– Pan Bishop, pani, aa… Metlock – szybko przypomniał sobie Sicklemore. – Mam nadzieję, że obecność państwa przyniesie nam dzisiaj więcej szczęścia.
– Nie bardzo rozumiem dlaczego – odpowiedział szorstko Bishop.
Sekretarz przyjrzał mu się uważnie.
– Ani ja, panie Bishop, ale tak pan poprzednio uważał. Pamięta pan profesora Marinkera? Uczony z niechęcią skinął im głową.
– Może przedstawi pan szczegóły dzisiejszej operacji, Marinker? – zaproponował Sicklemore, od siebie dając do zrozumienia, że nie ma już zamiaru dłużej znosić drażliwości tych, jak to określił naukowiec „cholernych czubków”.
– Wasze zadanie jest proste – zaczai gburowatym tonem Marinker – róbcie to samo co trzy tygodnie temu. Osobiście nie rozumiem, dlaczego Ciemność miałaby powrócić tylko dlatego, że wy tu jesteście. To nie ma najmniejszego sensu, ale taką podjęto decyzję. – Spojrzał znacząco na Sicklemore’a. – Mimo że Ciemność wydaje się być czymś urojonym, udało nam się wykryć obszary zwiększonej gęstości w jej punkcie centralnym, coś w rodzaju jądra. Uważamy, że substancje chemiczne, które oddziałują na inne wybrane substancje, obecne w układzie limbicznym mózgu, są najsilniejsze w obrębie tego ośrodka. Nasze intensywnie przeprowadzane testy na żywych ofiarach wykazały niezbicie, że zakłócenia występują w tym właśnie obszarze mózgu. Dalsze testy ujawniły, że nawet niewielkie promieniowanie rozprasza te substancje. Niestety promieniowanie, nawet w małych dawkach, uszkadza komórki mózgu do tego stopnia, że ofiara nie może tego przeżyć.
Bishop potrząsnął głową, uśmiechając się ponuro.
– Chce pan powiedzieć, że te eksperymenty zabijają ludzi.
– Nie mamy wyboru, musimy być brutalni w naszych testach. Ci ludzie i tak nie żyliby długo – wtrącił pospiesznie Sicklemore.
Marinker, bez słowa komentarza, mówił dalej:
– To tłumaczy, dlaczego Ciemność działa tylko w nocy, dlaczego promienie słoneczne powodują jej znikanie. Spychają ją do ziemi, jeśli pan woli.
– Powiedział pan, że jest to substancja chemiczna. Jak mogłaby reagować w ten sposób, jeśli nie jest żywym organizmem? Lub czymś takim?
– Posługuję się tą terminologią dość dowolnie, panie Bishop, tak aby była zrozumiała dla laika. Pewne substancje chemiczne reagują negatywnie na przeciwne właściwości. Mamy już pewność, że to promienie ultrafioletowe są niebezpieczne dla tej substancji chemicznej – potwierdzają to testy na ofiarach. Poddani działaniu słabego nawet światła ultrafioletowego, natychmiast próbowali się ukryć, zasłonić oczy. Widzieliście nasze urządzenia świetlne, ustawione w wykopie i wokół niego. Na nieszczęście fale ultrafioletowe szybko zanikają, ale te maszyny zostały specjalnie przez nas skonstruowane i posiadają ogromną moc. Dzięki nim cały teren będzie całkowicie nasycony ultrafioletem. Poza tym na helikopterach zamontowano podobne, oczywiście mniejsze światła, które zostaną skierowane na ziemię. Grawitacja wydłuży długość fal, więc helikoptery mogą latać na znacznej wysokości i będą bezpieczne. Oczywiście, promienie gamma lub promienie rentgenowskie byłyby bardziej skuteczne, ale stanowiłyby ogromne zagrożenie dla osób przebywających w najbliższym otoczeniu.
– Lasery?
– Nie na taki teren. Przenikną, ale nie nasycą.
– Ale zbyt duże napromieniowanie ultrafioletem jest dla nas niebezpieczne.
– Wy będziecie zabezpieczeni, a my wejdziemy do baraku. Ci na zewnątrz założą rękawice, kaptury, i staną za specjalnymi tarczami. Ich codzienne ubrania będą stanowiły dodatkową ochronę.
– A jak my będziemy zabezpieczeni?
– Włożycie specjalne kombinezony i przyciemnione osłony.
– A jeśli nic się nie wydarzy? Jeśli nie przyciągniemy Ciemności?
– Będę szczery, Bishop. Wcale się tego po was nie spodziewam. Uważam, że to, co zdarzyło się trzy tygodnie temu, było dziełem przypadku. Fakt, że to miejsce każdej nocy przyciąga ofiary, wskazuje niezbicie, iż znajduje się tu ogromne źródło energii; nie mamy pojęcia, czym jest to źródło, nie udało się nam go także zlokalizować. Ale wiemy, że tu jest, mamy pewność, że to, co wszyscy nazywają Ciemnością, powróci do tego źródła. To tylko kwestia czasu.
– Którego nie mamy – warknął Sicklemore. – Sprawa wygląda następująco, panie Bishop: wasza obecność nie przeszkodzi w przeprowadzeniu operacji, może natomiast pomóc. Nie chcę pana urazić, ale argumenty przemawiające za występowaniem tu zjawisk metafizycznych są dla mnie nieprzekonywające. W tym jednak przypadku jestem gotów spróbować wszystkiego, co daje szansę powodzenia. Mam nawet zamiar – Sicklemore popatrzył na doradcę naukowego – odmówić parę modlitw, kiedy znajdę się już w tym baraku.
Marinker otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale rozmyślił się.
– No dobrze – mówił dalej Sicklemore – zmrok szybko już teraz zapada. Najwyższa pora, żebyśmy skończyli przygotowania.
Marinker zawołał i w drzwiach baraku pojawił się młody podekscytowany mężczyzna z plikiem papierów w rękach, w zębach ściskał mocno pogryziony ołówek.
– Brinkley, postaraj się o dwa kombinezony – rozkazał Marinker. – Pełne wyposażenie. Będą narażeni na promieniowanie.
Brinkley zamachał papierami w powietrzu i wyjąwszy z ust ołówek, wskazał nim wnętrze baraku.
– Ale ja… – chciał zaprotestować.
– Masz to zrobić!
Marinker odepchnął go i zniknął w drzwiach. Brinkley popatrzył za nim, następnie przyjrzał się swoim podopiecznym.
– Dobrze, zajmijcie się tym – powiedział Sicklemore. – Zostanie pan z nimi, Peck, żeby zobaczyć, czy dostali wszystko, czego potrzebują!
– Dobrze, sir.
– Zobaczymy się później.
Sicklemore oddalił się pospiesznie i wkrótce jego mała, chuda postać zniknęła w tłumie techników i żołnierzy.
– Poszedł zameldować się przełożonym – stwierdził Peck, zadowolony, że człowiek, przed którym on musi się płaszczyć, będzie się teraz musiał płaszczyć przed innymi. – W jednym z pobliskich domów zorganizowano mu specjalne biuro, z bezpośrednim połączeniem z ministrem spraw wewnętrznych. Nieszczęsny facet przez cały dzień gania tam co pół godziny.
– Eee… a zatem chodźmy poszukać odpowiednich kombinezonów – zaproponował Brinkley, chcąc jak najszybciej powrócić do swojej pracy. Prowadził ich przez plac w kierunku ulicy. – Domyślam się, że to pan Bishop i Edith Metlock – powiedział, zwolniwszy nieco kroku, aby pozostali mogli za nim nadążyć. – Słyszałem o tym, co wydarzyło się trzy tygodnie temu. Mam wrażenie, że zbyt pospiesznie to było zorganizowane.
Peck spojrzał na Bishopa i wzniósł oczy ku górze.
– Ale – kontynuował żywo naukowiec – to już się dzisiaj nie powtórzy. Mogę przysiąc, że znaleźliśmy rozwiązanie. To wszystko jest naprawdę bardzo proste, ale zawsze na to wychodzi, gdy znajdzie się właściwe podejście.
Bishop, słuchając paplaniny Brinkleya, rozglądał się w poszukiwaniu Jessiki, aż spostrzegł ją, idącą ku nim chodnikiem. Pomachał do niej i Jessica przyspieszyła kroku.
– No, jesteśmy na miejscu.
Brinkley zatrzymał się obok dużej, szarej ciężarówki z odkrytym tyłem. W środku zobaczyli półki wypełnione białymi kombinezonami. Brinkley wszedł, sprawdził na półkach numerację. Wkrótce wrócił z odpowiednimi rozmiarami.
– Są dość luźne i bardzo lekkie, możecie je włożyć na normalne ubranie. Oddzielnie hełmy, na szczęście nie są ciężkie. No i w ten sposób światło będzie się od was po prostu odbijało.
Uśmiechnął się czarująco, następnie spojrzał na medium i niezadowolony zmarszczył brwi.
– A to kłopot, pani ma spódnicę. No, nic nie szkodzi, może się pani przebrać w jednym z okolicznych domów, wszystkie są puste.
Dołączyła do nich Jessica, i Peck zauważył, że stanęła bardzo blisko Bishopa, niemal opierając się o niego. Ucieszyło go to, wiedział, jak ciężkie przejścia mają za sobą oboje; może będą potrafili pocieszyć się nawzajem. Martwił się jednak o Edith; wydawała się zagubiona, niespokojna.
– Dobrze się pani czuje, pani Metlock? – spytał. – Trochę pani zbladła.
– Ja… ja nie wiem. Nie jestem pewna, czy będę mogła wam dzisiaj pomóc.
Wbiła wzrok w chodnik, unikając ich spojrzenia. Jessica podeszła do niej.