Była naga, nie miała nawet butów, miękki mech pieścił jej stopy. Nie czuła już chłodu, jej ciało było jak ogień, a może raczej jak żar.
Jego pewne siebie dłonie wiedziały, w jaki sposób obudzić wibracje, lecz ona nawet tego nie potrzebowała, była gotowa, by wreszcie zostać kobietą jakiegoś mężczyzny. Ona także długo czekała, a on był taki piękny, tak niezmiernie pociągający, olśniewająco zmysłowy, choć przecież w tej ciemności niczego nie widziała. Pamiętała jedynie jego rysy, oczy, cudownie piękne ciało. Gorące dłonie pieściły ją w miejscach, które uważała za niemal święte, lecz pozwalała mu na to bez żadnych sprzeciwów. Pragnęła tego, życzyła sobie z całego serca.
Mech układał się tak miękko wokół jej ciała. Jego chłód nie był wcale nieprzyjemny, łagodził tylko pożar namiętności. Z zamkniętymi oczyma przyjmowała jego pieszczoty, wysublimowane, przeciągane zbliżenie. Niedługo, już niedługo będę gotowa, mój panie i mistrzu.
To nieznośne, nie zdołam już dłużej wytrzymać. Przyjdź do mnie i weź mnie jako swą kobietę, niczego innego nie pragnę.
Jego ręce były takie łagodne, dokładnie tak, jak łagodna i ciepła potrafi być ciemność. I tajemnicze, on był tak tajemniczy, jak tajemnicza potrafi być noc. Elena westchnęła z rozkoszy, lecz również z pożądania, bo on tak dręczył ją swoją delikatnością.
Nagle zauważyła dokonującą się w nim jakąś przemianę, wyczula twarde zdecydowanie. Teraz, pomyślała, to stanie się właśnie teraz!
Ale było coś jeszcze. Zmienił się nie tylko jego stosunek do niej. Czyżby… czyżby on sam się zmienił?
Elena szeroko otworzyła oczy, lecz nic nie mogła zobaczyć. Gorączkowo obmacywała jego twarz, gdy on już przygotowywał się, by w nią wtargnąć. Powiodła dłońmi po jego dopiero co jedwabiście miękkich ramionach i krzyknęła ze strachu.
Ciemność bowiem nie jest jedynie bezpieczna, bywa groźna, przerażająca, pełna koszmarów dręczących dzieci i dorosłych.
Ciemność to również strach.
24
– Cóż to, u diaska, może być? – zdziwił się Jaskari.
Stali na szczycie niewielkiego pasma wzgórz, skąd mieli widok na dolinę ze złotym jeziorem, otoczonym białymi kwiatami.
W górze na przełęczy odnaleźli ślady Eleny. Wyczytali z nich, że wspięła się na jedno ze wzgórz, prędko jednak stwierdzili, że zaraz też z niego zeszła. Najwyraźniej nie próbowała wchodzić na sąsiednie wzgórze, na to, które pokonał Jaskari, bo za pomocą reflektorów odkryli ślady dziewczyny dalej na ścieżce.
– Biedaczka – mruknął Jaskari. – Usiłowała mnie znaleźć i poszła wprost na zatracenie.
Jeszcze nie wiedzieli, do jakiego stopnia miał rację.
A teraz oglądali sielankowe otoczenie jeziora. Urokliwe, zaklęte miejsce, zaklęte na wiele więcej sposobów, niż im się to wydawało.
– Spójrzcie na ten czarny las – mruknęła Berengaria. – Na jego widok ciarki przechodzą mi po plecach.
– Bardzo mi się tu nie podoba – stwierdziła Indra.
Przeklęcie tu pięknie, widok wprost jak ze snu, a mimo to ani trochę mi się tu nie podoba.
– Łagodnie mówiąc – wpadł jej w słowo Móri. A fakt, że nawet on w tym miejscu czuł się nieswojo, sprawił, że i innym ciarki przeszły po plecach.
– Te kwiaty tam – cicho powiedział Marco, a nikt nie zareagował na to, że ściszył głos. – Coś z nimi jest nie tak.
– Ja też o tym pomyślałem – przyznał Dolg. – Mam ochotę wyjąć mój błękitny szafir.
Szafir, ów kamień, umiejący leczyć, dający życie, przynoszący pociechę. Indra obserwowała Dolga, usiłując wyczytać z jego twarzy, co ma na myśli, lecz jej się to nie udało.
– To miejsce jest szczególne – stwierdził Marco. – Tak jakby… jakby było jądrem czegoś. Jakby było Sercem Ciemności?
Indra po omacku poszukała dłoni Rama, wszyscy tkwili jak skamieniali, nie wiedzieli, co robić, mieli problemy z napawaniem się cudownym widokiem rozpościerającym się przed ich oczami.
– Mieliśmy przecież szukać Eleny – przypomniał nagle Ram, prostując się.
Nikomu nie wpadło do głowy, by ją wołać. Tu nie wypadało tak robić, byłoby to świętokradztwem.
Wolnym krokiem zaczęli schodzić w stronę jeziora. Gdy doszli do trawy, łatwo było iść dalej śladami Eleny.
– Ona obeszła to jezioro – skonstatował Jaskaria.
– To do niej podobne – powiedziała cierpko Indra.
Mieli teraz okazję z bliska przyjrzeć się kwiatom. Dolg przykucnął przed jednym, ale go nie dotykał. Być może wspomnienie z Doliny Róż było zbyt świeże. Kiedy znów się podniósł, miał smutną minę.
I wtedy usłyszeli krzyk. Krzyk śmiertelnie przerażonej Eleny.
– Wiedziałem! – rzucił Marco spomiędzy zaciśniętych zębów. l
Bez wahania wszyscy pobiegli w czarny jak noc las.
– Reflektory! – zawołał Ram. – Prędko, zanim stracimy się nawzajem z oczu i jeszcze się pogubimy! Eleno, gdzie jesteś?
Ostre światło zalało niezwykły prastary las, którym nikt, zdawałoby się, nie chodził od tysięcy lat. Pnie, z początku proste i grube, wkrótce zmieniły się w stare, odarte z kory, pełne pogiętych, wijących się gałęzi, które splatały się ze sobą albo pełzły po ziemi, przybierając najbardziej groteskowe formy.
– Elena nie mogła iść tędy sama – trzeźwo zauważyła Indra. Wypowiedziała na głos to, o czym myśleli wszyscy inni. – Sama nigdy nie zdołałaby odnaleźć drogi bez światła. 1
Nie miała przy sobie nawet latarki, nie wzięła też telefonu – stwierdził Ram z irytacją i podtekstem: na jak niemądre zachowanie można sobie pozwolić.
– Elena! – zawołał jeszcze raz Móri.
W odpowiedzi rozległ się zduszony jęk. Dobiegał gdzieś z bardzo niedaleka. Przyspieszyli kroku, reflektorami omiatając przypominające prastare smoli stuletnie drzewa i jeszcze starsze wywrócone pnie.
Istota nazywająca się Ciemnością usłyszała wołanie Rama i ujrzała światło wdzierające się w jej tajemniczy świat. Wtedy Elena poczuła, jak uścisk niezwykłego mężczyzny rozluźnia się. Rozległ się jedynie wściekły syk i jej kochanek rozpłynął się bezszelestnie, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu.
Jej towarzysze? Szlochając, chciała już biec im na spotkanie, ale przypomniała sobie swoją kłopotliwą sytuację i zaczęła po omacku szukać ubrania. Znalazła sukienkę, majtki wsunęła do kieszeni, ale buty gdzieś przepadły i obmacywanie ziemi nie przyniosło żadnego rezultatu.
Potem rozległo się wołanie Móriego. Odpowiedziała mu zrozpaczona:
– Tutaj! Tu jestem!
Ostre światło zalało upiorny las. Ach, mój Boże, czy ona naprawdę tu weszła?
Przerażona rozejrzała się dokoła. Czy on tu był? Czy patrzył na nią ukryty za którymś z makabrycznych, zaklętych drzew?
Gdyby tylko znalazła jeden but, przynajmniej jeden, mogłaby powiedzieć, że drugi gdzieś zgubiła, ale obu butów przecież nie da się zgubić równocześnie, chyba że wpadnie się w bagno albo nosi buty wielkie jak kajaki. A Elena przecież bardzo dbała o to, był ładnie się ubierać, uwodzicielsko, najchętniej nosiła leciutkie sandałki, właśnie tak jak dzisiaj. Nie miała też skarpet ani pończoch, chciała ułatwić sprawę Jaskariemu…
Ach, Boże!
Co by było, gdyby oni nie nadeszli?
Co by się wtedy stało? Nigdy w życiu nie wyrwałaby się z tego upiornego…
Dzięki ci, Boże, są tutaj!
Elena pozostawała pod dość silnym wpływem religii swej babki Teresy, zwracała się do Boga, gdy znalazła się w potrzebie, w innych sytuacjach, wstyd! przyznać, rzadko.