Выбрать главу

„Dziękuję”, rozległo się w głowie Dolga.

– Co sprawiło, że stałeś się złą istotą? – spytał cicho Dolg ze współczuciem.

Duch Ciemności opuścił ręce. Na jego twarzy malowała się udręka.

– Nienawiść – wyznał. – Nienawiść zrodzona z poczucia niesprawiedliwości, gdy odebrano mi jedyne, co miało dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Po tysiącach lat oczekiwania moja tęsknota przeobraziła się w nienawiść i pragnąłem się zemścić, jedynie zemścić.

– A kogo tak kochałeś?

Twarz Ducha Ciemności wykrzywiła się w gorzkim uśmiechu.

– Noc. Ale nigdy jej nie odnalazłem.

– A gdzie ją zgubiłeś?

– Na Islandii. Pewnego dnia nagle zniknęła. Dlatego przybyłem tu, do wnętrza Ziemi. Sądziłem, że tu ją znajdę.

Dolg westchnął.

– Musieliście być na Islandii latem, tam wtedy nie ma nocy, jest tylko światło. Później zaś… Wiesz już chyba teraz, że tu nocy nie znajdziesz, w Królestwie Światła panuje wieczny dzień, na zewnątrz zaś wieczna ciemność. Zanadto się pospieszyłeś, mój przyjacielu. Wróć na powierzchnię Ziemi, unikaj okolic arktycznych, a na pewno odnajdziesz noc.

– Mówisz prawdę?

– Jestem o tym przekonany – uśmiechnął się Dolg.

– Zyskasz moją dozgonną wdzięczność, mój niezwykły przyjacielu, który masz tak wiele dobrych cech. Już samo to, że wolno ci sprawować opiekę nad tym kamieniem, mówi wszystko.

Wtedy Dolg pokazał mu również niebieski szafir. Duch Ciemności westchnął głęboko z podziwem i szacunkiem.

– Chylę przed tobą głęboko głowę. Usłucham twej rady i podążę na powierzchnię Ziemi. Teraz żegnaj, odchodzę.

Zanim Dolg zdążył powiedzieć coś jeszcze, Duch Ciemności zniknął w jakiejś jamie w ziemi.

– Ale… – zawołał Dolg. – A twoi niewolnicy? Nie oswobodzisz ich?

Nie otrzymał odpowiedzi. Nie znał już myśli Ciemności.

Zatroskany i poraniony Dolg wrócił do przyjaciół. Pociechą mu było Słońce świecące nad tą urokliwą krainą.

Przyjęli go pełni troski. Marco został uwolniony, a Dolg opowiedział, czego dokonał.

– Co zrobimy z niewolnikami? – spytał w końcu nieszczęśliwy syn czarnoksiężnika.

– Odnajdziemy ich – obiecał Ram. – Teraz, gdy zła moc została pokonana, nie będzie to chyba trudne.

Dolg wstał.

– Mam tu jeszcze jedno zadanie.

Podszedł do białych kwiatów, wyjął szafir, pozwolił, by padły na nie jego promienie i smutek zaczął znikać znad łąki.

W końcu zniknęły i kwiaty, a zamiast nich zaroiło się od kobiet, w większości młodych. Niektóre wyglądały jak ludzie, inne były drobniejsze, miały długie czarne jedwabiste włosy i osobliwie miękkie członki, a także olbrzymie oczy dostosowane do tego, by widzieć w ciemności.

W pierwszej chwili światło oślepiło je i przestraszyło. Lęk wzbudziła też obecność obcych ludzi, ale serdecznie się nimi zajęto, wszyscy pragnęli im pomóc, a Móriemu z kilkoma udało się nawiązać rozmowę. Ich historia była dokładnie taka, jak przypuszczali. Pan Ciemności zwabił je do siebie i uwiódł, a potem stworzył sobie z nich przecudną łąkę. Potrafiły też wskazać Móriemu, gdzie należy szukać ich mężczyzn.

– Pomyślcie tylko, że Elena mogła zostać takim właśnie kwiatem – westchnęła Berengaria.

I jej, i Lilji pozwolono wyjść z gondoli.

Pięciu rannych Strażników z pomocą towarzyszy wyszło z lasu, który miał zostać teraz ścięty albo przynajmniej przerzedzony. Gondolami przewieziono ich do Królestwa Światła; już wcześniej Dolg poddał ich działaniu szafiru i wiadomo było, że wkrótce dojdą do siebie.

I kiedy wielka gromada miała już się rozchodzić, nadciągnęli przerażeni niewolnicy. Ich pojawienie się przyjęto z wielką ulgą, nie trzeba było bowiem tracić czasu na poszukiwania. Niebieski szafir zajął się również nimi, przywracając im ich dawne, naprawdę piękne kształty, a potem wszyscy, i mężczyźni, i kobiety, wypili eliksir Madragów.

– Ale gdzie są dzieci? – zdziwiła się Lilja.

Odpowiedzi udzieliła jedna z kobiet, okazało się, że wszystkie dzieci dorosły i zmieniły się albo w kwiaty, albo w niewolników, a nowe nie przychodziły już na świat.

– No, to bierzcie się do roboty – zachęciła Berengaria, a oswobodzeni uśmiechali się z radością, przyrzekając, że na pewno to zrobią.

Ram obiecał, że mogą liczyć na wszelką możliwą pomoc w budowaniu nowych osad, wyposażonych nowocześnie, lecz w taki sposób, by nie straciły swych charakterystycznych cech. Wielu Strażników jeszcze tu zostało, mieli przed sobą mnóstwo pracy.

Wszyscy inni odjechali.

Zadanie zostało wykonane. Święte Słońca zapłonęły w wielu miejscach w Ciemności, nieprzerwanie trwały uczty i zabawy.

Ciągle jeszcze brakowało jednak tego jednego wielkiego Słońca, tego, które miało być głównym punktem całego wnętrza Ziemi i które również miało oświetlić Góry Czarne w momencie, gdy runą mury Królestwa Światła.

Wysiedli z gondoli na rynku w Sadze, zmęczeni, ale bardzo zadowoleni z siebie. Na spotkanie wyszło im wielu mieszkańców miasta.

Przez rynek dreptała w stronę gondoli mała Gwiazdeczka, trzymając za rękę swą najlepszą przyjaciółkę, małe Madrażątko, córeczkę Misy, Katę. Również Kata rozwijała się niesłychanie szybko; doszło tu do głosu jej dziedzictwo ze strony zwierząt. Potrzeba jej będzie zaledwie dwóch lat, by dorosnąć, podczas gdy synek Mirandy trzymał się wyraźnie z tyłu i wciąż leżał w wózeczku. Kata na szeroko rozstawionych nogach maszerowała obok Gwiazdeczki, obie bacznie strzeżone przez Siskę i Misę, które szły za nimi.

– Maku – pisnęła Gwiazdeczka. – Cześć, Maku.

Marco rozjaśnił się, dziewczynka rzuciła mu się w objęcia, podniósł ją do góry. Była leciutka jak piórko, z Katą natomiast sprawa przedstawiała się gorzej. Marco niemal zgiął się wpół, taka była ciężka, ale przecież i ją musiał wziąć na ręce, inaczej być nie mogło.

– Mas blezent, Maku? – dopytywała się Gwiazdeczka.

– Zobaczymy – odparł Marco z powagą. – Ale czy ty naprawdę musisz przekręcać wszystkie słowa?

Trudno było zachować powagę, gdy miało się do czynienia z Gwiazdeczką.

– Stańcie teraz na ziemi, dziewczynki, poszukam czegoś w swojej torbie… Tak, myślę, że coś tu znajdę. To się nazywa prezent, Gwiazdeczko.

Wyciągnął parę maleńkich kieszonkowych latarek, nie większych od długopisów. Niebieską dla Gwiazdeczki, a czerwoną dla Katy. Obie uszczęśliwione pobiegły do matek pokazać podarunki.

Marco uśmiechnął się z czułością.

W swoim pałacu Marco leżał wyciągnięty na łóżku, rękami zasłonił oczy i rozmyślał o nieco przerażającym odkryciu, jakiego dokonał w tamtym mrocznym lesie. W jakiś dziwny sposób czuł się winny wobec Dolga, w pewnym sensie uważał, że zdradził przyjaciela, Dolg był bowiem teraz jedynym, któremu niedostępna była ziemska miłość i erotyzm.

Marco nie był przygotowany na taką odmianę. Nie miał ochoty na żadne romanse. Dobrze mu było tak, jak jest.

Elena płakała w swoim pokoju. Uczyniła tyle zła, choć przecież wcale tego nie chciała. Czy oni kiedykolwiek będą mogli jej to wybaczyć?

Wiedziała, że utraciła Jaskariego, wyczytała to dzisiaj w jego oczach. Nic na to nie powiedziała, zdawała sobie sprawę, jak strasznie go potraktowała. Teraz jej spragniona miłości dusza czuła się pusta.

Biedna Lilja wróciła do domu i dzielnie starała się zapomnieć o swym ukochanym Goramie. On chciał, żeby zostali przyjaciółmi, kolegami, niczym więcej. Musiał myśleć o swym przyrzeczeniu dochowania czystości.

I, prawdę powiedziawszy, wcale tak strasznie się nią nie interesował. Owszem, polubił ją, dobrze im się razem pracowało, był dla niej miły…