Z niezwykłą siłą wszystkie tafle roztrzaskały się, a wpadające do pokoju kawałki szkła zasypywały znajdujące się tam osoby tysiącami śmiercionośnych odłamków. Huk był tak wielki, jakby jednocześnie wypaliło sto pistoletów. Bishop upadł na kanapę, ubranie i włosy pokryte miał srebrnymi okruchami. Kulek odruchowo odwrócił się i schylił głowę, cały jego szlafrok najeżony był drobnymi kawałkami szkła jak kolcami jeżozwierza. Wstrząs odrzucił Jessikę do tyłu, długa, oddzielająca ją od okna kanapa stanowiła niemal całkowitą osłonę; krzyknęła i upadła, gdy odłamek szkła wielkości talerza rozpłatał jej podniesione ramię. Kanapa posłużyła za osłonę również Edith Metlock i niskiej kobiecie.
Bishop, potrącając ranną kobietę, stoczył się na podłogę. Przez kilka chwil leżał nieruchomo, czekając, aż ustanie dzwonienie w uszach, po czym podniósł się. Zobaczył, jak Kulek szuka po omacku Jessiki, powtarzając jej imię.
– Nic mi się nie stało, ojcze.
Próbowała unieść się na łokciu; Bishop drgnął, gdy zobaczył długą, czerwoną ranę na jej ramieniu. Podszedł do niej, akurat gdy Kulek pochylił się, by pomóc jej wstać. Okruchy szkła sypały się z nich jak strzepywany śnieg. Jessica miała drobne skaleczenia na czole, szyi i rękach, ale najgroźniejsza była rana na ramieniu. Bishop podtrzymywał ją razem z Kulekiem; wszyscy troje spojrzeli na zniszczoną szklaną ścianę, wpadające powietrze przeszyło ich chłodem.
Na zewnątrz była teraz jedynie ciemność.
Stali nieruchomo, nie mając odwagi odetchnąć, czekając, aż coś się stanie. Pojawiła się pierwsza postać, stojąca tuż za strefą światła, tak że jej ciało było niewyraźne, spowite cieniem. Bishop uświadomił sobie, że upuścił pistolet.
Postać przestąpiła próg, z ciemności przechodząc do światła. Stanęła, przechyliła lekko głowę, zmrużyła oczy, jakby raziło ją światło. Była brudna, ubranie miała zmięte i poplamione. Mimo szoku, w jakim się znajdowali, poczuli zapach rozkładu.
– Kto tam jest? – spytał cicho Kulek, zwracając się, do Jessiki i Bishopa.
Żadne z nich nie mogło odpowiedzieć.
Mężczyzna wolno zwrócił ku nim głowę i, mimo pokrywającej go warstwy brudu, zauważyli, że twarz miał wymizerowaną i zniszczoną. Jego na wpół przymknięte oczy nie miały białek, a jedynie coś mętnego, szarożółtego. Zbliżał się do nich niemrawym krokiem.
Jessica zaczęła się cofać, ciągnąc za sobą ojca. Lecz Bishop nie ruszył się z miejsca. Mężczyzna miał puste spojrzenie, nieobecny wyraz twarzy; Bishop poczuł odrazę, gdy ujrzał zaschnięty śluz i ślinę spływającą po brodzie nieznajomego. Ogarnął go jeszcze większy wstręt, gdy mężczyzna wyszczerzył do niego zęby.
Bishop rzucił się do przodu, przestraszony, lecz zdecydowany odeprzeć napastnika, zmiażdżyć to, co stało przed nim, tak jakby było odrażającym pająkiem. Popchnął mężczyznę i ku swemu zdziwieniu nie napotkał żadnego oporu, tak jakby przeciwnik w ogóle nie miał siły, został doprowadzony do stanu kompletnego wyczerpania, ledwie tliło się w nim życie. Mężczyzna zatoczył się do tyłu, Bishop dźwignął go i wyrzucił z powrotem w ciemność. Stał chwilę, dysząc bardziej ze strachu niż z wyczerpania, i patrzył w noc. Wielu innych stało w cieniu, obserwując dom.
Cofnął się, a wówczas trzy postacie wybiegły z ciemności, wskoczyły do pokoju i zatrzymały się raptownie oślepione nagłym blaskiem. Byli to dwaj mężczyźni i kobieta: mężczyźni mieli na sobie szare drelichy, jeden był bosy; kobieta ubrana była normalnie. Bishop zauważył, że nie są tak wyniszczeni jak poprzedni intruz. Szybko rozejrzał się po pokoju w poszukiwaniu beretty i z radością rzucił się po pistolet częściowo schowany pod kanapą. Przyklęknąwszy na jedno kolano, wyciągał broń, gdy usłyszał krzyk Jessiki; kiedy się odwrócił, zobaczył, że jeden z mężczyzn chce go zaatakować. Chciał ich tylko odstraszyć, ale teraz, bez zastanowienia, wycelował w nadbiegającego mężczyznę i nacisnął spust. Niedoszły napastnik zatoczył się i runął na podłogę. Kula przeszyła mu ramię. Kobieta przewróciła się o leżące ciało, lecz drugi mężczyzna okrążył ich oboje i pobiegł w kierunku Bishopa, który wciąż klęczał. Następna kula przebiła szyję drugiego napastnika.
– Chris, przed domem jest ich więcej! – ostrzegła krzykiem Jessica.
Widział, jak krążą tuż za strefą światła.
– Szybko na górę. Na dole nie mamy najmniejszej szansy!
Przeskoczywszy przez oparcie kanapy, podniósł Edith Metlock na nogi.
– Weź ojca na górę, Jessico. Zaraz przyjdziemy.
Oczy jego nie odrywały się od wyrosłego przed nim szerokiego muru ciemności, lekko drżącą ręką mierzył weń z pistoletu. Przy pierwszych dwóch strzałach Bishop miał szczęście, nie miał przecież wprawy w obchodzeniu się z bronią, nie był też przyzwyczajony do okaleczania ani zabijania ludzi, lecz zdawał sobie sprawę, że z tak bliskiej odległości praktycznie nie może chybić i że bez wahania wystrzeli do każdego, kto wejdzie do pokoju. Pociągnął Edith za sobą, a ona pozwalała się prowadzić, przyciskając ręce do uszu, jakby wciąż słyszała brzęk tłuczonego szkła. Była oszołomiona i słaba. Bishop czuł, jak strużki potu powoli spływają mu do oczu i pospiesznie wytarł czoło wierzchem dłoni. Ze zdumieniem ujrzał, że ręka poplamiona jest krwią; widocznie odłamki szkła musiały mu pokaleczyć twarz.
– Są przy drzwiach wejściowych! – krzyknęła Jessica. – Próbują je wyważyć!
Słyszał głuche uderzenia dochodzące z holu.
– Na schody, szybko – rozkazał.
Przynajmniej nie będą mogli go tam dopaść. I może uda mu się powstrzymać ich, dopóki nie przybędzie policja. Jeśli w ogóle się zjawi.
Ręka, która chwyciła go za kolano i prze wróciła” należała do niskiej kobiety. Upadł ciężko, pociągając za sobą medium, a Judith rzuciła się na niego, niepomna na nękający ją ból. Odwrócił głowę, by uniknąć ostrych paznokci, i ujrzał, że pełzną ku niemu dwaj mężczyźni oraz kobieta, która trzyma w ręku kawał szkła, długi jak ostrze noża. Uniósł kolano, ze złością wbił je w pulchny bok znajdującej się nad nim kobiety, zwalając ją z nóg. Ciągle leżąc na podłodze wycelował prosto w jej twarz. Nie zauważyła tego bądź też nie zrobiło to na niej wrażenia. Obezwładniony strachem Bishop nie mógł jednak nacisnąć spustu. Uchylił się przed spadającym nań wyszczerbionym szkłem i usłyszał, jak tłucze się o podłogę. Kobieta spojrzała na zakrwawioną rękę, po czym zaatakowała go jeszcze raz. Z całej siły uderzył w ramię, na którym się opierała; a gdy upadła, przystawił jej pistolet do karku. Kopiąc próbował uwolnić się od niskiej kobiety, z którą wciąż był splątany nogami, i w końcu udało mu się od niej oderwać. Celnym ciosem rzucił skręcone ciało na kanapę i myślał, że kobieta nie będzie już w stanie się podnieść. Nie do wiary, a jednak się mylił.
Rzuciła się na niego z siłą przerażającą u kogoś w takim stanie. Igiełki szkła w jego twarzy pod jej ciosami zagłębiały się dalej w skórę. Krzyknął. W pokoju byli teraz inni; mężczyźni i kobiety, wyszli zza zasłony ciemności, która im sprzyjała, niektórzy osłaniali, inni mrużyli oczy przed jaskrawym światłem. Bishop poczuł, jak zadrżało pulchne ciało kobiety, gdy kula przeszyła jej pachwinę, ale dopiero dwie następne sprawiły, że zaprzestała walki. Gdy się osuwała, nie dojrzał w jej oczach strachu, jedynie wyraz dziwnej rozkoszy.
Strzelił w tłum, który wtargnął do pokoju, i na moment chaotyczny ruch zamarł. Zyskał akurat tyle czasu, by podnieść się na nogi i chwiejnym krokiem podążyć w kierunku drzwi. Szorstko popychając Edith Metlock, wpakował dwie kule w najbliżej stojącego mężczyznę w szarym drelichu – ubraniu więziennym, jak się nagle zorientował. Mężczyzna zwalił się do przodu, gdy tylko Bishop zdążył zamknąć za sobą drzwi, drewniana framuga zadrżała pod ciężarem upadającego po drugiej stronie ciała.