob, trzymaj się Jessiki. Zabieramy się stąd.
– Popełniliśmy błąd. Nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego szaleństwa, ze zła, które nas otacza.
– Już to wiem. Ale teraz chodźmy.
W głosie Bishopa brzmiał gniew, którego nie rozumiał, lecz cieszył się, że go odczuwa; w pewnym sensie dodawał mu sił.
Na wpół niosąc, na wpół ciągnąc Edith przez plac, kierował się w stronę świateł samochodów, napominając Jessikę i jej ojca, by trzymali się blisko niego. Żołnierz, który stanął im na drodze, niespiesznie podniósł karabin i wycelował w głowę Bishopa.
W świetle reflektorów najbliżej stojącego samochodu Bishop dostrzegł tylko ciemną sylwetkę, lecz odgadł zamiar żołnierza. Drgnął, gdy rozległ się strzał, i patrzył, jak żołnierz powoli osuwa się na ziemię.
– Macie zamiar tak stać przez całą noc? – spytał Peck, wychodząc z ciemności przed jarzące się reflektory samochodowe.
Bishop niemal krzyknął z ulgi; nigdy nie przypuszczał, że tak się ucieszy na widok Pecka. Mocniej przytrzymał kobietę, która wciąż wpatrywała się pustym wzrokiem przed siebie, i ruszył naprzód; dołączył do niego Peck, pomagając mu nieść medium.
– Myślałem, że już mnie wzięło – powiedział głośno Peck. – Nie mogłem się ruszyć, jak po narkozie, tylko nie było tak przyjemnie. Wystraszyłem się na śmierć. Niech się pani nas trzyma, panno Kulek. Zaraz się stąd wydostaniemy!
Dalej teren oświetlał pierwszy reflektor, który udało się znowu uruchomić. Bishop odwrócił głowę, by nań spojrzeć. Plac przypominał pole walki – żołnierze bili się z żołnierzami, policjanci z policjantami i wszyscy ze wszystkimi. Pojawili się tu ludzie, których przedtem nie było. Kobiety i mężczyźni kulili się, osłaniając rękami oczy przed rażącym światłem. Bishop nie miał pojęcia, skąd przyszli, ale było oczywiste, że są to ofiary Ciemności. U ich stóp leżały ciała policjantów i żołnierzy, których zaatakowali. Nie miał pewności, ale jedna z leżących postaci przypominała samego komisarza policji.
Przeszli przez ruiny na mały betonowy placyk. Kiedyś był tu parking dla przyjeżdżających do Beechwood samochodów. Bishopowi zdawało się, że dopiero wczoraj był tu po raz pierwszy. Tyle się jednak wydarzyło od czasu tej wizyty, że równie dobrze mogły od niej minąć długie lata.
Willow Road i ruiny Beechwood stanowiły oazę światła w tej rozległej części miasta. Łuna, rozjaśniająca nocne niebo, była widoczna w promieniu wielu mil. Zdziwieni ludzie patrzyli przez okna na odblask świateł, nie wiedząc, dlaczego ich ulice pogrążone są w absolutnej ciemności. Niektórzy wychodzili z domów, wyłaniali się z kanałów i różnych mrocznych miejsc, kierując się ku światłu, wiedząc już, co tam znajdą.
Bishop zmrużył oczy, oślepiony reflektorami; poganiały go krzyki, wrzaski, odgłos wystrzałów. W pośpiechu dotarli do pierwszego samochodu i niemal wpadli na maskę.
– Tędy, szefie – doszedł ich znajomy głos.
Otaczali ich policjanci, jedni w mundurach, drudzy po cywilnemu. Peck poprowadził małą grupkę ku Roperowi stojącemu przy samochodzie.
– Cholera, ale się tam mordują – powiedział detektyw. – Nie sądziłem, że wam się uda.
– Ja też nie – odpowiedział Peck. – Zawiadomiłeś dowództwo?
– Taak, podeślą nam, kogo będą mogli. Mają jednak problemy: znowu coś się zaczęło na mieście. Peck przywołał umundurowanego sierżanta.
– Niech podjedzie tu jeszcze jeden samochód, by oświetlić teren. Inne niech staną dookoła, tak byśmy byli otoczeni jasnym kręgiem światła. Starajmy się jak najdalej trzymać tych oszalałych włóczęgów lub przynajmniej miejmy na nich oko.
Odruchowo schylili głowy, gdy w pobliżu nich na drodze roztrzaskała się butelka. Usiłowali dojrzeć, kto ją rzucił, ale oślepiły ich światła innego samochodu. Następna butelka przecięła powietrze i trafiła w ramię ubranego po cywilnemu policjanta. Mężczyzna upadł na kolano, ale po chwili się podniósł, najwidoczniej nie został poważnie zraniony. Niewyraźne postacie przemknęły przez snop światła i znowu zniknęły w otaczającej ciemności. Peck wiedział, że musi szybko zorganizować swoich ludzi – ich strach wzrastał, ponieważ nie bardzo wiedzieli, co mają robić.
– Bishop, chcę, żebyście się wynieśli z tej części miasta. Mój kierowca Simpson zabierze was na drugą stronę rzeki.
Bishop pomyślał, że może Kulek będzie się opierał poleceniom Pecka, ale gdy się odwrócił, na twarzy niewidomego mężczyzny zobaczył wyraz całkowitej rezygnacji.
– Jacob?
– To się staje zbyt silne. Nie zdawałem sobie sprawy – te słowa nie były skierowane do nikogo w szczególności, Kulek jakby zamknął się w sobie.
– Musimy odjechać, ojcze. Na nic się tu nie przydamy – ponaglała go Jessica.
Peck otwierał już drzwi granady.
– Wsiadajcie – nakazał krótko. – Kulek i panie z tyłu, ty z przodu, Bishop. Frank, łap samochód patrolowy i jedź za nimi. Weź dwóch ludzi z obstawy.
Roper pospieszył do stojącego w pobliżu białego rovera; kierowca natychmiast zapalił silnik i z ulgą ruszył. Samochód minął granadę, gdy Bishop zamykał właśnie drzwi za Kulekiem i paniami. Inne wozy policyjne z piskiem opon zawracały i ustawiały się tak, by znów oświetlić teren. Szybko poruszające się samochody kilkakrotnie uderzały z głuchym stukotem w ciała czających się w mroku ludzi. Peck był zdziwiony widokiem tak wielu napierających na nich osób, ich postacie zastygłe w migającym świetle przypominały lisy na wiejskiej drodze, sparaliżowane nocą blaskiem reflektorów. Nie wiadomo, czy wszyscy byli ofiarami Ciemności. Może niektórzy przyszli zaciekawieni światłem i zgiełkiem? I tak się tego nie dowie; nie mieli wyboru, musieli wszystkich traktować jak potencjalnych wrogów.