Выбрать главу

Patrzył, jak wdrapywała się po drabinie, mówiąc jej, aby poszukała w środku włazu jakiegoś uchwytu. Z pewnością coś znalazła, gdyż już po chwili przeciągnęła pulchne ciało przez otwór, poruszając się zwinnie mimo zranionej ręki. Bishop wszedł na parę szczebli w górę i oddał jej latarkę.

– Świeć na nas – powiedział i zeskoczył, po czym podszedł do Jessiki i jej ojca. – Musimy go wciągnąć na dach, Jessico.

Na dźwięk głosu Bishopa Kulek otworzył oczy.

– Dam radę, Chris – szepnął. Mówił niewyraźnie, lecz z sensem. – Tylko pomóżcie mi wstać.

Bishop uśmiechnął się ponuro. Jak silną wolę ma ten niewidomy człowiek! Razem z Jessiką podnieśli jego chude ciało, a Kulek, zagryzając dolną wargę, usiłował powstrzymać okrzyk bólu; musiał mieć jakieś wewnętrzne obrażenia, coś pękło mu w żołądku lub doznał skrętu jelit. Ale musi iść, nie pozwoli, aby zabrały go te stwory Ciemności. Mimo osłabienia i bólu dręczyła go jakaś myśl, myśl, która chciała przebić się na powierzchnię, przeniknąć umysł i… i co? Nawet gdy starał się skoncentrować, kręciło mu się w głowie i te zawroty przyprawiały go o mdłości. Myśl była bliska, ale nie mógł pokonać odgradzającej ją bariery.

Pomogli mu dojść do drabiny i Bishop kazał Jessice, by weszła pierwsza.

– Ja podtrzymam go od dołu, ty spróbuj go wciągnąć.

Szybko wspięła się na górę i zniknęła w czarnym otworze. Bishop przypuszczał, że na płaskim dachu wieżowca zbudowano kabinę – taką, w jakiej zazwyczaj znajdują się silniki dźwigu, koła napędowe i zbiorniki na wodę. Jessica przechyliła się przez otwór i wyciągnęła ręce.

Bishop położył dłonie Kuleka na drabinie i natychmiast zdał sobie sprawę, że niewidomy mężczyzna nigdy po niej nie wejdzie. Kulek ściskał kurczowo metalową ramę, ale nie miał już w sobie tyle siły, żeby poruszyć nogami. Zbliżające się z tyłu kroki ostrzegały Bishopa, że pozostało im niewiele czasu.

Pierwszy mężczyzna był już prawie na szczycie schodów, dwóch innych w połowie drogi. W szerokim kręgu światła, jakie rzucała z góry latarka, zobaczył, że wszyscy trzej byli w wymiętych ubraniach, a ich stan wskazywał na to, że już od dawna, może od tygodni, są ofiarami Ciemności. Mieli czarne twarze, ręce i ubrania brudne i zniszczone; nikt nie wiedział, gdzie ukrywają się w ciągu dnia, ale z pewnością w jakimś ciemnym miejscu, gdzieś pod ziemią, gdzie nie było miejsca na czystość. Pierwszy mężczyzna podszedł chwiejnym krokiem i utkwił w Bishopie spojrzenie głęboko zapadniętych, ale martwych, pozbawionych wyrazu oczu. Gdy się zbliżył, na jego ciele wyraźnie było widać ropiejące wrzody i strupy.

Bishop wyciągnął pistolet i wycelował w zbliżającego się mężczyznę, który nie zwracał uwagi na broń; nie bał się, gdyż w środku był już martwy. Bishop nacisnął spust i iglica trzasnęła o pustą komorę. W panice spróbował jeszcze raz, wiedząc jednak, że pistolet jest pusty – wszystkie naboje zostały wystrzelone.

Mężczyzna, mrużąc oczy przed światłem, wyciągnął ramiona, aby zamknąć Bishopa w uścisku, ale Bishop, posługując się pistoletem jak pałką, wyrżnął go w nasadę nosa. Mężczyzna ciągle posuwał się do przodu, jakby nie czuł bólu; spływająca z rany krew potęgowała groteskowość jego wyglądu. Bishop uchylił się przed wyciągniętymi rękami i odepchnął napastnika, odrzucając go na schody. Pistolet nie był mu już potrzebny, wyrzucił go więc, kiedy zobaczył na podeście inny przedmiot, który mógł mu posłużyć za broń. Podniósł ciężką deskę opartą o barierkę galeryjki, pospieszył w kierunku tego człekokształtnego indywiduum balansującego na szczycie schodów i walnął je deską, popychając z całych sił. Mężczyzna przewrócił się, upadł na swoich towarzyszy, którzy byli już prawie na podeście. Wszyscy trzej zaczęli spadać, ich wyniszczone ciała ześlizgiwały się z betonowych stopni, za nimi leciała ciężka deska. Zatrzymali się dopiero na szerszym zakręcie, koło wysokiej kobiety, która stała tam patrząc w górę.

Bishop zobaczył ją w mroku i ogarnęła go fala nienawiści.

Znów opanowało go pragnienie, aby zbiec na dół i zabić ją, karząc nie za to, czym się stała, ale za to, czym jest i czym zawsze była; zamiast tego jednak przerzucił sobie Kuleka przez ramię i rozpoczął żmudną wspinaczkę po drabinie. Kiedy opadł z sił i myślał, że już nigdy mu się to nie uda, wyciągnęły się doń ręce i pomogły dźwignąć Kuleka. Edith i Jessica razem podciągały niewidomego mężczyznę, łapiąc go za ubranie, pod pachy, gdzie się tylko dało. Bishop ostatnim wysiłkiem dźwignął się do góry, niemal siłą woli wpychając rannego mężczyznę w otwór, a dwie kobiety mocniej chwyciły Kuleka, wciągając jego tułów, układając na boku, tak by nie mógł wypaść. Bishop odetchnął z ulgą, ale nie na długo. Inne bowiem wrogie ręce opłaty wały się wokół jego nóg, ciągnąc go w dół. Ześlizgnął się z drabiny i spadł, a stojący u dołu ludzie złagodzili upadek. Młócił jak cepem w usiłujące go stłamsić ciała, walił rękami i nogami, aby zdobyć dla siebie trochę miejsca, a dochodzący z góry krzyk Jessiki sprawił, że walczył jeszcze zacieklej.

Poczuł, jak go podnoszą i już wiedział, co chcą z nim zrobić; balustrada balkonu zbliżała się do niego w zawrotnym tempie i nagle patrzył prosto w dół, w przerażającą, czarną otchłań.

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY

Jego ciało wyślizgnęło im się z rąk, przeleciało przez poręcz i zaczęło spadać, cofające się piętra w dole były niczym kwadratowy wir, którego ciemne jądro pragnęło go wessać. Zaczął krzyczeć, instynkt życia wziął jednak górę nad sparaliżowanym umysłem. Kiedy go puścili, złapał się poręczy oddalonej zaledwie parę cali od jego twarzy. Zawisł na jednej ręce po drugiej stronie barierki, dyndając w powietrzu nogami. Poczuł przeszywający ból wykręcanego w stawie ramienia i pod wpływem szoku niemal rozwarł palce. Jednym ruchem odwrócił się i chwycił metalowy pręt, teraz ciężar był rozłożony na obie ręce. Zdołał oprzeć stopę na krawędzi podestu i przylgnął doń, nieruchomiejąc na chwilę, by odzyskać siły i orientację.

Ktoś grzmotnął go w rękę i, spojrzawszy w górę, ujrzał stojącą nad sobą wysoką kobietę. Bishop poznał ją, chociaż w mroku nie widział jej twarzy, i mimo całej bezradności zapłonął gniewem. Jakiś mężczyzna złapał go za włosy, starając się zepchnąć go w dół, oderwać od barierki. Bishop odwrócił głowę, próbując wyrwać się z uścisku, ale ręka poruszała się wraz z nim, wciąż pchając i usiłując go oderwać. Ktoś wsunął nogę między pręty, kopiąc go boleśnie w pierś, próbując ruszyć go z miejsca; Bishop, jak przez mgłę, zauważył, że tą trzecią, walczącą jak furia osobą jest młoda, zaledwie kilkunastoletnia dziewczyna. Inna niewyraźna postać, nie mogąca docisnąć się do Bishopa, stała przy poręczy i głośno zachęcała pozostałych do ataku.

Bishop czuł, jak drętwieją mu palce, i wiedział, że nie wytrzyma długo tego uporczywego walenia. Ale wysoka kobieta zmieniła taktykę i zaczęła teraz rozwierać mu palce, jeden po drugim. Jego ciało znajdowało się daleko od poręczy i odpychała je stopa dziewczyny, a mężczyzna boleśnie szarpał go za włosy, coraz silniej odciągając mu do tyłu głowę. W końcu wysoka kobieta krzyknęła z triumfem, gdy ostatecznie zmusiła go do puszczenia poręczy; teraz trzymał się tylko metalowego pręta. Wiedział, że to jego ostatnie sekundy.

I wtedy pojawiła się między nimi Jessica, doprowadzona do rozpaczy bezlitośnie kopała i gryzła napastników, chcąc za wszelką cenę pomóc Bishopowi. Odciągnęła nastolatkę i z całej siły pchnęła ją na ścianę, tak że dziewczyna straciła przytomność. Później dopadła mężczyzny, który ciągnął Bishopa za włosy, szarpiąc go i orząc mu twarz paznokciami. Mężczyzna puścił Bishopa i próbował ją chwycić, ale był bezsilny wobec jej szalonego ataku; przewrócił się na plecy i zakrył twarz rękami. Jessica stała tyłem do mężczyzny, który do tej pory tylko przyglądał się szamotaninie, ale teraz wyciągnął ręce i zaczął się do niej zbliżać.

– Nie! – zaskrzeczała wysoka kobieta, wiedząc, że Bishop jest bardziej niebezpieczny. – Pomóż mi!

Zatrzymał się, przechylił przez barierkę i zaczął’ walić w przyciśniętą do prętów głowę. Ciosy oszołomiły Bishopa, mógł zrobić tylko jedno: skoczyć.