Bishop czuł, jak drętwieją mu palce, i wiedział, że nie wytrzyma długo tego uporczywego walenia. Ale wysoka kobieta zmieniła taktykę i zaczęła teraz rozwierać mu palce, jeden po drugim. Jego ciało znajdowało się daleko od poręczy i odpychała je stopa dziewczyny, a mężczyzna boleśnie szarpał go za włosy, coraz silniej odciągając mu do tyłu głowę. W końcu wysoka kobieta krzyknęła z triumfem, gdy ostatecznie zmusiła go do puszczenia poręczy; teraz trzymał się tylko metalowego pręta. Wiedział, że to jego ostatnie sekundy.
I wtedy pojawiła się między nimi Jessica, doprowadzona do rozpaczy bezlitośnie kopała i gryzła napastników, chcąc za wszelką cenę pomóc Bishopowi. Odciągnęła nastolatkę i z całej siły pchnęła ją na ścianę, tak że dziewczyna straciła przytomność. Później dopadła mężczyzny, który ciągnął Bishopa za włosy, szarpiąc go i orząc mu twarz paznokciami. Mężczyzna puścił Bishopa i próbował ją chwycić, ale był bezsilny wobec jej szalonego ataku; przewrócił się na plecy i zakrył twarz rękami. Jessica stała tyłem do mężczyzny, który do tej pory tylko przyglądał się szamotaninie, ale teraz wyciągnął ręce i zaczął się do niej zbliżać.
– Nie! – zaskrzeczała wysoka kobieta, wiedząc, że Bishop jest bardziej niebezpieczny. – Pomóż mi!
Zatrzymał się, przechylił przez barierkę i zaczął’ walić w przyciśniętą do prętów głowę. Ciosy oszołomiły Bishopa, mógł zrobić tylko jedno: skoczyć.
Trzymając się barierki i mocno wpierając stopę w podest, rzucił się w bok i wysunął rękę, usiłując pochwycić obniżającą się z prawej strony poręcz. Spoglądającej z luku w górze Edith Metlock wydawało się, że wisi tak już całą wieczność. Zamknęła oczy, nie będąc w stanie patrzeć na ten przerażający skok. Zacisnął palce wokół pochyłej barierki, a ciałem uderzył w podpórki i bok betonowych schodów. Podparł się teraz drugą ręką, błyskawicznie podciągnął do góry i gnany paniką przeskoczył przez poręcz na schody. Nie zatrzymując się, popędził na górę i złapał za kołnierz stojącego tam mężczyznę, którego odpychała Jessica. Pchnął z całej siły, skręcając się z wysiłku, aż mężczyzna poleciał w dół, uderzając dopiero w trzeci od dołu betonowy schodek. Wrzasnął upadając, potem w milczeniu turlał się na dół. Wylądował w’ jęczącym stosie skręconych ciał tych, którzy spadli wcześniej.
Lecz Bishop nie zaprzestał walki; był już na podeście, biegiem minął Jessikę i uderzył ramieniem stojącego obok wysokiej kobiety mężczyznę. Obaj runęli, lecz Bishop nie stracił przytomności umysłu i mógł poruszać się szybko. Uderzył go w zwróconą ku górze twarz, tak że jego głowa stuknęła o beton. Bishop wczepił obie ręce we włosy mężczyzny, uniósł jego głowę prawie o stopę i walnął mocno o posadzkę. Rozległo się przyprawiające o mdłości plaśnięcie, które znaczyło, że mężczyzna będzie niegroźny przez jakiś czas.
Czyjeś ręce zacisnęły się na jego oczach, wpijając się w nie palcami, i Bishop zorientował się, że to wysoka kobieta usiłuje wydrzeć mu je z oczodołów. Odrzucił głowę do tyłu; nagle uścisk zelżał i gdy na kolanach zachwiał się do przodu, zobaczył, że to Jessica trzyma wysoką kobietę od tyłu, jedną ręką otaczając jej talię, drugą – ramię. Przeciwniczka była jednak zbyt silna, zbyt przebiegła; gwałtownie zamachnęła się i wyrżnęła Jessikę łokciem w żebra. Jessica zgięła się wpół, kobieta odwróciła się i błyskawicznie zadała jej dwa silne ciosy w piersi. Jessica krzyknęła i upadła na podłogę. Oczy kobiety były ukryte w mroku, ale Bishop czuł wypełniającą je nienawiść. Skoczyła na niego jak opętana, obnażyła zęby, z gardła jej wydobywał się głuchy, zwierzęcy warkot, który przeszedł w piskliwy skrzek, kiedy się z nim zwarła.
Bishop podniósł się, by stawić jej czoło, nie mógł jednak wyzwolić się z dławiącego uścisku, jej siła nie była już ludzka, jej brutalność przerastała okrucieństwo człowieka. Ale pamiętał jej bestialskie wyczyny, makabryczną śmierć Agnes Kirkhope i jej służącej, próbę zabójstwa Jacoba Kuleka, morderstwo policjanta. Spalenie Lynn. Była uległym narzędziem nieczystej siły, tkwiącej w każdym mężczyźnie, w każdej kobiecie i w każdym dziecku; była jej sługą i moralną sprawczynią, kreaturą, która oddawała cześć mrocznym zakamarkom umysłu. Pchnął ją na poręcz i zobaczył jej oczy: małe, czarne sadzawki w brązowych mulistych tęczówkach, otworki kurczące się w coś mroczniejszego i niepojętego. Dusiła go, ślina z jej otwartych ust obryzgiwała mu twarz, wyciągała szyję, próbując rozerwać mu ciało obnażonymi zębami. Bishop trząsł się z wściekłości, czuł, jak szybko krąży w nim krew, gorący jej strumień rozsadzał mu żyły i arterie. Wtedy ją podniósł, podrywając jej nogi potężnym ruchem, szybkim, lecz rozciągniętym w czasie, tak że cała scena rozgrywała się powoli, jak we śnie. Dźwignął ją wyżej, opierając plecami o poręcz; rozluźniła swój uchwyt i zaczęła wrzeszczeć z przerażenia. Podciągnął ją jeszcze wyżej i, tak jak on poprzednio, znalazła się na krawędzi czarnej przepaści. I jeszcze wyżej, dopóki jej ciało nie zaczęło przeważać na drugą stronę poręczy. Wtedy wyślizgnęła mu się z rąk; spadała pionowo, wrzeszcząc i machając w powietrzu rękami. Odbijała się od schodów – z roztrzaskaną ręką, z wydartą z biodra nogą, ze złamanym kręgosłupem, zanim zniknęła z oczu i zaskowyczała, uderzając o beton.
Bishop kompletnie wyczerpany osunął się na poręcz. Nie mógł już dłużej myśleć, dłużej się zastanawiać: czuł przemożną chęć, by położyć się na podłodze i tam zostać. Ale krzyki stawały się coraz głośniejsze i kroki bębniły na kamiennych stopniach. Zobaczył twarze, które wpatrywały się w niego, a potem znikły, ręce wijące się po poręczy; zwarty tłum wchodził teraz na górę, walka z mieszkańcami bloku skończyła się. Czyjaś ręka odciągnęła go od barierki i popchnęła w stronę drabiny wiodącej na dach. Z twarzą zalaną łzami niepokoju i wyczerpania, Jessica błagała go, by wspiął się w bezpieczne miejsce.
– Ty pierwsza – powiedział.
– Szybko! – doszedł do nich głos Edith z otwartego luku.
Tłum był już na ostatniej kondygnacji schodów. Najsilniejsi szli szybko. Latarka powoli gasła, jakby wraz z nimi zbliżała się ciemność nocy.
Bez chwili wahania Jessica weszła po drabinie i zniknęła w otworze. Bishop podskoczył do góry, zmuszając zmęczone nogi do wspinaczki, poznając desperację ściganych. Uczuł, jak czyjaś ręka zaciska mu się wokół kostki, i z całej siły kopnął drugą nogą, obcasem miażdżąc twarz napastnika, aż ten upadł na podłogę. Wtedy Bishop przetoczył się po krawędzi otworu i klapa zamknęła się za nim z trzaskiem. Edith i Jessica upadły na pokrywę, w którą już waliły pięści. Szczęściem klapa była solidnie wykonana, a na drabinę mogła wejść tylko jedna osoba. Leżeli w mroku – skierowana w bok latarka oświetlała mechanizm windy – Edith i Jessica bez sił na klapie, Bishop całkowicie wyczerpany wyciągnął się na plecach, z trudem chwytając powietrze, Kulek z rozrzuconymi ramionami pod ścianą. Z dołu dochodziły ich stłumione ryki gniewu, bębnienie pięści w klapę, a wokół siebie czuli przytłaczającą ciemność, która była wraz z nimi w pudełkowatym pomieszczeniu na szczycie dziesięciopiętrowego wieżowca. Wiatr hulał na zewnątrz jak niewidzialna siła, która chce się wedrzeć do środka; Edith Metlock odrzuciła macki sondujące zakamarki jej umysłu, zdecydowana nie słuchać pełnych udręki głosów, szepczących swoje groźby. Myślała tylko o trójce swoich towarzyszy w maszynowni, wznosząc wyimaginowaną ścianę światła między sobą a Ciemnością.
Po jakimś czasie hałasy na dole ucichły i ustał nacisk na klapę. Oddech Bishopa był już bardziej regularny, gdy uniósł się na łokciu.