Выбрать главу

– Zabiorę was na miejsce – powiedział do Bishopa i Edith – osobisty sekretarz ministra chciał się z wami bezzwłocznie zobaczyć.

Poszli za inspektorem, uważnie przechodząc przez grube kable elektryczne i omijając techników w białych kombinezonach, którzy dokonywali ostatnich poprawek w aparaturze. Zbliżał się zmrok i zapalono już wiele mniejszych świateł. Bishop spojrzał z niedowierzaniem na Pecka, gdy zobaczył przygotowany do akcji teren. W miejscu, gdzie kiedyś było Beechwood, wykopano olbrzymi dół, w którym umieszczono cztery gigantyczne prostokątne urządzenia świetlne; ich pleksiglasowe powierzchnie skierowane były w niebo. Podobne, ale znacznie mniejsze urządzenia rozstawiono wokół dołu. Dalej, nieco z tyłu, na wyrównanym terenie, na którym był kiedyś dom sąsiadujący z Beechwood, stał zbudowany ze stalowych elementów barak; przez całą jego długość ciągnęło się zaciemnione okno, wychodzące na miejsce akcji. Po przeciwnej stronie znajdował się generator, zasilający całą aparaturę.

– Tym razem wolą nie ryzykować – wyjaśnił Peck w drodze do baraku. – Mają generatory, światła i tyle straży, że mogą pokonać całą armię. Nawiasem mówiąc, elektrownie są też pilnie strzeżone. Nie ma możliwości, żeby ktoś powtórzył wyczyn tego szaleńca sprzed trzech tygodni. Trzymał się kilka godzin, zanim go dopadli.

Doszli właśnie do przysadzistego budynku o metalowych ścianach, z którego wyłonił się Sicklemore, a za nim mężczyzna w okularach na nosie i w podkoszulku; Bishop od razu rozpoznał w nim głównego doradcę rządu do spraw naukowych – to przecież on na konferencji w Birmingham odrzucił możliwość powiązania ostatnich tragicznych wydarzeń ze zjawiskami paranormalnymi.

– Pan Bishop, pani, aa… Metlock – szybko przypomniał sobie Sicklemore. – Mam nadzieję, że obecność państwa przyniesie nam dzisiaj więcej szczęścia.

– Nie bardzo rozumiem dlaczego – odpowiedział szorstko Bishop.

Sekretarz przyjrzał mu się uważnie.

– Ani ja, panie Bishop, ale tak pan poprzednio uważał. Pamięta pan profesora Marinkera? Uczony z niechęcią skinął im głową.

– Może przedstawi pan szczegóły dzisiejszej operacji, Marinker? – zaproponował Sicklemore, od siebie dając do zrozumienia, że nie ma już zamiaru dłużej znosić drażliwości tych, jak to określił naukowiec „cholernych czubków”.

– Wasze zadanie jest proste – zaczai gburowatym tonem Marinker – róbcie to samo co trzy tygodnie temu. Osobiście nie rozumiem, dlaczego Ciemność miałaby powrócić tylko dlatego, że wy tu jesteście. To nie ma najmniejszego sensu, ale taką podjęto decyzję. – Spojrzał znacząco na Sicklemore’a. – Mimo że Ciemność wydaje się być czymś urojonym, udało nam się wykryć obszary zwiększonej gęstości w jej punkcie centralnym, coś w rodzaju jądra. Uważamy, że substancje chemiczne, które oddziałują na inne wybrane substancje, obecne w układzie limbicznym mózgu, są najsilniejsze w obrębie tego ośrodka. Nasze intensywnie przeprowadzane testy na żywych ofiarach wykazały niezbicie, że zakłócenia występują w tym właśnie obszarze mózgu. Dalsze testy ujawniły, że nawet niewielkie promieniowanie rozprasza te substancje. Niestety promieniowanie, nawet w małych dawkach, uszkadza komórki mózgu do tego stopnia, że ofiara nie może tego przeżyć.

Bishop potrząsnął głową, uśmiechając się ponuro.

– Chce pan powiedzieć, że te eksperymenty zabijają ludzi.

– Nie mamy wyboru, musimy być brutalni w naszych testach. Ci ludzie i tak nie żyliby długo – wtrącił pospiesznie Sicklemore.

Marinker, bez słowa komentarza, mówił dalej:

– To tłumaczy, dlaczego Ciemność działa tylko w nocy, dlaczego promienie słoneczne powodują jej znikanie. Spychają ją do ziemi, jeśli pan woli.

– Powiedział pan, że jest to substancja chemiczna. Jak mogłaby reagować w ten sposób, jeśli nie jest żywym organizmem? Lub czymś takim?

– Posługuję się tą terminologią dość dowolnie, panie Bishop, tak aby była zrozumiała dla laika. Pewne substancje chemiczne reagują negatywnie na przeciwne właściwości. Mamy już pewność, że to promienie ultrafioletowe są niebezpieczne dla tej substancji chemicznej – potwierdzają to testy na ofiarach. Poddani działaniu słabego nawet światła ultrafioletowego, natychmiast próbowali się ukryć, zasłonić oczy. Widzieliście nasze urządzenia świetlne, ustawione w wykopie i wokół niego. Na nieszczęście fale ultrafioletowe szybko zanikają, ale te maszyny zostały specjalnie przez nas skonstruowane i posiadają ogromną moc. Dzięki nim cały teren będzie całkowicie nasycony ultrafioletem. Poza tym na helikopterach zamontowano podobne, oczywiście mniejsze światła, które zostaną skierowane na ziemię. Grawitacja wydłuży długość fal, więc helikoptery mogą latać na znacznej wysokości i będą bezpieczne. Oczywiście, promienie gamma lub promienie rentgenowskie byłyby bardziej skuteczne, ale stanowiłyby ogromne zagrożenie dla osób przebywających w najbliższym otoczeniu.

– Lasery?

– Nie na taki teren. Przenikną, ale nie nasycą.

– Ale zbyt duże napromieniowanie ultrafioletem jest dla nas niebezpieczne.

– Wy będziecie zabezpieczeni, a my wejdziemy do baraku. Ci na zewnątrz założą rękawice, kaptury, i staną za specjalnymi tarczami. Ich codzienne ubrania będą stanowiły dodatkową ochronę.

– A jak my będziemy zabezpieczeni?

– Włożycie specjalne kombinezony i przyciemnione osłony.

– A jeśli nic się nie wydarzy? Jeśli nie przyciągniemy Ciemności?

– Będę szczery, Bishop. Wcale się tego po was nie spodziewam. Uważam, że to, co zdarzyło się trzy tygodnie temu, było dziełem przypadku. Fakt, że to miejsce każdej nocy przyciąga ofiary, wskazuje niezbicie, iż znajduje się tu ogromne źródło energii; nie mamy pojęcia, czym jest to źródło, nie udało się nam go także zlokalizować. Ale wiemy, że tu jest, mamy pewność, że to, co wszyscy nazywają Ciemnością, powróci do tego źródła. To tylko kwestia czasu.

– Którego nie mamy – warknął Sicklemore. – Sprawa wygląda następująco, panie Bishop: wasza obecność nie przeszkodzi w przeprowadzeniu operacji, może natomiast pomóc. Nie chcę pana urazić, ale argumenty przemawiające za występowaniem tu zjawisk metafizycznych są dla mnie nieprzekonywające. W tym jednak przypadku jestem gotów spróbować wszystkiego, co daje szansę powodzenia. Mam nawet zamiar – Sicklemore popatrzył na doradcę naukowego – odmówić parę modlitw, kiedy znajdę się już w tym baraku.